Dylematy biskupów
Doniesienia o seksualnym wykorzystywaniu chłopców przez księży spowodują szybsze odchodzenie od Kościoła.
25.03.2008 | aktual.: 25.03.2008 14:05
Dwa tygodnie temu ukazał się tekst, który miał wstrząsnąć polskim Kościołem. „Gazeta Wyborcza” ujawniła na swoich łamach zeznania wychowanków ogniska dla młodzieży oskarżających ks. Andrzeja Dymera o wykorzystywanie seksualne chłopców. Czy reportaż „Ukryty grzech” pozostanie tylko odosobnionym głosem, czy też wzruszy fundamenty potęgi Kościoła w Polsce? Na razie można stwierdzić, że temat wykorzystywania seksualnego przez księży zepchnęły na dalszy plan wizyta premiera w USA i awantura związana z traktatem lizbońskim. Dla większości mediów nie jest to temat numer jeden. To, czy się nim stanie, zależy od tego, czy rozpocznie lawinę wyznań i oskarżeń, czy pozostanie wyrazem słabości pojedynczego kapłana, tak jak przedstawiono sprawę abp. Paetza. Nawet jeśli ziści się ten pierwszy scenariusz, jaki będzie miało to wpływ na pozycję Kościoła w Polsce? Czy Polacy odwrócą się od Kościoła? Czy afera seksualna może okazać się wystrzałem z Aurory polskiej sekularyzacji sfery publicznej? Aby odpowiedzieć na to pytanie,
przeanalizujmy najgłośniejsze skandale seksualne, jakie miały miejsce w ostatnich latach w Kościele katolickim.
Kościół na skraju bankructwa
Z pewnością najwięcej rozgłosu zyskała afera pedofilska w USA. Zaczęło się niepozornie. W 2002 r. „Boston Globe” opublikował artykuł opisujący historię ks. Johna Geoghana. W ciągu ponad 30 lat służby kapłańskiej duchowny molestował przeszło setkę dzieci. W większości nastoletnich chłopców, pochodzących z biednych, rozbitych rodzin. Jego ofiarą padła jednak również czteroletnia dziewczynka. Geoghan był przenoszony z miejsca na miejsce. W sumie zaliczył sześć parafii. Gdy w nowym miejscu wychodziły na jaw jego skłonności, był przerzucany do innej parafii. Często nowego proboszcza nie informowano o jego kłopotliwym „problemie”. Geoghana kryło łącznie 10 biskupów, a ci, którzy nie chcieli milczeć, byli zsyłani na prowincję. Dla „dobra Kościoła” mieli milczeć także rodzice. Cały proceder nadzorował kard. Bernard Law, jeden z symboli katolicyzmu w USA. Okazało się, że w samym Bostonie znalazło się ponad 50 księży katolickich oskarżonych o wykorzystywanie seksualne nieletnich. Jednak był to tylko wierzchołek góry
lodowej. Specjalna komisja powołana przez amerykański episkopat ustaliła, że w ostatnich 50 latach 4392 księży zhańbiło się molestowaniem seksualnym, a przynajmniej istnieją „poważne podejrzenia”, że tak było. To ok. 4% duchownych działających w USA w tym czasie. Ostatecznie ponad stu księży zostało skazanych przez sądy. Skandal uderzył w Kościół rzymskokatolicki przede wszystkim finansowo. Odszkodowania dla ofiar kosztowały ponad 1,5 mld dol., i to tylko dzięki w porę zawartym ugodom. Cios był dotkliwy. Aż pięć diecezji ogłosiło bankructwo. Kościół zaczął stosować restrykcyjną politykę wobec pedofilii. Jednocześnie do głosu doszły dwa skrzydła starające się wyjaśnić przyczyny zła. Konserwatyści zrzucili całe zło na „rozprzężenie”, jakie zapanowało po Soborze Watykańskim II. Liberałowie, wprost przeciwnie, argumentują że Vaticanum II nie doprowadzono do końca, a za zło winę ponosi celibat. O zniesieniu bezżeństwa księży raczej nie ma mowy. Watykan wprowadził natomiast zakaz przyjmowania do seminariów osób
