Filantropka czy łowczyni majątków? Tajemnice najbogatszej Polki na świecie
"Jeśli wrócę, to tylko rolls-roycem" - powiedziała przyjaciołom jesienią 1967 roku i wyjechała z Polski. Kilka lat później, gdy przyjechała w odwiedziny do ojczyzny, była już żoną starszego o ponad czterdzieści lat potentata branży kosmetycznej. I milionerką.
Kochająca męża wielka kolekcjonerka i filantropka czy przebiegła łowczyni majątków? Dobrodziejka, która chciała uratować upadającą Stocznię Gdańską, czy kapryśna bogaczka z ciągłymi napadami furii? Jej historia to spełnienie typowego american dream. Kim naprawdę była Barbara Piasecka Johnson? Dlaczego do dziś budzi skrajne emocje?
Barbara urodziła się w 1937 roku w Staniewiczach jako najmłodsze dziecko niezamożnych rolników - Wojciecha i Pelagii Piaseckich. Po drugiej wojnie światowej rodzina Piaseckich osiedliła się na Ziemiach Odzyskanych, w małej miejscowości Zacharzyce pod Wrocławiem. Basia po skończonej szkole średniej postanowiła, że nadal będzie się uczyć. Ukończyła historię sztuki na Uniwersytecie Wrocławskim. Była bardzo ambitna, dlatego - jako miłośniczka sztuki - postanowiła wyjechać do Rzymu i tam kontynuować naukę. Stamtąd - bez znajomości języka angielskiego i ze 100 dolarami w kieszeni - los ją rzucił do Stanów Zjednoczonych. Tam została zatrudniona przez drugą żonę S.J. Johnsona (syna Roberta Wooda Johnsona I, założyciela przedsiębiorstwa Johnson & Johnson) jako kucharka i pokojówka.
Marna z niej była kucharka
Ewa Winnicka opisuje ten czas w swojej książce "Milonerka" tak: 'Wolne dni Barbara spędza w domu Wyszyńskich. Pomaga zmywać i sprzątać. Jest pogodna, choć ma dylematy. - Czy historyk sztuki powinien gotować owsiankę amerykańskiemu bogaczowi? - pyta czasem. Wtedy Wyszyńska tłumaczy:
- Historyk sztuki bez znajomości angielskiego nie przyda się Ameryce. Doświadczają tego polscy profesorowie, kładąc dachy w murzyńskich dzielnicach, i księgowe podczas sprzątania żydowskich domów. Weźmy żonę profesora Zofię Kowerdan. Dopiero z angielskim można zawalczyć o właściwe stanowisko albo z walizką dolarów wrócić do swojej ojczyzny. Basia nie chce wracać do kraju. Opowiada o zwyczajach w Oldwick. Na przykład Sewarda Johnsona spotyka dopiero po dwóch tygodniach.
- Mam nadzieję, że będzie pani tu szczęśliwa - mówi pan Johnson i wychodzi z domu".
Na zdjęciu: Barbara Piasecka i Seward Johnson, lata 70.
Kucharka z Barbary była, niestety, marna. Jej umiejętności kulinarne nie zaspokajały nawet umartwiających się dietetycznie Johnsonów. Barbara ciągle coś przypalała albo nie dogotowywała. Do akcji w końcu wkroczyła Zofia Kowerdan i postanowiła zrobić z Basi pokojówkę.
"Teraz Basia ma okazję widywać pana domu znacznie częściej, ale nie ma jeszcze mowy o przełomie w relacjach. Barbara zwraca uwagę na purytańskie obyczaje, których pilnuje pani domu. Na przykład pewnego wieczora do kuchni wkracza gość państwa, Keith Wold, mąż Elaine, córki pana domu z pierwszego małżeństwa. Wizyta Woldów, jak również pozostałych z sześciorga dzieci Sewarda, jest rzadkością. Keith zagaduje pokojówkę, pyta o pracę w dalekiej Polsce, prosi o herbatę. Esther wchodzi do kuchni i jest świadkiem tej sceny. Bardzo się denerwuje, krzyczy na Keitha, że wymaga posług po godzinach. Odsyła Barbarę do sypialni i prosi, by się zamknęła od wewnątrz.
Tymczasem Barbara nie widzi nic złego w niewinnych zaczepkach. Raczej napięcie pani domu uważa za niezdrowe" - opisuje zajście Winnicka.
Burzliwy proces
Po roku zrezygnowała z pracy pokojówki. J. Seward Johnson zaproponował jej stanowisko kuratora swej nowej kolekcji dzieł sztuki. Nawiązali romans i wkrótce, mimo że dzieliła ich ogromna różnica wieku - ona miała 34 lata, on - 76! - pobrali się. Basia po latach mówiła, że ich spotkanie było wynikiem przeznaczenia. "Wierzę, że to było mi przeznaczone. Czy tylko przypadkiem przyjechałam tutaj ze zniewolonego kraju? Mogłam też dostać inną pracę, w innym miejscu. Chciano dać mi pracę w bibliotece, ale płacili zbyt mało i do tego nie znałam dobrze angielskiego. Toteż powiedziałam sobie: »Znacznie lepiej pracować tam, gdzie będę mogła zaoszczędzić jakieś pieniądze«. Gdybym wzięła inną pracę, musiałabym płacić za pokój i wydawać pieniądze na jedzenie. Musiałabym pracować cztery albo pięć lat, aby cokolwiek zaoszczędzić. A tak mogłam odkładać wszystko, co zarabiałam. Musiałam zrobić coś ze swoim życiem, a przy takim rodzaju pracy mogłam zaoszczędzić i pójść do szkoły. Nie zdawałam sobie sprawy, że oni są aż tak bogaci. Więc to było moim przeznaczeniem" - czytamy w książce "Milionerka".
