Dyrektor poprawczaka: liczymy się z możliwością buntu
- Musimy się liczyć z ewentualnością buntu. Iskra może doprowadzić do dramatycznych wydarzeń. Często się myśli, że poprawczak jest zorganizowany jak więzienie, a on przypomina raczej internat, bursę szkolną, tyle że ma kraty w oknach. Wychowawcy nie są uzbrojeni, jest ich mało – mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Marian Chudziński dyrektor Zakładu Poprawczego w Głogowie, gdzie w 2006 roku doszło do próby rebelii. Wychowankowie zbuntowali się, bo wychowawca nie chciał im kupić papierosów.
19.08.2009 | aktual.: 25.08.2009 11:45
Po buncie w Zakładzie Poprawczym w Poznaniu, gdzie kilkunastu wychowanków się zabarykadowało i wznieciło pożar, bo nie udzielono im przepustek, rozgorzała dyskusja o warunkach, w jakich powinni przebywać młodociani przestępcy. Według ministerstwa sprawiedliwości, umieszczanie w odpowiednich grupach wychowawczych i izolowanie od siebie "młodszych od starszych", to jedyne możliwe działanie, dzięki któremu nie będzie dochodzić do takich wydarzeń w przyszłości.
WP: Joanna Stanisławska: W jakim wieku jest młodzież, która przebywa w pańskim zakładzie? Czy obserwuje pan napięcia między młodszymi i starszymi wychowankami?
Marian Chudziński: - W zakładach poprawczych umieszcza się młodzież w wieku od 13 do 21 lat. Między tymi grupami są wyraźne napięcia, bo występują znaczne różnice w ich rozwoju psychicznym i fizycznym. Trzynastolatek to na dobrą sprawę wciąż dziecko, a 21-latek jest dorosłym mężczyzną. Starsi wychowankowie mają często zły wpływ na młodszych, którzy szukają sobie idoli, wzorców. Jednak młodszych wychowanków jest stosunkowo mało, najwięcej jest tych w wieku 17-18 lat.
WP: W Poznaniu buntowi przewodzili 18-21-latkowie. Czy to wiek zdecydował o tym, że mieli posłuch wśród innych wychowanków?
- Ze swojego doświadczenia obserwuję, że wystarczy, że znajdą się jedna-dwie silne osobowości i one są w stanie podporządkować sobie innych. To, kto zostaje liderem zależy od siły charakteru, wpływ ma także środowisko, z którego te osoby się wywodzą, oraz wartości, które wyznają. Część z nich przestrzega tzw. zasad podkultury przestępczej, choć to zjawisko jest znacznie mniej rozpowszechnione niż kiedyś. Nie ma już takiej ostrej grypsery, ale wciąż niektóre wzorce są przenoszone z zakładów karnych, takie jak np. sprzątanie toalety bez rękawiczek. Według tych zasad wychowankowie dzielą się na lepszych i gorszych, a kwalifikacja następuje poprzez przestępstwa, których dokonali, np. tych, którzy siedzą za gwałty gorzej się traktuje. Wielu z nich czuje się bezkarne. Często, tak jak wychowankowie z Poznania, dokonują przestępstw na przepustce, a potem z powrotem trafiają do zakładu poprawczego. Dla nieletnich do 17. roku życia jest to najwyższy wymiar kary, sądy nie mają zwyczaju kierować takich osób do aresztu.
WP:
Jak duża grupa wychowanków przypada na wychowawcę?
- Jeden wychowawca zajmuje się grupą 12 osób. Najmniejsza obsada jest w nocy, wówczas na 70 wychowanków przypada 4-5 opiekunów. Doskonale wiedzieli o tym prowodyrzy buntu w Poznaniu. Wówczas nie ma żadnej możliwości stłumienia takiej rebelii. W tej chwili sytuacja jest lepsza, bo jest okres wakacyjny, część wychowanków zostało zwolnionych warunkowo, kiedy z końcem roku szkolnego ukończyli naukę, część przebywa na urlopach. W placówce jest więc tylko 40 osób.
