Doby posłowi wystarczy
Nawet najbardziej zapracowany szef sejmowej komisji może dać radę pozasejmowym obowiązkom, jeśli jest dobrze zorganizowany i ma ludzi, którzy go wspierają – zapewnia Paweł Zalewski z PiS.
15.11.2007 | aktual.: 15.11.2007 07:06
* Był pan szefem komisji, podobnie jak Jan Ołdakowski, który w poprzedniej kadencji był szefem komisji kultury i równocześnie dyrektorem Muzeum Powstania Warszawskiego. Miał pan dużo wolnego czasu?*
– W ogóle nie miałem.
Ile godzin na dobę pan pracował?
– Szefowanie komisji spraw zagranicznych to praca całodobowa.
Co pan robił?
– Do moich obowiązków należało podtrzymywanie kontaktów z komisjami spraw zagranicznych parlamentów innych państw. Kontaktowałem się z wieloma instytucjami zajmującymi się sprawami zagranicznymi w Polsce i za granicą. Przyjmowałem delegacje parlamentarzystów. Nieustannie byłem w kontakcie z ambasadorami akredytowanymi w Polsce. Chodziłem na formalne i mniej formalne spotkania. Oczywiście do każdego z tych spotkań musiałem się odpowiednio przygotować. I zależało mi na tym, aby moje rozmowy i spotkania nie kończyły się na kurtuazji, ale starałem się przekonywać partnerów do naszego punktu widzenia.
Rzeczywiście. Full time job. Jak to się panu udawało?
– Miałem znakomity sztab młodych ludzi wokół siebie i tylko dzięki temu byłem w stanie rzetelnie wykonywać swoje obowiązki. Oni zajmowali się całą logistyką – organizowaniem spotkań, ekspertyzami, prasówkami. Pomagali w wyszukiwaniu odpowiednich dokumentów, sprawdzali źródła. Przygotowywali tezy do rozmów i spotkań. Ale dużo musiałem robić sam. Czytać, czytać, czytać nieustannie. I cały dzień trzymać rękę na pulsie.
Podsumowując, jak wyglądał pana dzień?
– Zaczynałem rano, kończyłem często późnym wieczorem. Ciągle coś się dzieje, choć państwo tego nawet nie widzą, bo przecież nikogo z was, dziennikarzy, nie interesują wizyty parlamentarzystów odległych- krajów. A mnie owszem.
Każdy poseł ma w poniedziałek dyżury poselskie w swoim okręgu. Pana okręg to Sieradz.
– Niech pani nie myśli, że zaniedbywałem wyborców, wybierając rauty z dyplomatami. Wręcz przeciwnie. Od posła, który jest rozpoznawalny dla opinii publicznej, wyborcy wymagają znacznie więcej i chcą, aby załatwiał także ich lokalne problemy.
Co pan załatwił?
– Najwięcej energii zabrała mi sprawa drogi F-8, która powinna biec od Sieradza, przez Łódź, do Pabianic, a trasę wytyczono w niezbyt szczęśliwy sposób. I ja jako poseł musiałem poświęcić sporo czasu na interwencje w Ministerstwie Transportu, w kancelarii premiera. A do tego dochodziły zwykłe, lokalne drobne sprawy, których też nie można porzucić. I znów miałem w regionie sztab młodych ludzi i tylko dzięki nim mogłem rzetelnie wywiązywać się z obowiązków.
Współpracownik nie zastąpi posła.
– Dlatego w miarę możliwości jeździłem w teren. Może nie tak często, jak bym chciał.
No i jeszcze mamy posiedzenia Sejmu raz na dwa tygodnie po trzy dni i posiedzenia komisji przynajmniej dwa razy w tygodniu.
– Oczywiście. Obecność obowiązkowa.
Czy zatem jest możliwe rzetelne wykonywanie mandatu posła równocześnie z działalnością pozaposelską?
– Rozumiem, że nawiązuje pani do historii Jana Ołdakowskiego.
Tak, bo zastanawiam się, jak mógł łączyć obowiązki posła, szefa komisji i dyrektora Muzeum Powstania?
– Jeśli jest w stanie wszystko dobrze sobie zorganizować, dobrać dobrych ludzi – to wszystko jest możliwe.-
Ale właśnie pan udowodnił, że pracował pan na okrągło jako poseł. Gdzie tu jeszcze miejsce na pozaposelską aktywność?
– Muzeum działa fantastycznie. Jan Ołdakowski był świetnym szefem komisji kultury.
Skąd pan wie?
– Nie było żadnych skarg, a komisja kultury jest niezwykle wrażliwa i każde potknięcie natychmiast jest odnotowywane. Nic nie słyszałem o żadnych potknięciach.
Ale czy nie rozmawiamy o jakiejś fikcji? I muzeum, i posłowanie to praca na pełny etat. Ja niezwykle doceniam pana Ołdakowskiego, ale jednak nie jest cyborgiem.
– Nie musi być. Wszystko to kwestia organizacji.
Czy pana zdaniem marszałek Komorowski miał prawo żądać od Jana Ołdakowskiego rezygnacji bądź z mandatu, bądź z muzeum?
– Marszałek Komorowski podszedł do sprawy zbyt formalistycznie. Jeśli istnieją wątpliwości prawne – a są przecież ekspertyzy wybitnych prawników dopuszczających możliwość łączenia mandatu z dyrektorowaniem – to te wątpliwości powinien rozstrzygnąć na korzyść człowieka, a nie suchych przepisów. W tej sprawie powinien zwyciężyć zdrowy rozsądek, bo przecież posłowanie w żaden sposób nie koliduje z funkcją dyrektora placówki kulturalnej.
Marszałek uważa inaczej.
– A ja uważam, że dyrektorów, na przykład Filharmonii czy Teatru Narodowego, nie można traktować jako zwykłych urzędników. To są także twórcy. Przecież oni poza administrowaniem wypełniają też ważną misję kulturalną. Nie czyńmy więc z twórców urzędników.
Marszałek postanowił wycofać się z decyzji, którą PiS określało jako polityczny odwet. Nie wygasi mandatu Ołdakowskiemu.
– I bardzo dobrze.
Sejm ma jednak sam zdecydować, czy można łączyć mandat z inną zawodową działalnością.
– Sejm samych zawodowych posłów nie spełni swojego zadania, bo Sejm nie może się izolować od życia. Dlatego w tej sprawie powinien – powtarzam – decydować zdrowy rozsądek. Trzeba zostawić furtki dla osób, które mogą pracować i w Sejmie, i poza nim.
Rozmawiała Katarzyna Kolenda-Zaleska, „Fakty”, TVN
Paweł Zalewski, 43 lata, absolwent historii UW. W porozumieniach Okrągłego Stołu uczestniczył jako członek Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Był posłem Unii Demokratycznej, założył Koalicję Konserwatywną, był wiceszefem Stronnictwa Konserwatywno-Ludowego. Od 2002 roku poseł PiS. W rankingu „Polityki” najlepszy poseł poprzedniej kadencji.