Dyrektor salezjańskiego liceum: wiedzieliśmy, że Gwinea ma problem z Ebolą, nie Liberia
Mieliśmy świadomość zagrożenia. Pod kontrolą było to co jedliśmy, piliśmy, z kim się kontaktowaliśmy i jak się zachowywaliśmy - powiedział ks. Jerzy Babiak, organizator i uczestnik wyjazdu misyjnego do Liberii, gdzie jest ognisko epidemii Eboli. Matka jednego z licealistów Edyta Papińska oceniła, że sam wyjazd oraz opieka lekarska po powrocie były zorganizowane profesjonalnie.
14.08.2014 | aktual.: 18.08.2014 13:42
Na konferencji prasowej zorganizowanej we Wrocławiu wspólnie z rodzicami licealistów, którzy w lipcu przebywali jako wolontariusze na letnim obozie misyjnym w Liberii, duchowny podkreślił, że decyzja o wyjeździe została podjęta wspólnie z rodzicami.
- To nie był wyjazd spontaniczny, czy nieprzygotowany. Przygotowywaliśmy go cały rok i na bieżąco wszyscy śledziliśmy sytuację w Liberii - nie tylko pod kątem Eboli, ale też innych spraw. Gdy okazało się, że Liberia jest w zasięgu Eboli nasze zainteresowanie stało się jeszcze większe. W momencie ostatecznej decyzji spotkaliśmy się i rodzice wraz ze mną podjęli decyzję: jedziemy - dodał ks. Babiak.
Duchowny podkreślił, że w czerwcu problem zachorowań dotyczył sąsiedniego kraju Gwinei i północy Liberii, a obóz misyjny znajdował się na południu tego kraju. Przypomniał, że konsultowano wyjazd z Głównym Inspektoratem Sanitarnym, który nie zakazywał wyjazdu, ale tylko informował o sytuacji w Liberii.
- Chcę przypomnieć, że do tego momentu WHO też nie wprowadziła całkowitego zakazu wjazdu ludzi ze świata do Liberii. Utrzymywaliśmy też kontakt z ośrodkiem salezjańskim w stolicy Liberii i cały czas otrzymywaliśmy informacje uspokajające - dodał ks. Babiak.
W jego ocenie przygotowania do wyjazdu były "pełne i wystarczające", ponieważ zgodnie z zaleceniami GIS wszyscy uczestnicy odbyli wspólne i indywidualne szkolenia na temat zagrożeń i przeszli wymagane szczepienia.
Dodał, że podczas pobytu wszyscy uczestnicy spali pod moskitierami i przyjmowali odpowiednie leki, m.in. przeciw zachorowaniu na malarię.
- Podczas naszego pobytu stosowaliśmy się do zasad prewencji. Do zasad, które pozwalały zachować higienę i bezpieczeństwo. Pod kontrolą było to co jedliśmy, piliśmy, z kim się kontaktowaliśmy i jak się zachowywaliśmy. Wszystko było w takim reżimie, który ludzi rozsądnych obowiązuje w krajach afrykańskich, a głównie w tych krajach, które są narażone na rozwój wirusa czy epidemii - mówił ks. Babiak.
Organizator wyjazdu przyznał, że nie wszyscy uczestnicy po powrocie zgłosili się do lekarza, by sprawdzić swój stan zdrowia.
- Wszyscy czują się dobrze, większość uczestników przebadała się. Bodajże jedna czy dwie osoby z tego nie skorzystały, bo miały do tego prawo. Ale one obserwują się bacznie, bo mam z nimi kontakt. Chcę też podkreślić, że wylecieliśmy z Liberii 28 lipca, zatem mija już 16 dzień od naszego wyjazdu - powiedział ks. Babiak i przeczytał zaświadczenia lekarskie osób przebadanych, w których nie zalecano ani hospitalizacji ani kwarantanny.
Dodał, że jedna z uczestniczek wyjazdu, która nie jest uczennicą liceum, ale osobą dorosłą, dopiero powraca do kraju. - Jest w stałym kontakcie z wojewódzkim inspektorem sanitarnym i stosuje się do jego zaleceń - powiedział ks. Babiak.
Matka jednego z licealistów Edyta Papińska oceniła, że sam wyjazd oraz opieka lekarska po powrocie były zorganizowane profesjonalnie. - Wyniki badań były ocenione przez lekarzy, kontaktowaliśmy się też z epidemiologami. Wszyscy wydali opinię, że dzieci są zdrowe, zalecali obserwacje, z lekarzami mamy cały czas kontakt - dodała.
Podkreśliła, że jej dziecko już po raz drugi wzięło udział "w takim projekcie, który jest bardzo pouczający, i tym razem również powróciło bardzo zadowolone".
- Jedynie cała ta nagonka wokół tej sprawy odbiera radość tym dzieciom, które nie wiedzą, jak się w tym poruszać. Nie ukrywam, że czujemy się źle z takim negatywnym nastawieniem do tego wyjazdu, a on ma wydźwięk w stu procentach pozytywny - powiedziała matka licealisty.
Salezjański Wolontariat Misyjny "Młodzi Światu" Oddział we Wrocławiu zorganizował dotąd 10 wyjazdów na letnie obozy m.in. na Syberię, do Mongolii, a cztery ostatnie do krajów afrykańskich.
Tym razem siedmiu wolontariuszy, w tym pięciu uczniów salezjańskiego liceum z Wrocławia i jej dyrektor ks. Jerzy Babiak przebywali w lipcu w Liberii.
Obecna epidemia wirusa Eboli rozpoczęła się w marcu w Gwinei i rozprzestrzeniła się do Sierra Leone i Liberii. Przypadki zachorowań odnotowano też w Nigerii.
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) podała w środę, że liczba ofiar śmiertelnych epidemii Eboli w Afryce Zachodniej wyniosła 1069; 1975 osób jest zarażonych wirusem.
Wrocławska prokuratura zdecydowała w środę, że sprawdzi, czy wyjazd nie naraził licealistów na niebezpieczeństwo zagrażające ich zdrowiu i życiu. Jak powiedziała PAP rzeczniczka prokuratury okręgowej Małgorzata Klaus, postępowanie wyjaśniające w tej sprawie podjęto na podstawie doniesień medialnych.
- To nie jest śledztwo i nie toczy się przeciwko organizatorom wyjazdu. Prokurator sprawdzi, czy nie doszło do zagrożenia zdrowia i życia wielu osób w związku z tym wyjazdem i wówczas podejmie dalsze decyzje - powiedziała Klaus.
Poinformowała, że spowodowanie zagrożenia epidemiologicznego to przestępstwo z art. 165 kk, które - popełnione nawet nieumyślnie - zagrożone jest karą do 3 lat więzienia.