Ekolodzy: dopóki ostatni konny zaprzęg nie zniknie z trasy nad Morskie Oko...
Obrońcy praw zwierząt domagają się całkowitej likwidacji transportu konnego na drodze do Morskiego Oka. Protest ma się odbyć w najbliższą niedzielę. Organizują się na Facebook'u pod hasłem "Spacerem do Morskiego Oka - blokujemy transport konny". Inicjatywa narodziła się tuż po tym, gdy 10 sierpnia na szlaku padł jeden z koni, wówczas powiedzieli: "Basta! Nigdy więcej śmierci konia na trasie do Morskiego Oka. Czas skończyć z tradycją znęcania się nad zwierzętami". Zachęcają do protestu ogólnokrajowego i gromadzenia się pod urzędami wojewódzkimi. W Warszawie pod Ministerstwem Środowiska ma to być "wielka manifa gniewu i niezgody". Do tej pory deklarację uczestnictwa w akcji na trasie do Morskiego Oka zgłosiło 3,7 tysiąca osób.
23.08.2014 | aktual.: 23.08.2014 13:20
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Co na to Tatrzański Park Narodowy? - Wielokrotnie poprosiliśmy wszystkich zainteresowanych tematem o zachowanie spokoju, niepodejmowanie działań zaogniających konflikt i udział w merytorycznej dyskusji o problemie - mówi Szymon Ziobrowski, dyrektor TPN. Tłumaczy, że celem wszystkich stron jest znalezienie najlepszego rozwiązania i na tym należy się skupić, dlatego po raz kolejny zaprasza do wspólnej kontynuacji prac w Grupie Roboczej ds. sytuacji koni na drodze do Morskiego Oka. - To na pewno przyniesie więcej korzyści niż przepychanki na drodze - uważa Ziobrowski. W świetle podjętych decyzji widzi niewielki sens tej manifestacji, ale jak podkreśla, każdy w Polsce ma prawo do wyrażania swoich opinii. - Park będzie funkcjonował bez żadnych zmian - zapowiada.
Ale właśnie zmian i to drastycznych domagają się protestujący. Czy możliwa jest całkowita likwidacja transportu konnego na szlaku do Morskiego Oka? Jak mówi nam dyrektor Ziobrowski, to czy konie znikną czy też nie znikną z trasy do Morskiego Oka, zależy od kilku czynników. Po pierwsze musimy poczekać, co wykażą testy meleksów. W tym przypadku Ziobrowski ma jednak zastrzeżenia natury estetycznej, na ile pojazdy typu meleks wpisują się w krajobraz Tatr i Podhala... Dyrektor TPN przypomina, że koń jest wpisany w kulturę tego regionu, a wozacy przebrani w stroje tradycyjne w zestawieniu z meleksem to fatalny zgrzyt. Po drugie TPN rozważa wprowadzenie elektrycznego wspomagania wozów. Gdyby okazało się, że właśnie to rozwiązanie spełnia swoją rolę, to niewykluczone, że system zostanie wdrożony, równolegle ze zmianą wozów na lżejsze.
Problem jest jednak inny. Ziobrowski zauważa, że liczba koni i charakter ich pracy sprawiają, że wypadków na tej trasie nie da się uniknąć. W tym kontekście zmniejszanie ilości osób na wozach czy też redukcja masy samego wozu, odciążą konie, ale nie dadzą gwarancji, że w przyszłości nie padnie tam żaden koń, chociażby z przyczyn zupełnie niezależnych. - Więc albo to zaakceptujemy i równocześnie będziemy się starać, aby praca koni była lżejsza, albo uznamy, że należy wycofać transport konny z Morskiego Oka. Efekt każdego wypadku w postaci kubłów pomyj wylewanych na TPN i mieszkańców Podhala trudno zaakceptować – mówi dyrektor Parku.
Szymon Ziobrowski zauważa, że percepcja mieszkańców miasta jest inna od tej, jaką mają mieszkańcy Podhala. Dla jednych obraz konia ciągnącego wóz pod górę jest szokujący, dla drugich jest to rzecz normalna. Stąd należy zrobić wszystko, by ewentualne wypadki w przyszłości nie były identyfikowane z pracą koni ponad siły, w innym wypadku konie będą musiały z Morskiego Oka zniknąć.
