"Do Rzeczy": "Podziemne Państwo" tłustych kocurów
Opozycyjne "Podziemne Państwo", do którego utworzenia wezwał lider KOD Mateusz Kijowski, funkcjonuje wyłącznie w mediach. Tworzą je branżowe towarzystwa wzajemnej adoracji, byli beneficjenci III RP odsunięci od wpływów i zaszczytów - pisze Wojciech Wybranowski w nowym numerze tygodnika "Do Rzeczy".
30.09.2016 | aktual.: 30.09.2016 13:58
Samowolni bojownicy o wolność skupieni wokół Komitetu Obrony Demokracji snują wizję „okupowanej Polski” i stają w jej obronie. Budują przy tym własne „Podziemne Państwo”, którego obywatelami chce być coraz więcej „poszkodowanych przez PiS”. Wśród nich nie brakuje znanych twarzy. W walce o powrót dawnego porządku nie przebierają w słowach. Bywa zabawnie, bywa irytująco, ale przeważa kompromitująca groteska.
"Nasz kraj został zaatakowany od środka. Boimy się. Tracimy naszą wolność. […] Nasz rząd z powodzeniem realizuje program 'jak zniszczyć demokratyczny porządek'. Prosimy o solidarność” – apelował kilkanaście dni temu do międzynarodowej publiczności festiwalu teatralnego w szwajcarskiej Bazylei aktor Jacek Poniedziałek. O co poszło?
Komedianci wyklęci
Otóż grupie aktorów, związanych dziś z facebookową stroną „Teatr Polski – w podziemiu / Polski Theatre in the underground” i kojarzonych ze środowiskami lewicowo-liberalnymi, nie spodobało się, że stołek dyrektorski we wrocławskim teatrze stracił poseł Nowoczesnej Krzysztof Mieszkowski. To, że spadł z fotela, oznaczało też odsunięcie od finansowych fruktów ludzi z jego otoczenia, aktywistów „Teatru Podziemnego”. A to już boli na tyle mocno, że kilku aktorów postanowiło wdziać teatralne kostiumy „obrońców demokracji” i histerycznie odegrać role komediantów wyklętych.
Oczywiście obok histerii niewielkiej grupy wrocławskich animatorów „Teatru Podziemnego” można by było przejść obojętnie, bo ich znaczenie jest w szerszej skali niewielkie. Problem zaczyna się wtedy, gdy podobne teatralne role bojowników „Podziemnego Państwa” zaczynają odgrywać ludzie, od których – z racji pełnionej funkcji – należałoby oczekiwać odpowiedzialności zarówno za państwo, jak i za słowo. Niestety, wielu z nich zdecydowało się wziąć udział w teatralnej wręcz farsie, odgrywając swoje role w sztuce, w której scenariusz piszą ludzie mający polityczne ambicje. W sztuce pt. „Demokratyczne Państwo Podziemne”.
Jasne, można powtórzyć za częścią komentatorów, że Kijowski, któremu zdarzyło się porównać obecną sytuację w Polsce do 1944 r., to dziś coraz bardziej komediant, a coraz mniej działacz obywatelski, ale byłoby to pominięcie części problemu.
Groteskowe „Podziemne Państwo” zaczęło bowiem żyć własnym życiem w środowiskach, którym nie przeszkadzały afery poprzedniej władzy, ograniczanie praw obywatelskich (choćby poprzez nowelizację Komorowskiego utrudniającą możliwość organizowania zgromadzeń publicznych), działania służb specjalnych wobec internautów i organów ścigania względem niezależnych mediów, próby cenzurowania prasy oraz Internetu, rosnąca liczba podsłuchów i inwigilacje dziennikarzy.
Kongresy wzajemnej adoracji
Na początku września kilkuset sędziów – wciąż jednak mniejsza część środowiska sędziowskiego - wzięło udział w mocno rozreklamowanym Nadzwyczajnym Kongresie Sędziów Polskich. Sędziowie zdecydowali się na udział - nazywając rzecz po imieniu – w politycznej akcji, którą zresztą zdefiniował uczestniczący w kongresie prof. Andrzej Zoll, były prezes TK, mówiąc o walce „w obronie demokratycznego ustroju państwa”.
Komedia? Raczej farsa, zwłaszcza że szybko się okazało, iż jednym z gości kongresu był sędzia Wojciech Łączewski, który – jak twierdzi „Super Express” – na Twitterze miał kontaktować się z jednym z internautów i sądząc, że to redaktor naczelny „Newsweeka” Tomasz Lis, proponował spotkanie w celu wypracowania strategii uderzającej w PiS. Łączewski oczywiście zaprzecza, sprawa wciąż jest badana.
Jest i śmieszno, i straszno, bo sztuczna kreacja „Podziemnego Państwa” odwraca uwagę od rzeczywistych problemów, z jakimi Polska musi się zmierzyć. Z kryzysem i coraz bardziej dramatyczną sytuacją w służbie zdrowia, z problemami związanymi z reprywatyzacją, z tym że nadal nie ma sposobu na zmniejszenie kosztów pracy, że cały system emerytalny nadaje się wyłącznie do kosza. Jednak bojownikom „demokratycznego państwa podziemnego” przecież nie o to chodzi. Przez całe lata przechodzili obok tych problemów, przechodzą i dziś, będą przechodzić także jutro. Walka toczy się o zachowanie własnej pozycji i przywilejów – tak jest chociażby w całej sprawie ustawy o Trybunale Konstytucyjnym, w której tworzący ją sędziowie zapisali sobie istotne przywileje, wpływów środowisk, które – jak zdefiniowała to na wspomnianym kongresie sędziów sędzia Irena Kamińska – uważają się za „nadzwyczajną kastę ludzi”, dostępu do misek z karmą, którą tłustym kocurom III RP odebrał wynik – o zgrozo, demokratycznych – wyborów.
Nowy numer tygodnika "Do Rzeczy" od poniedziałku w kioskach