Dariusz Szymczycha: telewizja powinna zadbać o obiektywizm
Monika Olejnik rozmawia z Dariuszem Szymczychą - ministrem w Kancelarii Prezydenta
13.03.2003 | aktual.: 13.03.2003 11:27
Jak przegląda się dzisiaj prasę, to ze spraw polskich najciekawszy artykuł jest chyba w „Życiu Warszawy”. Widziałam, że wzbudził najwięcej emocji u pana ministra - chodzi o billingi Włodzimierza Czarzastego. Słowo „billingi” ostatnio budzi... Jest to kolejny z sensacyjnych materiałów. Trudno mi ten materiał właściwie komentować. W każdym razie, kiedy była konfrontacja w gabinecie premiera, to Lech Nikolski rozmawiał z Włodzimierzem Czarzastym przez trzy minuty - donosi „Życie Warszawy”. Tak, to jest kwestia skojarzeń, jakie się ma. Bo telefony są generalnie po to, żeby do siebie... Tak, a jakie ma pan skojarzenia? Żeby do siebie dzwonić. I moje pierwsze skojarzenie jest takie, że ludzie - zwłaszcza osoby, które są aktywne życiowo, w tym politycy - dzwonią do siebie. I to jest moje pierwsze skojarzenie. Czekam na dalsze. Nie chciałbym mieć innych skojarzeń. I nie będzie pan miał innych skojarzeń? Nie, nie będę miał innych skojarzeń, bo na skojarzeniach można się poślizgnąć, skojarzenia mogą być krzywdzące.
Jest artykuł, jest jakiś fakt, który będzie dyskutowany, może się będziemy w ciągu dnia więcej dowiadywali. A czy robi na panu wrażenie to, co ustalił departament programowy Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji mówiąc o tym, że telewizja publiczna jest nieobiektywna, kiedy relacjonuje sprawę komisji śledczej. To robi wrażenie i to jest przykre. To jest przykre, bo właśnie ta żona Cezara powinna być poza wszelkim podejrzeniem. Tak więc jeśli jakaś sprawa publicznie roztrząsana dotyczy telewizji publicznej, to powinna telewizja zadbać o to, żeby w tej kwestii zaprezentować się wyjątkowo obiektywnie. Z tej informacji - nie widziałem całego raportu, czytałem tylko informację prasową - wynika jednak intencjonalność przekazu. Intencjonalność przekazu, która nastąpiła w telewizji, która jest najbardziej dostępna dla opinii publicznej, może kształtować opinię publiczną. Brak oddzielenia informacji od komentarza, manipulowanie obrazem, brak równowagi w przedstawianiu opinii, argumentów stron. Z kolei Centrum
Monitoringu Wolności Prasy mówi o słabości, upolitycznieniu polskich mediów, a szczególnie o braku obiektywizmu, niezależności telewizji publicznej. Jak zestawić ze sobą te dwa materiały, to są właściwie pokrewne. Potwierdzają tę samą tezę. I mogę tylko powiedzieć tyle, że naprawdę wszyscy, którzy pracują w telewizji publicznej, powinni mieć świadomość tego, że ktoś ich pracę oceni, ktoś ich pracę ogląda. Dobrze, ale czy Robert Kwiatkowski nie powinien przestać być szefem telewizji publicznej? Pan prezydent Aleksander Kwaśniewski w wywiadzie poniedziałkowym dla jednej z komercyjnych stacji radiowych powiedział, że pan prezes powinien się zastanowić, czy w zaistniałej sytuacji jest w stanie kierować tak dużą instytucją, instytucją zaufania publicznego. A co to znaczy, że powinien się zastanowić? Zastanowić się. To jest apel do człowieka, którego zna przecież Aleksander Kwaśniewski. Apel został wygłoszony publicznie i trzeba zapytać pana Roberta Kwiatkowskiego, czy się zastanowił. Ale ja się teraz pana
zapytam, Panie Ministrze, czy pan się zastanowił? Bo kiedy w niedzielę zadawałam panu to pytanie, powiedział pan, że Robert Kwiatkowski nie powinien się zawiesić w funkcji. Tak sądziłem w niedzielę. Ponieważ na tym naszym śniadaniu w „Siódmym Dniu Tygodnia” pan poseł Rokita postawił na koniec naszego spotkania pytanie w bardzo politycznej konsekwencji - ustąpienie premiera, ustąpienie pana Czarzastego, ustąpienie pana Kwiatkowskiego. W moim przekonaniu tych trzech pytań nie można było zadawać równorzędnie i powiedziałem trzy razy „nie”, żeby podkreślić swój sprzeciw wobec tego sposobu stawiania tez politycznych. Dobrze, ale pojedynczo - powinien czy nie? Jak pan teraz uważa? Pan prezydent, który jest moim pracodawcą, w poniedziałek wyraźnie stwierdził, że apeluje do wszystkich członków Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji, aby podali się do dymisji. Ale ja pytam o Roberta Kwiatkowskiego. I pan prezydent stwierdził, że pan prezes powinien się zastanowić - prezydent nie ma możliwości odwołania prezesa
telewizji publicznej - powinien się zastanowić, czy jest w stanie kierować telewizją publiczną. Dobrze, ale czy według pana jest w stanie, czy nie jest w stanie? To pytanie jest pytaniem do pana Roberta Kwiatkowskiego. Ale pan zawsze odpowiadał na to pytanie, że nie. Jak pan dzisiaj odpowie na to pytanie? Dzisiaj mówię tak, jak powiedział pan prezydent: pan Robert Kwiatkowski powinien się zastanowić nad tym, czy jest w stanie w zaistniałej sytuacji kierować taką instytucją, taką spółką. Czy jest wiarygodny dla telewizji publicznej. To nie jest kwestia tego, czy jest wiarygodny dla telewizji publicznej. Te badania, które dzisiaj przedstawia prasa, pokazują, że telewizja publiczna nie pracuje w sposób wiarygodny. Właśnie, ale czy jest wiarygodny Robert Kwiatkowski? Proszę o następne pytanie. Następne pytanie jest o Włodzimierza Czarzastego. W niedzielę pan również mówił, że Włodzimierz Czarzasty nie. Tak mówiłem. Ponieważ przez pana posła Rokitę zostały zestawione trzy dymisje - w sposób moim zdaniem,
nieuprawniony, bo nie można stawiać pytania o pana premiera Millera, o pana Włodzimierza Czarzastego i pana Kwiatkowskiego jednocześnie - powiedziałem, żeby sprawę uciąć, bo był koniec naszego programu: trzy razy nie. Tak, ale przyzna pan, że jest różnica między tym, że mówi się, że Robert Kwiatkowski powinien się zastanowić, a tym, że się apeluje do Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji o dymisję - to jest jednak różnica. Apel jest mocniejszy. Pan prezydent nie powiedział: apeluję do prezesa Kwiatkowskiego, żeby się zawiesił albo podał do dymisji. Wie pani, to jest różnica semantyczna. Semantyczna, ale jednak ma bardzo duże znaczenie. Różnica semantyczna w kontekście, w jakim zostało wypowiedziane. Moim zdaniem, oba sformułowania są wystarczająco mocne. Ale nie tak mocne. Jak widać, jakoś Robert Kwiatkowski nie zareagował na to. Jak pan myśli, dlaczego? Proszę o to zapytać pana Roberta Kwiatkowskiego. Jak pan myśli, dlaczego Włodzimierz Czarzasty nie zareagował? Włodzimierz Czarzasty, który jest przecież...
Bo powiedział, że ma swój rozum. Właśnie, jaki jest rozum Włodzimierza Czarzastego? Czas pokaże. Ale mówi, że ma swój rozum. Jest z nominacji pana prezydenta i nie ma zamiaru się spotykać z prezydentem, bo ma swój rozum. To jest pytanie, czy pan prezydent chce się spotykać z panem Czarzastym. Ale czy to też nie świadczy o słabości pana prezydenta, że apeluje o dymisję Krajowej Rady i oto Włodzimierz Czarzasty mówi „nie”. Nie, to nie świadczy o słabości pana prezydenta, to świadczy o sile pana prezydenta. Może świadczyć o słabości konkretnych ludzi. Jaka jest siła pana prezydenta, skoro prezydent mówi: apeluję, a ludzie odpowiadają „nie” - gdzie jest ta siła? Wie pani, gdyby prezydent miał możliwość odwoływania członków Krajowej Rady czy innych swoich nominatów, to pewnie by miał możliwości innego działania. W polskim systemie prawnym - właśnie w imię niezależności Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji - ona jest praktycznie, praktycznie nieodwoływalna. Muszą zaistnieć naprawdę bardzo szczegółowe sytuacje. No
i pan prezydent powiedział to, co się mieści w ramach porządku prawnego. Ale czy mieści się to, że prezydent apeluje w trakcie, kiedy nie zostało dokończone przesłuchanie pana Juliusza Brauna, kiedy komisja śledcza nie zakończyła pracy? Tutaj jest konsekwencja czy nie ma konsekwencji? Jest konsekwencja, ponieważ nie można biernie przysłuchiwać się tak wstrząsającym zeznaniom i informacjom. Nie można się biernie przysłuchiwać informacjom o tym, że ustawy w Krajowej Radzie redagował wirus komputerowy. A tym wirusem komputerowym jest Włodzimierz Czarzasty? Pan Braun tego nie powiedział. A czy można biernie przyglądać się temu, że pan Robert Kwiatkowski mówi, że o sprawie dowiedział się 27 grudnia, a tymczasem, jak wiemy, kilka miesięcy wcześniej o tej sprawie już rozmawiał z panem Sulikiem, który był w Agorze i przesłuchiwał taśmę w „Gazecie Wyborczej”. Pan prezydent, zapytany przez dziennikarza jednej ze stacji radiowych, powiedział, że pan Robert Kwiatkowski powinien zastanowić się nad tym, czy w zaistniałej
sytuacji może dalej kierować tą spółką i tą instytucją. A czy ja dzisiaj rozmawiam z Dariuszem Szymczychą, czy rozmawiam z alter ego prezydenta? Nie, pani rozmawia z człowiekiem, który pracuje w kancelarii prezydenta i wypełnia misję taką, jaką prezydent mu przedstawia i powierza. Ja nie jestem dzisiaj redaktorem, gdybyśmy rozmawiali parę lat temu, byłbym redaktorem. Dobrze, ale czy pan był zaskoczony apelem prezydenta, skoro w niedzielę pan bronił Włodzimierza Czarzastego, a wcześniej pan bronił Roberta Kwiatkowskiego. Szczerze mówiąc? Szczerze. Nie byłem zaskoczony. Nie był pan zaskoczony, tak? Nie. Czyli w niedzielę już pan wiedział, że pan prezydent zaapeluje. Nie wiedziałem na pewno, nie chcę się tutaj bawić w jakiegoś znawcę psychologii, że czułem przez skórę, że pan prezydent wystąpi z jakąś inicjatywą. Ale po to jest prezydent, aby występował z takimi inicjatywami. Ja jestem małym żuczkiem pracującym w kancelarii prezydenta. A co zrobi mały żuczek, co odpowie mały żuczek Adamowi Halberowi, który
prosi pana o przeprosiny, bo pan powiedział, że poza podejrzeniami w Krajowej Radzie jest tylko pani Waniek i pan Dubaniowski. Powiedziałem też, że niedopuszczalna jest sytuacja, w której do dymisji podają się osoby najbardziej kompetentne i najbardziej pracowite. Odpowiem panu Halberowi na piśmie. Jeszcze nie dostałem formalnego listu od pana Adama Halbera, ale jest taki cytat: że prawdziwa cnota krytyk się nie boi. A to była krytyka. Ale nie może pan publicznie powiedzieć, co pan powie, bo pan Halber jest strasznie wstrząśnięty. Dlaczego pan Halber bierze to tylko do siebie? Nie, prosi o przeproszenie całej Krajowej Rady Radiofonii i Telewizji. Odpowiem panu Halberowi listownie, w elegancki sposób. Dobrze, ale czy minister z kancelarii prezydenta ma jakieś przemyślenia na temat najnowszych badań, według CBOS, 50 procent badanych uważa, że Leszek Miller jest złym premierem, źle ocenia premiera. Powiedziałbym, że to jest wyraz opinii publicznej, jest to wyraz sytuacji społecznej, niezadowolenia. Jest to
także wyraz napięcia politycznego, jakie jest wyraźnie widoczne w Warszawie i zawsze w takiej sytuacji rządzący najbardziej obrywają, tak bym to skomentował. I już? Tak, i już. No, ale za co ten rządzący obrywa? Obrywa i za swoje winy i za sytuację, która jest przez niego niezawiniona i za frustrację ludzi. Obrywa za swoich współpracowników, tak to wygląda w polityce. A za jakich współpracowników obrywa? Opisywałem generalną sytuację, skąd mogą się brać i skąd się biorą spadki popularności polityków. Uważam, że premier na pewno bardzo uważnie analizuje wyniki popularności, jest doświadczonym politykiem i zapewne wyciąga z tego poważne wnioski. A jaki wniosek może wyciągnąć? Opozycja domagała się dymisji, do dymisji nie doszło, to jaki wniosek może wyciągnąć premier? Taki wniosek opozycji był trochę, mówiąc szczerze, wnioskiem teatralnym, bo takim prawdziwym wnioskiem, który jest zapisany w konstytucji, jest konstruktywne wotum nieufności. Nie odpowiada nam premier, nie odpowiada nam rząd, budujemy swoją
większość, przedstawiamy kandydata na premiera, od tego momentu bierzemy odpowiedzialność za państwo. Tymczasem opozycja nie lubi pana Leszka Millera i postanowiła dokuczyć panu Leszkowi Millerowi i rządowi. I co? I żadnej konstruktywnej propozycji nie przedstawiła. Tutaj trzeba wykazać się konsekwencją i zdolnością współpracy. No nie... Rozumiem, że opozycja jest dzisiaj za bardzo rozbita, żeby utworzyć jeden wspólny rząd. Rozumiem, że może w opozycji są rozbieżne interesy, rozumiem, że być może każda z tych partii opozycyjnych myśli o tym, że kolejne wybory wygra w sposób tak przekonujący, że będzie sama rządziła. Ale jeśli mówimy o rządzeniu państwem, To same teatralne gesty do przejęcia rządów nad państwem, kierowania rządem nie wystarczą. Trzeba sformułować konstruktywne wotum nieufności i tyle.