Co się stało w Smoleńsku 10 kwietnia 2010?
Na to pytanie starają się odpowiedzieć autorzy książki "Ostatni lot. Przyczyny katastrofy smoleńskiej. Śledztwo dziennikarskie" która ukazała się 3 grudnia w wydawnictwie Prószyński i S-ka.
09.12.2010 00:05
Materiały do tej książki autorzy zbierali przez kilka miesięcy. Z każdym dniem dochodzili do coraz bardziej zaskakujących wniosków. Eksperci, z którymi rozmawiali, przecierali oczy ze zdumienia, widząc wyniki ich analiz. I nawet jeśli od razu się z nimi nie godzili, po namyśle przyznawali im rację. Autorom udało się odtworzyć nie tylko ostatnie chwile lotu prezydenckiego Tu-154M -; śledztwo dziennikarskie doprowadziło ich do zaskakujących odkryć.
Autorzy są w stanie z dużym prawdopodobieństwem nie tylko podać przebieg katastrofy i wskazać jej bezpośrednie przyczyny, ale też odpowiedzieć na pytanie, jakie zaniechania i błędy, nawarstwiające się od lat, doprowadziły do wydarzeń 10 kwietnia 2010 r.
Fragmenty książki:
Dziesiątego kwietnia 2010 roku z niedowierzaniem słuchaliśmy doniesień o katastrofie w Smoleńsku. Wszyscy trzej znaliśmy ten samolot: dwóch z nas jako pasażerowie, trzeci jako dowódca. W czasie kolejnych rozmów stale powracało pytanie: "Dlaczego to się stało?".
(...)
Po tygodniach składania setek elementów, niczym gigantycznych puzzli, zaczęliśmy dostrzegać kolejne błędy, które popełniano. Nie tylko w czasie tego lotu. Choć trzeba powiedzieć, że dziesiątego kwietnia załoga Tu-154 złamała chyba wszystkie zalecenia producenta oraz nakazy z instrukcji eksploatacji samolotu. Katastrofa była efektem popełnianych przez kolejne lata, na różnych szczeblach, większych i mniejszych błędów w procesie szkolenia załóg w 36. SPLT. Wojskowe władze nie zauważały, albo nie chciały zauważyć, że pomysły na szkolenie pilotów w armii zostały na poziomie początków drugiej połowy XX wieku.
Najpierw oszczędzano, zmniejszając m.in. liczbę godzin treningów w powietrzu. A potem zaczęły dziać się rzeczy naprawdę karygodne. Piloci opowiadają, że w dziennikach lotów mieli wpisywane treningi, których w rzeczywistości nie odbyli. Słyszeliśmy również historie o zaniżaniu warunków atmosferycznych podczas szkoleń, tak żeby lotnicy mogli utrzymać maksymalne minima do lądowania.* Nasi informatorzy opowiadają, że w końcu zaczęto wpisywać także lądowania w trudnych warunkach meteo nawet z lotów, kiedy tak naprawdę żadnych trudnych warunków nie było.*
Udało nam się również ustalić, jak wyglądało szkolenie Arkadiusza Protasiuka. W 1997 roku, zaraz po skończeniu Wyższej Szkoły Oficerskiej Sił Powietrznych w Dęblinie, trafił do 36. SPLT. Szkolenie zaczął od jaka. Będąc już drugim pilotem jaka, zaczął szkolenie na tupolewie. Okazuje się, że gdy był już w pełni wykształconym drugim pilotem, jego ówczesny szef, pułkownik Tomasz Pietrzak, odsunął go od latania tupolewem. Protasiuk niemal na rok został przeniesiony na jaka! I na tym samolocie zaczął się szkolić na pierwszego pilota. - Moja koncepcja była taka: dowódcą tupolewa może być tylko dowódca z jaka. Jeśli kogoś chcecie nauczyć dowodzenia, to nie można zaczynać od razu od dużego sprzętu. Protasiuk nie był dowódcą załogi na Jaku-40 i dlatego został przeniesiony. Zaczął szkolenie na dowódcę jaka. O ile wiem, był to bardzo powolny proces - tłumaczy ówczesny dowódca 36 SPLT pułkownik Tomasz Pietrzak.