homoseksualnych. Chodzi tutaj raczej o zrobienie z homoseksualizmu kozła ofiarnego, przyczyny afer seksualnych wśród duchownych, bo nikt nie wyobraża sobie, w jaki sposób można kontrolować orientację seksualną potencjalnych księży. A co na to wszystko wierni? Początkowo spora ich część odwróciła się od Kościoła. 30% wiernych w Bostonie przestało uczęszczać na mszę. Z upływem lat frekwencja w Kościele zaczęła jednak wracać do stanu sprzed skandalu. Patrząc z perspektywy kilku lat, procent amerykańskich katolików chodzących do kościoła nie zmienił się. Wynosi on obecnie ok. 35% i jest bardzo wysoki w porównaniu z Europą Zachodnią. Przykładowo w Wielkiej Brytanii tylko 6% tamtejszych katolików uczęszcza na niedzielną mszę. W USA co tydzień 25 spośród 70 mln amerykańskich katolików siada w ławkach katolickich świątyń. Amerykański Kościół katolicki z pewnością utracił sporą część swojego autorytetu, podkopana też została materialna baza jego siły, wierni jednak nie odwrócili się od tej instytucji. Kościół
przeciw wiernym
W Europie afery seksualne miały trochę inne konsekwencje. Przykładem może być chociażby Austria. W 1986 r. miejscowy Kościół przeżył pierwszy wstrząs. Jan Paweł II mianował arcybiskupem Wiednia Hansa Hermanna Groëra, duchownego znanego głównie z maryjnej pobożności i aktywności w sferze pielgrzymkowej – nieprzejednanego konserwatystę. Zastąpił on umiarkowanie liberalnego kard. Franza Königa, jednego z ojców Vaticanum II. Na początku 1995 r. Groër wydaje list pasterski, w którym piętnuje moralność seksualną Austriaków. Niebawem okaże się, że to arcybiskup – mianowany już przez Jana Pawła II kardynałem – zostanie napiętnowany przez Austriaków. Do redakcji tygodnika „Profil” zgłasza się dawny uczeń Groëra z czasów, gdy uczył on w przyklasztornej szkole. Twierdzi, że kilkanaście lat wcześniej, gdy miał 13 lat, był przez arcybiskupa wielokrotnie wykorzystywany seksualnie. Proceder miał trwać cztery lata. Za arcybiskupem murem staje episkopat, przyrównując oskarżenia do nazistowskiej propagandy, lecz wierni są
wstrząśnięci i domagają się wyjaśnień. Tych nie ma. Groër odchodzi na emeryturę. Zostaje jednak przeorem klasztoru w Maria Roggendorf. W styczniu 1998 r. pojawiają się kolejne oskarżenia wobec Groëra – nie tylko o molestowanie nieletnich, ale także o namawianie współbraci w zakonie do stosunków homoseksualnych. Udo Fischer wyznaje, że sam będąc ofiarą Groëra, ostrzegał przełożonych o jego skłonnościach. Nadaremnie. Groëra po latach spotkała kara. Został zdymisjonowany z funkcji przeora klasztoru w Maria Roggendorf, Fischer natomiast... utracił swoją parafię. Zgłaszają się jednak kolejne ofiary emerytowanego arcybiskupa. Sprawa kończy się zawoalowaną prośbą o przebaczenie, choć obwarowaną słowami „jeśli zawiniłem...”. Mieszanka twardego konserwatyzmu i afer seksualnych przynosi taki efekt, że spora grupa austriackich katolików wycofuje się z aktywnego udziału w życiu Kościoła, wybiera swoistą emigrację wewnętrzną. Mniejszość decyduje się po prostu opuścić szeregi Kościoła. Na przełomie tysiącleci liczba
