Chytre C

Ta epidemia trwa od wielu lat, choć większość z nas o niej nie wie. Dotknęła już ponad 700 tys. Polaków. Wirus zapalenia wątroby typu C atakuje podstępnie. Dobrze o tym wiedzieć - pisze Paweł Walewski w tygodniku "Polityka".

04.05.2005 | aktual.: 04.05.2005 09:19

Ofiara wirusa C, który nie przenosi się drogą kropelkową, lecz na przykład wskutek użycia niesterylnego narzędzia – igły, skalpela lub wiertła dentystycznego – bardzo długo będzie czuła się doskonale. Dopiero po wielu tygodniach, a przeważnie po latach, pojawią się dolegliwości świadczące o uszkodzeniu wątroby - dodaje publicysta "Polityki".

– Nigdy nie wiadomo, czy chory w pełni wyzdrowieje – hiobowym tonem oświadcza prof. Jacek Juszczyk z Kliniki Chorób Zakaźnych Akademii Medycznej w Poznaniu, który ma jednak dla 15% zakażonych dobrą wiadomość: – Prawdopodobnie tyle osób pada ofiarą jednego z sześciu genotypów wirusa, zakażenie którym udaje się całkowicie wyleczyć.

Co z resztą? Przewlekłe zapalenie wątroby typu C u co piątej osoby po 20 latach przekształca się w marskość wątroby, która grozi niewydolnością – jedynym ratunkiem jest wtedy przeszczep zdrowego narządu. Po 10 latach u 28% chorych rozwija się rak wątroby. – Wczesne wykrycie zakażenia wirusem C i rozpoczęcie leczenia u połowy pacjentów likwiduje te zagrożenia – mówi prof. Waldemar Halota, który stoi na czele niedawno utworzonej Polskiej Grupy Ekspertów HCV (Hepatitis C Virus). Z jej pierwszego raportu wynika, że w Polsce, gdzie liczba zakażeń wykrytych od 1997 r. (wcześniej ich nie rejestrowano) wynosi 15 tys., rzeczywista liczba dotkniętych wirusem C sięga 730 tys. osób! – Przy tym tempie wykrywalności ostatniego zakażonego uda się zidentyfikować za 300 lat – konkluduje nie bez ironii prof. Halota.

Każdy z nas jest potencjalnie zagrożony, bo któż nie zetknął się z igłą lub narzędziem dentystycznym? Ten wirus szerzy się głównie przez krew (znacznie rzadziej przez kontakt seksualny), więc drobny zabieg, poważna operacja albo wizyta w salonie kosmetycznym czy tatuażu niosą ze sobą ryzyko. Przed 1993 r. do zakażeń dochodziło najczęściej podczas transfuzji krwi i produktów krwiopochodnych (nie badano ich pod tym kątem). Teraz, gdy zakażona krew jest eliminowana, niebezpieczeństwo tkwi w źle wysterylizowanych endoskopach i sprzęcie medycznym powodującym uszkodzenia skóry - pisze Paweł Walewski w tygodniku "Polityka".

Źródło artykułu:Polityka
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)