Byli instruktorzy krytykują to działanie. Ich zdaniem, przyniosło więcej szkody niż pożytku. - Koncentrując się na szkoleniu na innym typie samolotu, zatraca się pewne wyuczone już nawyki. A skoro nie lata się na danym typie, to zapomina się wiele rzeczy, bo nie ma sposobu na podtrzymanie wiedzy- ocenia podpułkownik Paweł Waliszkiewicz, który uczył Protasiuka na drugiego pilota tupolewa.
Nie bez winy są również Rosjanie. Jak ustaliliśmy gdy Tu 154 z Lechem Kaczyńskim na pokładzie zbliżał się do Smoleńska* na wieży tamtejszego lotniska wybuchła kłótnia.* Kontrolerzy nie byli zgodni, czy Tupolew powinien lądować. Pomysłowi przyjmowania samolotu przy takiej pogodzie zdecydowanie sprzeciwiał się kierownik lotów podpułkownik Paweł Plusnin. -Niech spierdalają, po co oni tutaj? - to jedna z jego łagodniejszych opinii, nagrana na rejestratorze rozmów w wieży. Od samego początku próbował także zniechęcić pilotów do lądowania.- PLF 1-0-1 na Korsarzu mgła, widzialność czterysta metrów - ostrzegał załogę tupolewa o godzinie 10:24:22,3. Takie warunki atmosferyczne, zgodnie z wszelkimi przepisami, nie pozwalały na lądowanie.
Jednak w pewnym inicjatywę na wieży przejął przełożony Plusnina pułkownik Nikołaj Krasnokucki. Dowódca zespołu ds. przyjęcia samolotów polskich zaczął dzwonić m.in. do ośrodka "Logika" w Moskwie, czyli naszego odpowiednika Centrum Operacji Powietrznych. Nie mógł jednak porozumieć się z jego dowódcą. Trudno powiedzieć, czy ów rzeczywiście tego dnia był poza Moskwą na swojej daczy, czy też po prostu, nie chcąc podejmować żadnych decyzji, dyplomatycznie zniknął z zasięgu telefonu.
Krasnokucki nalegał, żeby ktoś w Moskwie zdecydował, czy tupolew z prezydentem Kaczyńskim na pokładzie może w tych warunkach lądować w Smoleńsku. Nie udało mu się jednak porozumieć z nikim, kto wziąłby odpowiedzialność na siebie i podjął decyzję. - Kazali jemu decydować- mówi nasz informator.
Samolot był coraz bliżej lotniska. Paweł Plusnin nadal sprzeciwiał się lądowaniu.-Warunków do lądowania nie ma - podkreślił przez radio o godzinie 10:24:51,2. Niespodziewanie, chwilę później, o godzinie 10:25:12,3 Krasnokucki zabrał mikrofon Plusninowi. "Czy po próbnym podejściu wystarczy wam paliwa na zapasowe?"- zaczął pytać załogę prezydenckiego samolotu.
-* Takie pytanie można potraktować jako ewidentną zachętę do próby lądowania. W tym czasie w wieży Plusnin cały czas narzekał na pomysł lądowania tupolewa. Sypały się grube słowa: "Na chuj mi, niech spierdala";. A Krasnokucki zachęcał do lądowania -opowiada nasz informator z Rosji.*
(...)
Winne katastrofie są również kolejne ekipy rządowe, które popełniały błąd zaniechania, oszczędzając na wojsku. Rezygnacja z symulatora, rezygnacja ze szkolenia u producenta. Większość lotów 36. SPLT w ostatnim czasie odbywała się na zasadzie: dotychczas było dobrze, to będzie tak dalej.* Obawiamy się, że prokuratorzy i komisje badające katastrofę tego nie zauważą albo po prostu nie będą chcieli zauważyć.* Jesteśmy gotowi postawić dolary przeciwko orzechom, że w raportach wyjaśniających przyczyny winni będą tylko piloci - bo oni już nie mogą się obronić. Bardzo chcielibyśmy przegrać ten zakład, niestety, wszystko wskazuje na to, że dolary pozostaną w naszych kieszeniach.
Tomasz Białoszewski, Robert Latkowski, Jan Osiecki -autorzy książki "Ostatni lot. Przyczyny katastrofy smoleńskiej. Śledztwo dziennikarskie"