katolików w Wiedniu spada poniżej 50% ludności. W tej atmosferze wybucha prawdziwa bomba, jaką jest afera w seminarium w St. Pölten. W 2003 r. zostaje zarekwirowany laptop seminarzysty zawierający bogatą kolekcję pornografii dziecięcej. Do sprawy dociera tygodnik „Profil”, który publikuje skandaliczne zdjęcia. Okazuje się, że w seminarium notorycznie miały miejsce homoseksualne orgie z udziałem wykładowców i seminarzystów. Wśród znalezionych fotografii są nie tylko akty homoseksualne i pedofilskie (m.in. gwałt na pięcioletnim chłopcu), lecz także stosunki seksualne ze zwierzętami. – To sztubackie wygłupy, to nie ma nic wspólnego z homoseksualizmem – bagatelizował skandal bp Kurt Krenn, odpowiedzialny za seminarium. Skądinąd kolejny ultrakonserwatysta powołany przez Jana Pawła II. Skandal oczywiście zakończył jego karierę. Seminarium zostało zamknięte. Czara goryczy jednak się przelała – nastąpił radykalny wzrost liczby apostazji. Obecnie mniej niż 70% społeczeństwa to katolicy. Na mszę uczęszcza zaledwie 9%
z nich, podczas gdy przed wybuchem pierwszej afery seksualnej 14%. Zielona Wyspa mniej katolicka
Austria była przez wieki uznawana za jedną z twierdz katolicyzmu. To miano w pierwszej kolejności należy się jednak Irlandii, gdzie Kościół długo po wojnie sprawował prawdziwy rząd dusz, wyrażający się chociażby w ultrakonserwatywnym ustawodawstwie. Jednak mury i tej twierdzy zaczynają się kruszyć. Zaczęło się również od afer obyczajowych, chociaż mniej bulwersujących. Gdyby ich bohaterzy nie nosili koloratek, postępowaliby zgodnie z normami współżycia społecznego. „Biskup Eamonn Casey ma dziecko!”, grzmiały na początku lat 90. nagłówki irlandzkich gazet. Następnym akordem było ujawnienie podwójnego życia ks. Michaela Cleary’ego. Duchowny przez lata żył z kobietą i miał z nią dwójkę dzieci. Niby nic wielkiego. Tajemnica poliszynela. Jesteśmy jednak w Irlandii sprzed kilkunastu lat. Ponadto medialne rewelacje nie dotyczą jakichś wiejskich proboszczów, ale dwóch bardzo popularnych i medialnych duchownych. To tak jakby w Polsce media podobne rzeczy napisały o Pieronku i Życińskim. W tej atmosferze wybuchła
afera związana z wykorzystywaniem seksualnym nieletnich. Jej symbolem stał się ks. Seán Fortune oskarżony o molestowanie 29 chłopców. Fortune popełnił samobójstwo. Z biegiem czasu zaczęły się ujawniać kolejne ofiary, co zmusiło Kościół do zbadania problemu. Według specjalnie powołanej kościelnej komisji od 1940 r. w jednej tylko diecezji działało 102 księży pedofilów. Liczba ofiar sięgnęła 400. Rozpoczęły się procesy, w efekcie których nad Kościołem zawisła groźba poważnych kłopotów finansowych. Państwo nie pozwoliło jednak puścić Kościoła z torbami. Prawicowy rząd zaproponował pomoc w spłacie odszkodowań, w zamian za przekazanie części majątku. Krytycy wytykają, że Kościół na tym interesie nie stracił, a państwo zajęło się finansowaniem tej instytucji z podatków płaconych nie tylko przez katolików. Szacuje się, że irlandzcy podatnicy na spłatę odszkodowań za seksualne występki księży wydali ponad miliard euro! Nic dziwnego, że Zielona Wyspa zaczęła być coraz mniej katolicka. W 1975 r. w każdą niedzielę na
msze uczęszczało prawie 90% katolików. Dziś jest to tylko 44%. Są dzielnice Dublina, gdzie do kościoła chodzi mniej niż 10%. Czyli mniej więcej tyle, ile w Wielkiej Brytanii i w większości krajów Europy Zachodniej. A Polska?
