Coraz gorzej na granicy z Białorusią. Lekarka zdała wstrząsającą relację
- Przez ostatni tydzień zdarzają się dni, że jeździmy z interwencji na interwencję - mówi Kaja Filaczyńska z Medyków na Granicy. Temperatury spadają, rośnie za to potrzeba pomocy uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej. - Doświadczeni lekarze mówią wprost, że czegoś takiego w życiu jeszcze nie widzieli - dodaje.
Listopad w kalendarzu oznacza, że niepokojący szybko zbliżamy się w Polsce do okresu zimowego. Dla uchodźców koczujących w obrębie granicy stanu wyjątkowego to fatalna informacja. Noce będą coraz zimniejsze, a dni coraz krótsze. W przygranicznych lasach już teraz ciężko jest przetrwać.
Pieszo przez las, w ciemnościach i zimnie. Realia pracy medyków na granicy
Potrzebującym od kilku tygodni pomagają lekarze, działający pod hasłem "Medycy na granicy". Zespół tworzą osoby z całego kraju. - Grupa liczy w tej chwili ponad 40 osób. Wpasowujemy dyżury w zwykłą aktywność zawodową. Ja w październiku i listopadzie nie musiałam odwoływać żadnych wizyt, wszystkich regularnych pacjentów przyjęłam zgodnie z planem. Ciężka, wycieńczająca praca to specyfika ochrony zdrowia. Na dyżury przy granicy dojeżdżają osoby z całej Polski: ze Szczecina, Śląska czy Krakowa - mówi w rozmowie z WP Wiadomości lekarka Kaja Filaczyńska z Legnicy.
Legniczanka jest jedną z wyróżniających się postaci w grupie, należy bowiem do zespołu koordynującego. - Jestem w zespole niemal od samego początku, ponieważ koordynator i pomysłodawca lekarz anestezjolog Jakub Sieczko jest moim kolegą ze Związku Harcerstwa Polskiego. Szukając osób, które mogłyby mu pomóc w organizacji, zwrócił się m.in. do mnie - wyjaśnia Filaczyńska.
Agresja na granicy. Straż opublikowała nowe nagranie
Sytuacja pod granicą jest fatalna. Medycy codziennie muszą mierzyć się z trudnymi przypadkami. Liczba wyjazdów karetki wzrasta. - Gdy zaczynaliśmy dyżury na granicy, to interwencji nie było dużo, natomiast przez ostatni tydzień zdarzają się dni, że zespół jeździ z interwencji na interwencję bez żadnej przerwy - wyjaśnia legnicka lekarka.
Warunki, z jakimi muszą się mierzyć medycy na granicy polsko-białoruskiej, dalekie są od standardów, do jakich przywykł przeciętny Kowalski w oczekiwaniu na karetkę. - To nie są typowe wyjazdy do jednej osoby, zazwyczaj jeździmy do grup. Najwięcej 30 osób. Takie działania zajmują często kilka godzin. Warunki pracy są trudne. Nie wszędzie da się podjechać karetką. Często trzeba dojść pieszo przez las, po ciemku i z ciężkim plecakiem. Nie idziemy tylko z lekami, mamy ze sobą także pakiety pomocowe z żywnością czy kocami. To wymagające warunki pracy - dodaje rozmówczyni WP Wiadomości.
Coraz niższe temperatury mogą doprowadzić do tragedii
Niskie temperatury powodują, że migranci coraz częściej cierpią na hipotermię. Na szczęście, w większości przypadków pierwszego stopnia. Zdarza się jednak, że pojawiają się poważniejsze przypadki. - Pomogliśmy m.in. kobiecie mającej ze sobą 2-letnie dziecko, która miała już zaburzenia świadomości. Mam podstawy sądzić, że nie przeżyłaby, gdyby nie nadeszła pomoc - mówi Kaja Filaczyńska.
Obrażenia bywają różne. Część z nich to urazy kończyn, przede wszystkim stóp, ponieważ przemieszczają się oni przez dziesiątki kilometrów po zimnym lesie. Niejednokrotnie po drodze gubią buty, które przepadają w leśnych bagnach. Sporo osób ma także na ciele ślady pobicia lub rany po drutach kolczastych. W ich oczach widać ból, cierpienie i strach.
- Dla nas, jako medyków, najsmutniejsze jest to, że taka sytuacja w ogóle ma miejsce. Z etycznego punktu widzenia każdemu należy się pomoc medyczna bez względu na status prawny czy pochodzenie. Nawet osoby, które mają kilka czy kilkanaście lat doświadczenia zawodowego mówią wprost, że czegoś takiego w życiu jeszcze nie widzieli - nie szczędzi gorzkich słów koordynatorka grupy Medycy na Granicy.
Okazuje się, że lekarze nie mają większych problemów z porozumiewaniem się z potrzebującymi. Część z nich mówi w języku angielskim, a pod telefonem dostępni są tłumacze arabskiego i kurdyjskiego. Dorośli uchodźcy bardzo pozytywnie odnoszą się do lekarzy, niejednokrotnie dziękując im za wsparcie nie tylko uściskiem dłoni, lecz także wymownym przytuleniem. Znacznie gorzej jest z dziećmi. - Boją się nas. Trzeba użyć umiejętności pozamedycznych, by przekonać je do siebie. Wydaje się, że źle kojarzą im się osoby w uniformach - wyjaśnia Filaczyńska.
Medycy na granicy do 15 listopada. Co później?
Lekarze-wolontariusze mają opuścić tereny przygraniczne 15 listopada. Teoretycznie jednak pomoc dla uchodźców na tym obszarze ma zostać zachowana. Część medyków z grupy wsparcia ma działać w innych organizacjach.
- Zależało nam na tym, żeby stworzyć pomost, zapewnić trochę czasu innym instytucjom, zwłaszcza publicznym, aby zapewniły odpowiednią opiekę medyczną na tym obszarze. Wiemy już, że inne i większe organizacje, z większymi zasobami prawdopodobnie po 15 listopada tę opiekę po nas przejmą - nakreśla plany Kaja Filaczyńska.
Medycy na Granicy zakończą swoje działania już za kilkanaście dni. Mogą być jednak z siebie dumni. Lekarzom-ochotnikom udało się pomóc ponad 200 osobom, a liczba ta wciąż rośnie. Bez ich poświęcenia wiele osób mógłby nie przetrwać kryzysu. Misja zostanie więc wypełniona.