"Chcesz dobrą pracę? Wykreśl Polskę z CV"
Jak wynika z teorii i praktyki, w Irlandii nie awansuje się Polaków. Najwyraźniej jest to w zgodności z filozofią poszerzenia Unii Europejskiej o nacje tyrające, która wciąż ma w tych stronach wielkie grono wyznawców. Na szczęście Polacy coraz częściej zostają własnymi szefami i awansują sami siebie. Zaczynają też zatrudniać miejscową siłę roboczą: jest to w zgodzie z filozofią Unii, rzecz jasna - pisze Piotr Czerwiński w felietonie dla Wirtualnej Polski.
Dzień Dobry Państwu albo dobry wieczór. Zawsze twierdziłem, że nie należy mieć złudzeń czemu przed laty otwarto dla Polaków rynek pracy w republice Bajobongo. Ktoś po prostu musiał się schylać po papierki na chodnikach, a tubylców bolały plecy i byli zmuszeni siedzieć cały dzień w pubie, by móc zgiąć się w pół i sięgnąć bruku. Polskich dyrektorów raczej tu nie potrzebowano, o czym świadczy potwierdzający regułę wyjątek polskiego dyrektora, którego miałem okazję osobiście spotkać w Dublinie. Facet ów zaburzał moją teorię spiskową i przeczył wszystkim stereotypom na temat wyrobniczej roli Polaków w Republice Of. Na szczęście po jakimś czasie przestał zajmować swój stołek i od tamtej pory nie spotkałem już w tym kraju żadnego rodaka o tak wysokim statusie.
Od tamtej pory minęło parę lat sytuacja się trochę zmieniła, aczkolwiek alergia na polskich dyrektorów wciąż się utrzymuje. Irlandia sama sięga bruku, przynajmniej wobec standardów sprzed połowy dekady, ponieważ na standardy wschodnioeuropejskie wciąż jest to kraj zupełnie dobrze sytuowany. Polaków traktuje się tu jednak o wiele lepiej, przede wszystkim dlatego, że jest ich o jedną trzecią mniej niż kiedyś, a prócz tego z tej przyczyny, że miejscowi w końcu uwierzyli w ich legendarne kwalifikacje. Do tej pory wydawały się zbyt niewiarygodne w tutejszych realiach; edukacja w Irlandii nie jest przesadnie popularna, zwykle powodem do dumy jest tu ukończenie szkoły średniej, a przez studia rozumie się dwuletni licencjat, zwykle zawężony do wąskiej specjalizacji. Były więc czasy, kiedy zreferowawszy miejscowemu rekruterowi całe swoje wykształcenie, słyszało się coś w stylu: oczywiście, panie ski. I bez wątpienia był pan również na księżycu.
Dziś Irlandczycy słuchają wiadomości, z których wynika, że Polska uniknęła recesji, a ponieważ sformułowanie „brak recesji” jest tutaj synonimem raju, wierzą, że z kraju kwitnącego jabcoka muszę naprawdę pochodzić geniusze. Nie zmieniło to jednak faktu, że geniuszom pozwala się na pompowanie swoich genialnych zdolności w irlandzką gospodarkę, ale tylko do szczebla pompiarza. Zmianowy, choćby był niepiśmienny, zawsze będzie skompletowany z miejscowej braci. Jak wynika z relacji wszystkich znajomych, którzy szukali niedawno pracy, należy przypuszczać, że przy ofertach na kierownicze posady polsko brzmiące nazwisko oznacza, że nikt nie przeczyta CV. Znam nawet jedną osobę, której powiedziano wprost, że jej kwalifikacje są genialne na stanowisko menadżera, lecz bez urazy, jeśli chce dostać dobrą robotę, ze swojego CV musi wykreślić Polskę. Z Polską może startować co najwyżej na posady niższe.
Myślałem nawet urządzić małą prowokację i wysłać taką cefaukę, jako, powiedzmy, Malcolm McKulka albo inny Shane McBulwa, a następnie jako ja sam, gdyby zaś McBulwie udało się lepiej ode mnie, urządzić chryję, tylko co ja z tego będę miał. Wszyscy wzruszą ramionami, że to oczywiste, a w pracy będą się mnie czepiali, że szukałem czegoś na boku. Nawiasem mówiąc, skoro o mojej pracy mowa, to mnie się awansować nie da: jestem jednoosobowym działem. Spełniam więc wszystkie funkcje w jednej i nie mogę się tylko wywalić, bo musiałbym faktycznie błagać o to swoich chlebodawców.
W ubiegłym roku socjologowie z Trinity College przeprowadzili nawet badania, z których wynikło jasno, że Polaków w Irlandii coraz bardziej się ceni, ale się ich nie awansuje. Jeśli zatem ktoś ma szanse na rozwój, to doglądający Polaków miejscowy, który w tempie karabinu maszynowego zostaje kierownikiem w trzy dni po ukończeniu podstawówki. Ja ich, biedaków, rozumiem. Gdybym mieszkał w kraju, którego mieszkańcy mają szacunek do samych siebie, pewnie też bym sobie życzył mieć taka tanią siłę roboczą. Tylko głupek zapraszałby obcokrajowców na stołki prezesa i dawał sobą pomiatać na własnym boisku.