W tym momencie trzeba się zastanowić, jaki będzie los polskiego Kościoła. Czy powtórzy się scenariusz amerykański, gdzie wierni od Kościoła nie odeszli? Czy raczej irlandzki, gdzie postępuje sekularyzacja. Przede wszystkim należy powrócić do warunku postawionego we wstępie. Podstawową kwestią jest to, czy przypadek opisany przez „Gazetę Wyborczą” pozostanie odosobniony, czy też zaczną się zgłaszać kolejne skrzywdzone osoby. W pierwszym wypadku Kościół może spać spokojnie, drugi może zacząć spędzać sen z powiek biskupów. Po drugie Polska, wbrew opiniom niektórych, jednak leży w Europie, a nie w Ameryce. Polskiemu Kościołowi dużo bliżej do irlandzkiego niż amerykańskiego. Podobnie jak Kościół irlandzki również polski przez lata był utożsamiany z obroną interesu narodowego, stając się jednym ze składników narodowej tożsamości. W efekcie doszło do splotu religijno-patriotycznego. Polska religijność nie jest więc zbyt pogłębiona, więcej w niej narodowej martyrologii niż uniwersalnej teologii. Poza tym zarówno
Polacy, jak i Irlandczycy już jakiś czas temu zbudowali suwerenne państwa, funkcja Kościoła jako spoiwa narodowego zaczyna odgrywać coraz mniejszą rolę. Na Zielonej Wyspie proces sekularyzacji był efektem słynnego w Polsce cudu gospodarczego. Jeśli więc Polska chociaż w pewnym stopniu podąży tą drogą, to zapewne z wszystkimi konsekwencjami. Szczególnie że w porównaniu z irlandzką polska pobożność raczej nie rzuca na kolana. Gdy Karol Wojtyła został papieżem, na mszę chodziła połowa polskich katolików. Apogeum wpływów Kościoła nastąpiło w stanie wojennym.
Wówczas na mszę uczęszczało 57% katolików; chciałoby się powiedzieć tylko 57%. Zwłaszcza że w 1988 r. w Irlandii było to aż 82%. Dzisiaj w Polsce co tydzień chodzi na mszę 45% wiernych, czyli tyle co w Irlandii. Jest to liczba stabilna. Pojawiają się jednak pierwsze objawy małego kryzysu. Niedawno ogłoszono, że w Polsce o 10% spadła liczba powołań kapłańskich. Co prawda polscy biskupi nie muszą się martwić jak irlandzcy koledzy, czy niebawem nie zabraknie im księży, ale problem jest widoczny. Tym, co cementuje polski Kościół, jest cały czas osoba Jana Pawła II. O ile sondaże pokazują, że Polacy lubią psioczyć na Kościół, Jan Paweł II budzi powszechny szacunek.
Wpisuje się to w kontekst splotu religijno-patriotycznego. Karol Wojtyła to przede wszystkim „wielki Polak”, jeden z niewielu rodaków, „którym się udało”. Czy jednak Jan Paweł II po śmierci nadal będzie w stanie jednoczyć polskich wiernych? Na spadek autorytetu jego osoby raczej się nie zanosi. Czy zatem możliwa jest sekularyzacja w kraju papieża? Czy konieczne jest odrzucenie przez społeczeństwo jego autorytetu? A może możliwa jest sekularyzacja pomimo jego autorytetu? Na zasadzie sprowadzenia papieża do roli „wielkiego Polaka”, którego nauka nie będzie wpływać na przyjmowanie obyczajowych i kulturowych standardów Europy Zachodniej.
Na te pytania trudno znaleźć odpowiedź. Warto zwrócić uwagę na jedną rzecz. We wszystkich omawianych przypadkach przyspieszenie sekularyzacji miało miejsce, gdy obok afery seksualnej pojawił się jeszcze jeden czynnik powodujący u wiernych wzrost niechęci do Kościoła. W Austrii był to konserwatywny zwrot i polityka personalna Jana Pawła II, w Irlandii skokowy wzrost dobrobytu. W USA takiego czynnika zabrakło i to poniekąd uratowało pozycję Kościoła. Czy w Polsce może się pojawić taki drugi punkt zapalny? Z pewnością tak. Jest nim chociażby zaściankowo-antysemickie Radio Maryja albo ekspansja katechizacji w szkołach, budząca narastający sprzeciw młodego pokolenia. Pamiętajmy również o emigracji. Miliony Polaków zobaczyły, że sfera publiczna może wyglądać inaczej i w większości uznały ją za ciekawą alternatywę wobec polskiej duchoty. Czy zatem i w kwestii pozycji Kościoła będziemy drugą Irlandią?
Bartosz Machalica