Dziewięciogodzinne przesłuchanie abpa Gocłowskiego
Blisko dziewięć godzin trwało przesłuchanie b. metropolity gdańskiego abp. Tadeusza Gocłowskiego jako świadka w procesie dotyczącym afery finansowej w kościelnym wydawnictwie Stella Maris. Proces odbywa się w Sądzie Okręgowym w Gdańsku.
07.09.2009 | aktual.: 07.09.2009 21:49
Przesłuchanie abp. Gocłowskiego odbyło się na terenie gdańskiej kurii biskupiej, ponieważ biegły lekarz sądowy uznał w swojej opinii, że przesłuchiwanie abp. Gocłowskiego w sądzie może negatywnie wpłynąć na stan jego zdrowia. Hierarcha cierpi bowiem na dolegliwości kardiologiczne.
- Zawsze świadek ma prawo być chory. To nie jest precedens, to nie jest nic nadzwyczajnego, że rozprawa odbywa się poza sądem. Wierzę w to, że taki świadek jak ksiądz arcybiskup będzie świadkiem wiarygodnym - powiedział przed wejściem do kurii obrońca jednego z oskarżonych Jacek Potulski.
Prokurator Przemysław Strzelecki przed przesłuchaniem podkreślał, że przesłuchanie abp. Gocłowskiego ma ustalić, w jakim zakresie osoby bezpośrednio zaangażowane w działalność wydawnictwa informowały go o sytuacji w firmie. - Oczekuję tego, że ks. arcybiskup przekaże nam swoją wiedzę na temat tego, jaki był stan jego wiedzy o sytuacji w wydawnictwie, czy były osoby, które mu taką wiedzę przekazywały i jak to się odbywało, w sposób formalny czy bardziej nieformalny - dodał.
Po przesłuchaniu prok. Strzelecki powiedział dziennikarzom, że zeznania abp. Gocłowskiego, podobnie jak te ze śledztwa prokuratorskiego, nie były przełomowe. - Z treści zeznań arcybiskupa wynika, że o trudnej sytuacji i nieprawidłowościach w Stella Maris dowiedział się dopiero później, tj. ok. 2002 roku - wyjaśnił.
- Ksiądz arcybiskup był w dobrej formie. Na pytania odpowiadał rzeczowo. To, że przesłuchanie trwało tak długo, wynikło z szeregu pytań sądu, ale także i stron - dodał Strzelecki.
Dwóch głównych oskarżonych w procesie Stella Maris to 60-letni b. kapelan abp. Gocłowskiego i jego pełnomocnik w Stella Maris, ks. Z.B. oraz 45-letni b. dyrektor wydawnictwa. Na ławie oskarżonych zasiada też m.in. współwłaściciel dwóch firm konsultingowych z Gdyni J.B., który w latach PRL był pracownikiem cenzury.
Wszyscy odpowiadają przed sądem za współudział w przywłaszczeniu w latach 1997-2001 mienia ponad 20 spółek handlowych na kwotę ponad 67 mln zł, pranie pieniędzy oraz uszczuplenia podatkowe na szkodę Skarbu Państwa w wysokości kilkunastu milionów złotych. Grozi im do 10 lat więzienia.
Według prokuratury, afera Stella Maris polegała na tym, że firmy konsultingowe J.B. i jego oskarżonego wspólnika K.K. zawierały z różnymi spółkami kontrakty na doradztwo, których wykonanie powierzali z kolei kościelnemu wydawnictwu. W rzeczywistości usługi te były całkowicie fikcyjne i zlecenia nigdy nie zostały wykonane. Pieniądze ze spółek, które zlecały fikcyjne usługi B. i K., przelewane były najpierw na konta ich firm, a później, po odjęciu kilku procent, do Stella Maris. Wydawnictwo pobierało kolejne kilka procent prowizji i na końcu większość pieniędzy wracała do osób zarządzających spółkami. Stella Maris, działając jako podmiot gospodarczy w ramach archidiecezji gdańskiej, była zwolniona z podatku dochodowego od osób prawnych w części przeznaczonej na cele statutowe Kościoła.