I za to tak kocham filmy Barei, „Paragraf 22” oraz melisę z Herbapolu.
Należy jednakowoż przyznać, że tak jak istnieją liczne wyjątki od tej reguły, bo tu i tam nasi dostają podwyżki oraz inne plakietki seniora, tak samo też są profesje, w których Polaków potrzebuje się jak powietrza, ponieważ tylko oni są w stanie ogarnąć dziedziny, które dla tubylców utknęły w sferze science-fiction. Jedną z takich dziedzin jest informatyka, która zdaje się przerastać miejscowe wyobrażenie o informatyce. Dziwi mnie to trochę, bo dla odmiany Irlandia jest ponoć najbardziej zinternetyzowanym krajem Europy, a tutejsi fachowcy od online marketingu uważani za najlepszych na świecie, po kolegach z Ameryki. Cóż, dobry kierowca nie musi być genialnym mechanikiem. Polscy komputerowcy są więc walutą wymienialną każdej irlandzkiej firmy. Jeśli ktoś nie ma ani jednego na składzie, nie należy mu wróżyć świetlanej przyszłości.
Skoro już o mechanikach mowa, podobnie jak dotyczy to hydraulików, murarzy, dentystów i wszystkich innych, którym nie trzęsą się ręce, to od jakiegoś czasu zacząłem korzystać wyłącznie z usług fachowców z Polski. Bynajmniej nie z powodu patriotyzmu, po prostu wolę dostawać to, za co płacę, a kiedy mam to dostać w piątek o dziesiątej, wolę nie dostawać tego w przyszłą środę o dziewiętnastej. Legendę o irlandzkim hydrauliku albo monterze czegokolwiek, który umawiał się na wizytę szesnaście razy przez trzy miesiące i nie przychodził, opowie Wam co drugi Polak mieszkający na tej przepięknej wyspie.
Jak napisać CV po angielsku?
W związku z powyższym Polacy w Irlandii przestali się cackać i awansują sami siebie: coraz więcej jest w tym kraju czysto Polskich interesów i to nie tylko takich, które mierzą wyłącznie w rodzimego klienta. Pojawiają się na przykład polskie zakłady fryzjerskie, których nic nie różni od irlandzkich - może z wyjątkiem jakości usługi. Pojawiają się warsztaty samochodowe, w których Polacy okazują się cudotwórcami, bo od kiedy nastały tu nie najlepsze czasy, nagle okazało się, że nie można już wyrzucać samochodu za każdym razem, gdy przestaną w nim działać wycieraczki. Często też Polacy zatrudniają miejscowych, by interes autentycznie nie różnił się od lokalnego i był „user friendly”. Możliwości na zrobienie interesu jest w Irlandii bez liku i coraz więcej naszych zaczyna dostrzegać tę opcję. Póki co, pogoda dla biznesu pozostaje tu w odwrotnej proporcji do pogody w sensie dosłownym. Sam fakt, że prowadząc działalność gospodarczą płaci się podatki tylko wtedy, kiedy uzyska się jakiś dochód, powinien wydać się
zachęcający. Prócz tego mamy coś, czego wydaje się brakować miejscowym: mamy bezcenne, bezgraniczne samozaparcie. W końcu to społeczność desperatów, którzy rzucili się na głęboką wodę. To pozwala nie bać się nie tylko ciężkiej pracy, ale też i ryzyka, ani w ogóle niczego. Po raz pierwszy od czasów Monte Cassino nasza żałosna determinacja może nam się w końcu do czegoś przydać, przez co wyprzedzimy swoich irlandzkich sąsiadów już na starcie. Bo nasi sąsiedzi, niestety, wciąż wierzą, że wszystko zrobi się samo i próby samodzielnej zmiany tego stanu to objaw nerwicy.
Swoją drogą, z całego serca chciałbym być Irolem i mam nadzieję, że kiedyś nim zostanę. Fantastycznie beztroskie musi być życie człowieka, któremu zwisa wszystko, co się przewróciło i leży. Przecież i tak w końcu przyjdzie ktoś, kto podniesie. A w międzyczasie można pójść na piwo i zagrać na skrzypeczkach. Problem tylko polega na tym, że kiedy już się to stanie i będę chodził do pubu razem z moimi krajanami, któregoś dnia te przybłędy z Polski tak się rozpanoszą, że wyjdę na guinnessa, a jak wrócę, oni już będą rządzili w mieście. I każą mi podnosić to, co przewrócone. I jeszcze będę musiał nauczyć się wymawiać ich nazwiska, a także wskazywać na mapie, skąd pochodzą. Do jasnej cholery, moi Państwo. Na jakiego grzyba nam była ta Unia.
Dobranoc Państwu.
Z Dublina, specjalnie dla Wirtualnej Polski, Piotr Czerwiński Kropka Com