Seward zbudował dla Basi pałac w Princeton - neoklasycystyczną willę - nazywany "Jasną Polaną" na cześć Lwa Tołstoja. Budowa posiadłości kosztowała 30 mln dolarów (był to jeden z najdroższych wybudowanych w tamtym czasie domów w Stanach Zjednoczonych). Para olbrzymie pieniądze inwestowała w dzieła sztuki. Mieli w swojej kolekcji takich artystów, jak Chełmoński, Witkacy, Stanisławski, Michałowski, Monet, Gauguin, van Gogh i wielu innych.
Małżeństwo to trwało 12 lat, aż do śmierci męża w roku 1983 roku. Trzy lata po śmierci Sewarda jego dzieci wytoczyły Barbarze proces w sprawie majątku, który odziedziczyła po mężu. Nie mogły przeboleć, że ojciec prawie wszystko zapisał Barbarze. Proces zelektryzował Amerykę. Media stanęły po stronie oskarżających, przedstawiając Polkę w negatywnym świetle. Basia została zaatakowana przez prasę. Nazywano ją "zachłanną pokojówką" i poddawano w wątpliwość poczytalność jej męża przed śmiercią. Basia miała po swojej stronie służbę. Po burzliwej walce dochodzi do ugody. Barbara dostaje 350 milionów dolarów, a dzieciom przypadło 12 proc. z rodzinnej fortuny.
Piasecka pomogła bardzo wielu osobom i instytucjom. W 1974 roku zostaje zarejestrowana The Barbara Piasecka Johnson Foundation. Pomagała artystom i naukowcom, finansowała inicjatywy związane ze sztuką, medycyną, nauką czy międzynarodowymi przedsięwzięciami humanitarnymi. W 1992 roku fundacja The Barbara Piasecka Johnson Foundation założyła działającą w Polsce i noszącą polską nazwę Fundację Barbary Piaseckiej Johnson. Wśród beneficjentów są m.in. Krystian Zimerman, aktorka Małgorzata Zajączkowska, Zofia Romaszewska, Solidarność, a w końcu nawet Lech Wałęsa.
Miała ratować Stocznię Gdańską
"Jest 1 czerwca 1989 roku, słoneczny czwartek. Za trzy dni mają się odbyć pierwsze częściowo wolne wybory. Trwa intensywna kampania wyborcza, wychodząca z podziemia opozycja musi stawić czoło kontrolującej telewizję i prasę władzy partyjnej. Pierwsza niepartyjna "Gazeta Wyborcza" ukazuje się dopiero od trzech tygodni. Mobilizacja przypomina atmosferę Sierpnia ʼ80. Jest nadzieja: ludzie użyczają samochodów, powielacze wypluwają tysiące ulotek, które roznoszą wolontariusze. Służby bezpieczeństwa obserwują poruszenie i składają kierownictwu PZPR sprawozdania i oceny sytuacji. Opozycja boi się prowokacji. Jeszcze nie ma pewności, czy wybory nie skończą się rozlewem krwi.
Józef Grabski: - Najpierw poszliśmy na mszę. Kościół Świętej Brygidy pękał w szwach. Stoczniowcy z rodzinami, najważniejsi działacze gdańskiej Solidarności i oczywiście przewodniczący.
Na zdjęciu: Artykuł o polsko-amerykańskiej milionerce Barbarze Piaseckiej-Johnson we wloskim tygodniku "Il Venerdi", 06.10.1989.
Bogdan Lis, jeden z działaczy Komitetu Obywatelskiego, widzi, że kobieta towarzysząca prałatowi daje na tacę sto tysięcy złotych. Ludzie wstrzymują oddech. Potem wszyscy idą w procesji. Barbara jako gość specjalny. Alojzy Szablewski, inżynier, szef stoczniowej Solidarności, który wciąż jest wzruszony wysokością ofiary, mówi szeptem: "Jak pani taka bogata, to może kupi pani naszą stocznię?".
To zdanie przypisywane jest również Lechowi Wałęsie. Według innej teorii inspiracją dla Barbary jest audiencja u papieża Jana Pawła II w Watykanie. W każdym razie Stocznia Gdańska, kolebka Solidarności, symbol oporu i przemian, bardzo potrzebuje cudu. W 1988 roku rząd Rakowskiego postawił ją w stan likwidacji. Robotników czekają zwolnienia, produkcję zaczynają przejmować nomenklaturowe spółki.
Podczas procesji nie zostaje doprecyzowane, czy chodzi o sto milionów złotych czy dolarów, więc po południu kilkunastoosobowa grupa działaczy idzie na plebanię, żeby domówić szczegóły. (…) Lech Wałęsa jest szczęśliwy: "Nie będę spał w nocy. Jestem uratowany, uratowany! Spotykałem się z królami, królowymi, mężami stanu, ale nigdy z kimś tak wspaniałym jak pani Basia". "Mam nadzieję, że cała Polska będzie szczęśliwa" - komentuje skromnie Barbara - pisze Winnicka.
Piasecka miała kupić stocznię za 100 milionów dolarów. Niestety, do transakcji jednak nie doszło. Negocjacje zakończyły się awanturą. A Wałęsa przestrzegał, że jeżeli Barbara pojawi się w stoczni, to każe ją "wywieźć na taczkach".
Kiedy Basia zaczęła chorować, zamieszkała w eleganckiej rezydencji w Sobótce pod Wrocławiem. Zmarła 1 kwietnia 2013 roku. Zostawiła po sobie majątek w postaci 3,6 mld dolarów.
Książka "Milionerka" Ewy Winnickiej ukazała się właśnie nakładem wydawnicrtwa Znak.