Ci sami naukowcy i różne wnioski. Konferencje Smoleńskie przeczą Podkomisji Smoleńskiej
Podkomisja Smoleńska mówiła w poniedziałek o eksplozji bomby termobarycznej, a Konferencje Smoleńskie wskazywały na kanonadę eksplozji tradycyjnych ładunków. Podkomisja twierdzi, że wybuch miał miejsce, gdy samolot był kołami w dół. Z kolei konferencje dały odpowiedź, że już sufitem do dołu.
Szef Podkomisji dr Wacław Berczyński przekonywał, że „wiemy, co się stało dr Wacław Berczyński przekonywał, że „wiemy, co się stało, coraz lepiej wiemy, w jaki sposób wyglądał przebieg wydarzeń, natomiast nie możemy jeszcze powiedzieć, co spowodowało katastrofę z całą pewnością”. - Będziemy szukać. Nie znamy jeszcze przyczyn katastrofy - dodawał. Podkomisja jest przekonana, że rozpad Tu-154M następował już w powietrzu i nad drzewami. Co do tego członkowie podkomisji, jak i naukowcy zgromadzeni na konferencjach są jeszcze zgodni, ale co do mechanizmu katastrofy - już nie. I to mimo, że część członków podkomisji i ważnych uczestników konferencji to te same osoby.
Gosiewski, Witakowski i inni
W skład Komitetu Naukowego ostatniej Konferencji Smoleńskiej wchodził prof. Zdzisław Gosiewski - był wiceszefem komitetu i odpowiadał za dział lotnictwo i aerodynamika, a więc ten najważniejszy. Dziś Gosiewski zasiada w podkomisji.
Prof. Piotr Witakowski był szefem Komitetu Organizacyjnego i głównym organizatorem konferencji. Dziś jest członkiem podkomisji.
W Komitecie Inspirującym i Doradczym zasiadali z kolei: prof. Wiesław Binienda, dr Ewa Anna Gruszczyńska-Ziółkowska, prof. Jan Obrębski i dr Andrzej Ziółkowski. Także wszystkie te osoby należą teraz do podkomisji. Binienda jest II zastępcą przewodniczącego, a Obrębski sekretarzem.
Pod koniec 2015 r. opublikowano dokument: „Co wiemy o przebiegu katastrofy smoleńskiej. Wstępne podsumowanie konferencji smoleńskich”. A w nim przedstawiono wersję ostatnich sekund lotu Tu-154M.
Zanim jednak o wersji konferencji, to istota tego, co zdarzyło się zdaniem pracującej obecnie podkomisji. Wedle Berczyńskiego następował stopniowy rozpad maszyny, a ostatecznie zniszczyła go eksplozja bomby termobarycznej, która miałaby niemal nie pozostawić żadnych śladów materiałów wybuchowych. Eksplozja miała mieć miejsce, gdy samolot wciąż był w prawidłowej pozycji, czyli kołami w dół. „Pokaz” Berczyńskiego nie opisał jednak, jakie były przyczyny wcześniejszego stopniowego rozpadu tupolewa. W prezentacji była mowa o tym, że "odłamki" "zaczęły spadać", ale nie to, dlaczego w ogóle się odrywały.
Ale w podsumowaniach Konferencji Smoleńskich można znaleźć wytłuszczoną hipotezę: „Naukowa analiza deformacji (…) szczątków dowodzi jednoznacznie, że oprócz eksplozji rozrywającej kadłub w samolocie nastąpiło szereg innych eksplozji rozrywających zamknięte przestrzenie konstrukcji w skrzydłach i usterzeniu”. A więc nie jedna eksplozja bomby termobarycznej, jak teraz twierdzi podkomisja.
Naukowcy z konferencji doszli do wniosku, że to była cała seria doskonale zsynchronizowanych wybuchów. W jej podsumowaniu z wielką pewnością postawiono taką oto tezę: „Wszystkie przedstawione na konferencjach referaty układają się w spójny obraz i pozwalają na stwierdzenie, że katastrofa smoleńska stanowiła to, co w literaturze światowej określa się jako controlled demolition (kontrolowana rozbiórka)”.
Bomba termobaryczna czy pasek detonacyjny
W podsumowaniu konferencji napisano, że przyczyną już pierwszego odpadnięcia blachy od samolotu „nie było odpalenie jednego ładunku, lecz raczej seria niewielkich eksplozji wewnątrz skrzydła”. Potem miały mieć miejsce kolejne wybuchy. „Drugi etap rozpadu samolotu, to odcięcie końcówki lewego skrzydła o długości ok. 6 m” - napisano. I tu niepozostawiające wątpliwości zdanie, że wszystko „jednoznacznie” wskazuje na „odcięcie [fragmentu skrzydła] paskiem detonacyjnym, jakie stosowane są od dawna w robotach rozbiórkowych w budownictwie i przy wycince lasów i jakie oferuje do sprzedaży wiele firm”. A potem jeszcze miał mieć miejsce „szereg eksplozji niewielkich ładunków rozmieszczonych wewnątrz konstrukcji skrzydła i odpalanych w określonej sekwencji w sposób typowy dla rozbiórki obiektów budowlanych”. Tę kanonadę zakończyć miał największy wybuch w kadłubie.
Zatem: podkomisja mówi o bombie termobarycznej, a konferencje o paskach detonacyjnych.
Ale jest i inna istotna różnica. W podsumowaniu wszystkich badań konferencji napisano: - „Wcześniejsze zniszczenie lewego skrzydła wywołało obrót samolotu wzdłuż osi i w momencie tej eksplozji był on już zwrócony sufitem do ziemi”. Czyli: ostateczny wybuch miał miejsce, gdy Tu-154M był w pozycji do góry kołami.
A teraz fragment filmiku podkomisji: - "Nad początkiem głównego pola szczątków w wyniku eksplozji w kadłubie, centropłacie oraz skrzydłach konstrukcja TU-154M została rozerwana. Większe elementy konstrukcji zaczęły rotować się w lewą stronę. Część samolotu od centropłata do ogona upadła w pozycji odwróconej, natomiast przód samolotu upadł kołami do dołu”. Słowem: dopiero rozerwane części maszyny zaczęły się otwierać.
Komisja Millera już wyjaśniała katastrofę
W latach 2010-11 katastrofę smoleńską zbadała Komisja Badania Wypadków Lotniczych, której przewodniczącym był ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller. W opublikowanym w lipcu 2011 r. raporcie, komisja Millera stwierdziła, że przyczyną katastrofy było zejście poniżej minimalnej wysokości zniżania, a w konsekwencji zderzenie samolotu z drzewami, prowadzące do stopniowego niszczenia konstrukcji maszyny. Komisja podkreślała, że ani rejestratory dźwięku, ani parametrów lotu nie potwierdzają tezy o wybuchu na pokładzie samolotu.