Dramat na Lesbos. Lekarze bez granic: Nawet niemowlęta stały się ofiarami gazu łzawiącego
Postępowanie greckich władz po spłonięciu obozu dla uchodźców Moria na wyspie Lesbos to mieszanka przeciążenia, sabotażu i złej komunikacji – oceniają Lekarze bez Granic.
21.09.2020 05:31
- Pięć z dziesięciu dni swojego życia maleństwo spędziło na ulicy, wdychało przy tym gaz łzawiący, a w nocy wymiotowało, co w tym wieku może pociągnąć za sobą fatalne skutki – powiedziała ewangelickiej agencji prasowej EPD Marie von Manteuffel, ekspertka Lekarzy bez Granic ds. migracji. Niemowlę – jedno z ofiar policyjnej interwencji w chaosie po spłonięciu obozu Moria – miało szczęście w nieszczęściu, bo trafiło do kliniki niedaleko nowo powstającego obozu dla uchodźców Kara Tepe na Lesbos.
Według Lekarzy bez Granic (Mèdecins Sans Frontiéres, MSF) reakcja greckich władz po pożarze, w tym brak podstawowej opieki czy użycie przez policję gazu łzawiącego, groziło i nadal grozi zdrowiu i życiu uchodźców. Organizacje pomocy, takie jak MSF nie są w stanie wykonywać swojej pracy. I tak np. z ogromną trudnością lekarzom udało się zorganizować karetkę, która przewiozła do szpitala rodzącą kobietę. Ktoś ich zaalarmował, że gdzieś na poboczu leży kobieta w bólach porodowych.
- W tym całym chaosie, z blokadami i ograniczeniami dostępu do tych ludzi, tak normalna rzecz, jak udzielenie pomocy rodzącej, jest prawie niemożliwa – stwierdziła w niedzielę w Berlinie Manteuffel. - To szaleństwo, żeby na europejskiej ziemi coś takiego mogło się stać tylko dzięki przypadkowi, odrobinie szczęścia – dodała lekarka.
Strach przed utratą resztek kontroli nad swoim życiem
W ostatnich dniach w niepokojący sposób zwiększa się także liczba pacjentów z biegunką. - Sami tego nie widzieliśmy, ale wydaje się, że z braku wystarczającej ilości wody pitnej ludzie zaczęli używać wody z kanalizacji – uważa Manteuffel.
Jednocześnie, służby porządkowe blokują pracę Lekarzy bez Granic i w efekcie wolontariusze całymi godzinami nie mogą dotrzeć do punktów pomocy. Także pacjenci mają problemy z dotarciem do nich. - Chwilowo na przykład praktycznie nie możemy prowadzić naszej kliniki w stolicy Lesbos, Mitylenie, wyspecjalizowanej na pracę z ofiarami tortur i przemocy seksualnej, bo ludziom nie wolno wjeżdżać do Mityleny – powiedziała Marie von Manteuffel. Ofiary tych zbrodni, które bardzo pilnie potrzebują pomocy, wegetują teraz na ulicy. - Musimy ich szukać i próbować pomóc tym ludziom przynajmniej na tyle, żeby się całkowicie nie załamali – tłumaczy lekarka.
Po spłonięciu blisko dwa tygodnie temu beznadziejnie przepełnionego obozu dla uchodźców Moria na wyspie Lesbos, ludzie nadal żyją na ulicy. Jak mówi ekspertka ds. migracji Marie von Manteuffel, nowo powstające namiotowisko w pobliżu obozu Kara Tepe napawa ich strachem: Boją się, że nigdy się już stamtąd nie wydostaną, że będą musieli oddać swoje telefony i stracą nawet tę resztkę kontroli nad swoim życiem”.
Zdaniem ekspertki MSF postępowanie greckich władz jest mieszanką przeciążenia, sabotażu i złej komunikacji. - Różne urzędy reprezentują częściowo odmienne interesy – tłumaczy Manteuffel. Przykładem jest budowa na Lesbos centrum medycznego na potrzeby pandemii koronawirusa. Ministerstwo Migracji w Atenach już wiosną prosiło o jego utworzenie Lekarzy bez Granic. Tymczasem lokalne władze budowlane na Lesbos obłożyły organizację grzywną w wysokości 35 tys. euro za rzekome naruszenie przepisów budowlanych.
(EPD/stas)
Przeczytaj także: