Chiny chcą zbudować pływające elektrownie atomowe. Mają dostarczać energię na Morzu Południowochińskim
• Chiny zbudują flotę pływających reaktorów atomowych
• Mają one zasilić instalacje i przemysł wydobywczy na M. Południowochińskim
• Inżynierowie zapewniają o cywilnym charakterze projektu
• Eksperci przestrzegają, że reaktory zwiększą chiński potencjał wojskowy
• Dzięki reaktorom zwiększy się chińska dominację na spornym akwenie
Chiny planują zbudowanie floty przenośnych, pływających reaktorów atomowych. Państwo Środka zamierza je umieścić na Morzu Południowochińskim, akwenie, który jest areną coraz intensywniejszej militaryzacji i obiektem międzynarodowych sporów terytorialnych. Chiny roszczą sobie prawo do niemal całego morza, przez które rocznie przepływają towary o wartości około 5 bln dol.
Reaktory mają za zdanie dostarczać energię elektryczną do odległych instalacji (prawdopodobnie również wojskowych), platform wydobywczych i wysp, na których Państwo Środka w szybkim tempie rozbudowuje infrastrukturę. Według "Global Times" ma powstać około 20 tego typu przenośnych reaktorów. Pierwszy jest już konstruowany w zakładach w prowincji Liaoning. Ma zostać ukończony 2018, a rok później rozpocząć dostarczanie energii. - Dokładna liczba reaktorów zależy od rynkowego zapotrzebowania. Sądząc po różnych czynnikach, jest ono całkiem spore - mówił na łamach chińskiej gazety Liu Zhengguo, dyrektor najwyższego biura China Shipbuilding Industry Corporation.
Koncepcja pływających elektrowni jądrowych dokłada kolejną cegiełkę do problemów Morza Południowochińskiego - tym razem jest to zagrożenie dla środowiska naturalnego. Pocieszający jest fakt, że Chiny mają już ponad cztery dekady doświadczenia w użytkowaniu okrętów podwodnych napędzanych przez reaktory nuklearne. Zdaniem ekspertów, przeskok technologiczny - od napędu na potrzeby okrętów do pływających reaktorów - nie jest wielki.
Walor militarny i biznesowy
Kwestia rozmieszczenia reaktorów jądrowych na Morzu Południowochińskim ma także strategiczne znaczenie. Potencjalni wrogowie muszą wiele razy skalkulować ewentualny atak, mając na uwadzę ewentualny wyciek czy zniszczenie reaktorów w przypadku uderzenia.
Co więcej, najbliższego lata oczekiwany jest wyrok trybunału arbitrażowego w Hadze. Sprawę wniosły Filipiny, które na Morzu Południowochińskim toczą spór terytorialny z Chinami. Wyrok prawdopodobnie nie będzie przychylny Państwie Środka, dlatego wielu ekspertów sądzi, że Pekin może po nim ustalić tzw. strefę identyfikacji obrony powietrznej, podobną do tej, którą ogłoszono prawie trzy lata temu na Morzu Wschodniochińskim. I reaktory, i ewentualna strefa, byłyby kolejnymi dużymi krokami w podważaniu status quo akwenu i jego militaryzacji.
- Pływające nuklearne reaktory mogą dać chińskim wojskom stałe źródło energii na potrzeby całego wachlarza operacji - od wczesnego ostrzegania w powietrzu, przez obronę, systemy kontroli ognia, operacje przeciw okrętom podwodnym i więcej - mówił Patrick Cronin z think tanku Center for a New American Security w rozmowie z "Foreign Policy". Chińczycy jednak, że reaktory będą miały wyłącznie cywilny charakter, ale podobne zapewnienia płynęły w kwestii rozbudowy sztucznych wysp, na których dziś znajduje się także wojskowy sprzęt, a na pasach startowych lądują maszyny sił powietrznych.
Trzeba przy tym wspomnieć, że koncepcja pływających elektrowni atomowych nie jest niczym nowym. Już w latach 60. ubiegłego wieku armia Stanów Zjednoczonych korzystała w rejonie Kanału Panamskiego z reaktora atomowego umieszczonego na statku transportowym z czasów II wojny światowej. Ostatnio rosyjski Rosatom mówił o planie zbudowania pływających elektrowni, które można byłoby wykorzystywać w niedostępnych regionach, np. w Arktyce.
Chińskie stocznie, które już budują pierwszy reaktor, szacują, że sektor energetyki atomowej, potrzebny tylko do zasilenia platform wiertniczych, jest wart około 100 mld juanów (15,5 mld dol.). Według założeń projektantów, jeden reaktor będzie kosztował około 3 mld juanów, a przez 40 lat działania będzie w stanie wyprodukować energię wartą 22,6 mld dol. Jak widać, koszty wejścia na ten rynek nie są małe, ale w dłuższej perspektywie inwestycja powinna być opłacalna.
Problem bezpieczeństwa
Tang Bo, przedstawiciel Chińskiego Biura ds. Bezpieczeństwa Nuklearnego, na łamach "Global Times" mówił, że jego kraj wciąż nie ma odpowiednich regulacji prawnych, dotyczących pływających reaktorów, jednak specjaliści już opracowują odpowiednie przepisy. Przede wszystkim chodzi o ocenę ryzyka, jakie niesie za sobą środowisko naturalne. To ono niejako podyktuje inżynierom technologie i warunki bezpieczeństwa, bowiem rejon Morza Południowochińskiego często nawiedzają tajfuny.
Oznacza to, że aby w ogóle myśleć o sukcesie projektu pływających elektrowni, platforma musi być szybka i zwrotna, by wzorem innego rodzaju statków i okrętów, móc szybko opuścić rejon zagrożenia. Jednak ta sama zmienna aura sprawia, że Chińczycy są zdeterminowani w swoim dążeniu do skonstruowania pływających reaktorów. - Zwykle musimy spalać ropę lub węgiel, by uzyskać energię. Rozwój morskiej platformy dla reaktora nuklearnego jest ważny, bo zmiany pogodowe i warunki na oceanie sprawiają, że transport surowców energetycznych jest prawdziwym wyzwaniem w przypadku wysp Spratly - tłumaczył Li Jie, chiński ekspert ds. żeglugi, w "Global Times".
Z kolei samo pojawienie się pływających elektrowni atomowych na Morzu Południowochińskim będzie wyzwaniem dla reszty stron terytorialnego sporu. Już teraz mniejsze kraje nie radzą sobie w konfrontacji z Chinami, które raz po raz podejmują decyzje bez konsultacji z sąsiadami. Z flotą nuklearnych reaktorów, projekcja siły w regionie, w którym roszczenia mają też inne narody, będzie jeszcze łatwiejsza.