Dopóki nie zniknie ostatni koń...
Stanowisko obrońców zwierząt jest jednak jednoznaczne. "Nie odwołujemy żadnych akcji protestacyjnych dopóki ostatni konny zaprzęg nie zniknie z trasy nad Morskie Oko...." - czytamy we wpisach na Facebook'u. Kompromis nie jest możliwy?
- Mówimy basta! - odpowiada Beata Czerska z Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami. - Nie można wciąż biernie czekać i wierzyć w obiecanki cacanki - dodaje. Tłumaczy, że od śmierci konia Jordka w 2009 roku, minęło wystarczająco dużo czasu, by problem notorycznego przeciążania koni rozwiązać. Niestety, konkluduje, zamiast wprowadzania niezbędnych zmian, monitorowania i nadzorowania tego, co się dzieje na trasie, obserwujemy medialny popis o poprawie sytuacji. - Mówi się, że koniom kopyta się poprawiły albo wciska się kit, że pot jest naturalnym termoregulatorem, to prawda, ale ten koń, który padł też się spocił!?! - oburza się Czerska.
Dyrektor TPN oponuje i przypomina, że od 2009 roku aż do tej pory nic się nie działo. Może był to po prostu wypadek, na co wskazują wyniki sekcji zwłok Jukona. - Czynimy kroki by poprawić sytuację, wprowadzamy zmiany w regulaminie, redukujemy liczbę osób na wozach, organizujemy zbiorniki na wodę, wyznaczamy strefy zakazu kłusowania, organizujemy obowiązkowe badania dla koni i szkolenia dla wozaków - wymienia Ziobrowski. Przyznaje, że to nie zmienia faktu, że konie w Morskim Oku ciężko pracują, ale jak podkreśla, z informacji pochodzących od niezależnych weterynarzy wynika, że nie pracują ponad siłę. - Powstało wiele nieprawdziwych informacji - twierdzi Beata Czerska. Podkreśla, że od 2009 roku były co najmniej trzy wypadki, a nie wiadomo, co dzieje się z końmi, które są wymieniane na nowe. - W niedzielę nie byłoby nas na tej trasie, gdyby tych koni nie wymieniano tak ogromną ilość. Jeśli w ciągu dwóch lat, wymieniono ponad połowę koni, to o czym my mówimy? Całe to gadanie, że koniom nie dzieje się krzywda i
badania to potwierdzają, jakie badania to potwierdzają, jeśli badań nie przeprowadza się na tej samej grupie koni? - oburza się Czerska.
Ziobrowski przyznaje, że wymiana koni jest monitorowana przez TPN dopiero od 2013 roku, bo nikt wcześniej tego problemu nie dostrzegał. Przede wszystkim nie wiadomo z jakich przyczyn są dokonywane te wymiany. - Gdyby okazało się, że wymiana następuje z przyczyn niejasnych, to może jest coś w tezie, że konie są nadmiernie eksploatowane, ale na dzień dzisiejszy jest to tylko teza. Mamy zamiar dokładniej przyjrzeć się tej sytuacji – mówi Ziobrowski.
Według Czerskiej to teza, którą łatwo potwierdzić. Konie są przeciążane, gdyby było inaczej, to na 300 koni, średnio 200 z nich pracowałoby stale przez siedem lat. A obecnie maksymalnie dożywają trzeciego sezonu, tłumaczy. - Ale protest to jest jedno. W końcu zaczniemy zakładać procesy tym wszystkim, którzy świadomie dopuścili do tego, by te konie pracowały w przeciążeniu i notorycznym cierpieniu – zapowiada przedstawicielka Tatrzańskiego Towarzystwa Opieki Nad Zwierzętami. Komu konkretnie? Na pewno nie fiakrzy, "którzy są jedynie wykonawcami i trudno od nich wymagać wiedzy". Raczej mowa tu o ekspertach, którzy "mylą się i nie prostują swoich błędów". - To jest ich sprawa. Jeżeli organizacje stwierdzają, że ktoś łamie prawo, to mają wręcz obowiązek zgłosić to do prokuratury lub na policję – komentuje dyrektor TPN.
Dominika Leonowicz, Wirtualna Polska