WP: Za jakie przestępstwa wychowankowie najczęściej odbywają kary? W jakich warunkach?
- Oni nie odbywają kary, nie można tak powiedzieć, bo wobec nieletnich nie stosuje się kar, tylko środki dyscyplinarne. To są przestępstwa od kradzieży i rozboju, po gwałt, aż do zabójstwa. Ludzie często myślą, że poprawczak jest zorganizowany jak więzienie, a przypomina raczej internat, bursę szkolną, tylko tyle, że są kraty w oknach. Wychowankowie nie są tak pilnowani jak w zakładzie karnym, a my nie jesteśmy uzbrojeni. Nieletni mają swobodę przemieszczania się. Są oczywiście zakłady o zaostrzonym rygorze, ale w takich półotwartych, jak nasz, czy ten w Poznaniu, wychowankowie normalnie chodzą na warsztaty, mają dostęp do wszystkich narzędzi, chodzą do szkoły. Nieraz zwracaliśmy uwagę na to, że osoby pełnoletnie, skazane za tak ciężkie przestępstwa, jak nasi wychowankowie, nie siedzą w byle jakim więzieniu, tylko w specjalnych zakładach karnych dla recydywistów czy osadzonych stwarzających poważne zagrożenie. Ale działamy w ramach ustawy, która jest taka, a nie inna i musimy sobie jakoś radzić. Takie
incydenty jak bunt w Poznaniu mają miejsce co jakiś czas. Musimy się z tym liczyć.
WP: Czy pan w swojej pracy zawodowej miał do czynienia z tak drastycznymi wypadkami, jak te z Poznania?
- W 2006 roku była u nas próba wywołania takiego buntu. Wychowankom nie spodobało się, że wychowawca nie chciał im kupić papierosów. To była iskra. Chodziło o wychowanków, którzy przez trzy miesiące przebywali w areszcie śledczym, dostali wyrok w zawieszeniu i zostali cofnięci z powrotem do zakładu poprawczego. Oni często wzorce z zakładów karnych przenoszą do poprawczaka.
WP: W Poznaniu jeden z wychowawców został poszkodowany – uderzono go w głowę deską. Czy w pańskim ośrodku zdarzały się przypadki agresji ze strony wychowanków?
- Nie, nie mieliśmy przypadków agresji siłowej w stosunku do pracowników, ale wiem, że gdzie indziej się to zdarzało. Ostatnio głośno było o wypadkach w Jerzmanicach Zdroju, gdzie 15-latek kamieniem bił wychowawcę po głowie. Oczywiście zdarza się agresja słowna, groźby, przekleństwa, ale czynnej napaści na pracownika nie mieliśmy. Słyszałem o przypadku sprzed 20 lat, kiedy wychowawcę uderzono młotkiem. Mamy wychowanków skazanych za ciężkie czyny, musimy się liczyć z taką ewentualnością.
WP: Co pana zdaniem mogło być przyczyną buntu w Poznaniu? Czy obawia się pan takich wypadków w swoim zakładzie?
- Na pewno największym problemem jest to, że wszyscy nieletni przestępcy zostają wrzuceni do jednego worka. A oni nie trafiają do nas bez przyczyny. Część z nich ma zaburzenia zachowania, ADHD, są upośledzeni umysłowo, uzależnieni od narkotyków i innych środków psychotropowych, wielu wymaga stałych konsultacji psychiatrycznych. Niektórzy są rzeczywiście pokrzywdzeni przez los, wychowali się w rodzinach patologicznych, im poprawczak ma dać szansę na normalne życie. Ale nie wszyscy poddają się resocjalizacji, my wiemy, którzy nie chcą skorzystać z tej oferty. Niektórzy są niereformowalni. Obawa, że coś podobnego, jak w Poznaniu, się wydarzy cały czas istnieje. Oczywiście mamy procedury działań w takich wypadkach, ale czasem wystarczy iskra, by stała się tragedia.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska