PolskaCzego miotła nie wymiotła

Czego miotła nie wymiotła

PiS podrzuciło Platformie Obywatelskiej kilka kukułczych jaj. Pozbyć się ich wyjątkowo trudno.

Wśród polityków PO krąży dziś dowcip, że w spółkach Skarbu Państwa są albo ci z miasta, albo ci ze wsi. Z „miasta”, czyli z warszawskiego ratusza, gdy rządziło nim PiS, ze „wsi”, czyli z Wojskowych Służb Informacyjnych.

Niezatapialny prezes telewizji publicznej Andrzej Urbański ulokowany tam przez PiS wiosną 2007 roku to ikona. Jednak ludzie z nadania Jarosława Kaczyńskiego tkwią dziś twardo w wielu innych firmach i instytucjach.

Medialna Rzeczpospolita PiS

Prezes Urbański, otrzymując stery TVP, dostał zadanie, z którego nie wywiązał się jego poprzednik Bronisław Wildstein – wykorzystać telewizję publiczną do poprawienia wizerunku rządzącego PiS. Na Woronicza trafił z Kancelarii Prezydenta, gdzie był doradcą Lecha Kaczyńskiego. Teraz, by usunąć Urbańskiego z TVP, Platforma musi zmienić ustawę medialną. Pierwszy krok już zrobiła – ustawę przegłosował Sejm. Senat zajmie się nią na najbliższym posiedzeniu, ale potem musi jeszcze uzyskać podpis prezydenta, co jest mało prawdopodobne. Podobnie jak odrzucenie prezydenc-kiego weta, więc droga do pozbawienia Urbańskiego stołka jest jeszcze długa.

Podobny problem partia rządząca ma w Polskim Radiu, w którym rządzi Krzysztof Czabański. Ostatnio rada nadzorcza Polskiego Radia złożyła zawiadomienie do prokuratury, że Czabański próbował sfałszować protokół z posiedzenia zarządu. We wrześniu 2007 roku prezes publicznego radia bez zgody całego zarządu podpisał w kancelarii premiera list intencyjny w sprawie cyfryzacji eteru. Podpisał go także prezes TVP Andrzej Urbański, a stroną tej umowy był Polkomtel, operator sieci Plus, którego nowym prezesem z nadania Jarosława Kaczyńskiego został niedługo przed całą akcją Adam Glapiński, były wiceprezes Porozumienia Centrum. Polkomtel jest wprawdzie firmą prywatną, ale 60 procent udziałów mają w niej spółki Skarbu Państwa, takie jak KGHM oraz Orlen.

Niemniej jednak na razie Czabański może spać spokojnie. Ze stanowiska może go odwołać tylko rada nadzorcza w pełnym składzie, a z udziału w jej pracach zrezygnowała rekomendowana przez PiS Irena Kleniewska. Natomiast Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji nie kwapi się z uzupełnieniem składu rady.

Na tym nie koniec medialnych podrzutków PiS. Jest jeszcze „Rzeczpospolita” z obsadą ustaloną przez poprzednią władzę. W Ministerstwie Skarbu, które ma 49 procent udziałów w Presspublice, wydawcy „Rzeczpospolitej”, można nieoficjalnie usłyszeć, że zmiana naczelnego byłaby bardzo pożądana, lecz trudno znaleźć dobrego kandydata. Na razie więc Paweł Lisicki wciąż kieruje „Rzeczpospolitą”. Do politycznego rozstrzygnięcia pozostaje także kwestia Polskiej Agencji Prasowej. Rządzi tu powołany w epoce PiS prezes Piotr Skwieciński. Ustawa o PAP gwarantuje mu nieodwołalność do końca kadencji, czyli do 2010 roku. Wprawdzie nowa władza szukała sposobu na pozbycie się związanego z poprzednią ekipą prezesa i jego ludzi, ale osiągnięto jedynie tyle, że menedżerowie PAP zmienili sobie kontrakty. Na lepsze. Na wypadek, gdyby jednak udało ich się zwolnić. Wiosenne porządki

Od tygodni Orlen, kluczowa polska spółka Skarbu Państwa, w zasadzie nie ma prezesa. Jego funkcję pełni wiceprezes, a właściwy szef został przez radę nadzorczą zawieszony. – Aż do chwili, gdy będzie można go odwołać, nie wypłacając z tego tytułu horrendalnej odprawy – mówią źródła w Ministerstwie Skarbu. A chwila ta nastąpi na walnym zgromadzeniu akcjonariuszy spółki, które musi się odbyć do końca czerwca. Tak więc w przypadku Orlenu Platforma postawiła na samoczynne wyczyszczenie prezesa Piotra Kownackiego, wieloletniego współpracownika prezydenta Lecha Kaczyńskiego jeszcze od czasów NIK, czyli od początku lat 90.

Na wylocie jest także Mirosław Kochalski, prezes Ciechu, który dostał tę funkcję w lipcu 2006 roku na pocieszenie po stracie stanowiska komisarza Warszawy. Na niedawnym zgromadzeniu akcjonariuszy Ministerstwo Skarbu wymieniło tylko jego współpracowników w zarządzie. Sam Kochalski się ostał, ale jedynie na parę miesięcy, do czasu gdy w konkursie na to stanowisko organizowanym przez resort skarbu zostanie wyłoniony kandydat.

Jego szef Aleksander Grad obiecuje, że teraz obsada zarządów dużych spółek będzie pochodziła z konkursu, a nie z klucza partyjnego. Na stronach internetowych ministerstwa mają się pojawiać „krótkie listy” kandydatów, czyli tych, którzy przeszli przez pierwsze sito, by każdy, kto wie coś niepokojącego o kandydacie, mógł zgłosić swoje uwagi.

W ostatnich tygodniach z posadami prezesów pożegnali się także lokowani tam przez PiS: Piotr Sinnicki w LOT, Krzysztof Głogowski w PGNiG, Krzysztof Skóra w KGHM i Adam Pawłowicz w Ruch. – To krok we właściwym kierunku: jawność procedur zamiast obsadzania zarządów znajomymi królika. Prezesi z politycznego nadania często nie mają odpowiednich kwalifikacji, by podejmować decyzje o ogromnym znaczeniu finansowym – komentuje zmiany w spółkach Skarbu Państwa Agnieszka Durlik-Khouri, ekspert Krajowej Izby Gospodarczej.

Pat bankowy

Nie wszędzie jednak da się łatwo posprzątać. Najtwardszym orzechem do zgryzienia wydaje się Narodowy Bank Polski. Tam prezesem jest Sławomir Skrzypek, jedyny z dotychczasowych szefów NBP, któremu w ciągu jednego miesiąca dwaj wiceprezesi złożyli wymówienia, odmawiając współpracy. Skonfliktowany z Radą Polityki Pieniężnej, niecieszący się autorytetem w kręgach finansowych. Kandydatura Skrzypka zgłoszona przez prezydenta od początku budziła wątpliwości, lecz jej przepchnięcie w poprzednim Sejmie nie było dla PiS problemem. Teraz zgodnie z prawem prezesa NBP można odwołać tylko na skutek długotrwałej choroby, prawomocnego wyroku sądu lub Trybunału Stanu. W efekcie Skrzypek jest w zasadzie nietykalny. Prezydencki brat Jarosław Kaczyński pozostawił natomiast swemu następcy kilku urzędników nominowanych dosłownie w ostatniej chwili. Już po dymisji rządu powołał partyjną koleżankę Halinę Olendzką na stanowisko Rzecznika Ubezpieczonych, którego kadencja trwa cztery lata. Tak się bowiem złożyło, że w wyborach 2007
roku Olendzka nie zdołała zdobyć mandatu poselskiego, a przez dwa poprzednie lata była nie tylko posłem PiS, ale także wiceministrem pracy.

Mając świadomość, że pora pakować manatki, premier Kaczyński dokonał również zmiany na stanowisku prezesa Urzędu Regulacji Energetyki, choć poprzedniego mianował zaledwie dwa miesiące wcześniej. Jednak ten pierwszy – Adam Szafrański – okazał się zbyt swawolny, podejmując wbrew prezesowi PiS choćby decyzję o uwolnieniu cen energii. Został więc w ostatnich dniach przed zmianą rządowej warty zastąpiony przez Mariusza Sworę.

Fusy i pokusy Platformy

W spadku po PiS Platforma Obywatelska odziedziczyła różnych ludzi. Takich, których bez żalu można się pozbyć, ale ze względów proceduralnych nie jest to łatwe, jak szef CBA Mariusz Kamiński, rzecznik praw dziecka Ewa Sowińska czy rzecznik praw obywatelskich Janusz Kochanowski. Ale również i takich, którzy udowodnili, że fachowość stoi u nich ponad partyjnymi sympatiami, jak szefowa Urzędu Komunikacji Elektronicznej Anna Streżyńska. Powołana na stanowisko jeszcze przez premiera Marcinkiewicza przetrwała w rządzie Kaczyńskiego, a teraz daje sobie radę u Tuska. Pytanie, czy utrzyma fotel, gdy Platformie uda się przeforsować ustawę medialną dającą prezesowi UKE olbrzymią władzę zarządzania koncesjami? Czy wówczas PO oprze się pokusie, by powołać na to stanowisko swojego człowieka?

Aleksandra Pawlicka

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)