Bye, bye Elon Musk. "Był jak dziecko wpuszczone do Disneylandu"
Elon Musk odchodzi z administracji USA, w której pełnił funkcję jednego z głównych doradców prezydenta Donalda Trumpa oraz szefa Departamentu Efektywności Rządowej. – Był jak "dziecko wpuszczone do Disneylandu". Okazało się jednak, że czym innym jest zarządzenie firmą, a czym innym zarządzanie światem – mówi Wirtualnej Polsce prof. Daniel Boćkowski.
Elon Musk, znany miliarder i przedsiębiorca, ogłosił w środę na platformie X, że jego czas jako lidera zespołu ds. redukcji kosztów (DOGE) w administracji Donalda Trumpa dobiega końca.
"Ponieważ mój zaplanowany czas pracy jako specjalnego pracownika rządowego dobiega końca, chciałbym podziękować Prezydentowi Donaldowi Trumpowi za możliwość ograniczenia niepotrzebnych wydatków" - napisał Musk.
Według agencji Associated Press, zamyka to burzliwy okres charakteryzujący się tysiącami zwolnień oraz gruntowną restrukturyzacją agencji rządowych. Choć Musk podjął wiele działań, ich efekty były znacznie skromniejsze, niż zakładano.
Pierwotnie Musk planował redukcję rządowych wydatków o 2 biliony dolarów, lecz ostatecznie udało mu się zmniejszyć tę kwotę do 150 miliardów. Spotkał się przy tym ze zdecydowanym oporem ze strony innych członków administracji Trumpa, którzy sprzeciwiali się jego reformom.
Musk wcześniej krytykował niektóre decyzje Trumpa, w tym projekt ustawy obejmujący wielomiliardowe ulgi podatkowe i zwiększenie wydatków na obronność.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Protesty w USA. Amerykanie wyszli na ulice. Trump grał akurat w golfa
- Okazało się, że czym innym jest prowadzenie firmy, a czym innym jest działanie w sferze budżetu i mechanizmów państwa. Elon Musk się tam nie nadawał. Z wielu przyczyn. Tak naprawdę on jest przyzwyczajony, że to, co powie, to dostaje. Jego działania wobec urzędników, kończą się tak jak ostatnie loty Starshipa, rakiety Muska, która eksplodowała nad Oceanem Indyjskim – mówi Wirtualnej Polsce prof. Daniel Boćkowski z Wydziału Stosunków Międzynarodowych Uniwersytetu w Białymstoku.
Jego zdaniem, w przypadku Muska od początku nie chodziło o zarządzanie.
- To dziecko, które zostało wpuszczone do świeżo wybudowanego Disneylandu. To musiało się skończyć katastrofą. Pomysły Muska rozwaliły administrację. Oczywiście można przyjść z siekierą i robić zmianę. Ale to nie przejdzie. To, że ktoś robi rewolucję, nie oznacza, że to, co będzie po rewolucji, będzie tym, co się chciało zrobić. O ile pamiętam, żadna rewolucja nie wyszła na zdrowie jej autorom, jak i otoczeniu. Musk położył głowę pod topór. Nie zrozumiał, że skutki dla niego będą bolesne – ocenia prof. Daniel Boćkowski.
Zdaniem eksperta, odczuła to najbardziej jego firma. - Kiedy robił show i świetnie się bawił, ludzie od biznesu nie docenili tego. W efekcie wykończył swoją firmę. Pytanie, czy jak będzie teraz pracował "48 godzin na dobę", coś mu teraz pomoże. On musi odzyskać zaufanie inwestorów i tych, którzy zakładali, że pomysły Muska są innowacyjne. Niestety to, co robił i jak się pokazał, z innowacyjnością nie miały nic wspólnego – komentuje rozmówca Wirtualnej Polski.
Jak zauważa Associated Press, mimo początkowego zaangażowania co najmniej 250 milionów dolarów w kampanię Trumpa i wyrażenia silnego poparcia dla prezydenta, Musk z czasem coraz bardziej frustrował się biurokratycznymi wyzwaniami Waszyngtonu. Przyznał, że starcie z administracją federalną było "znacznie trudniejsze, niż przewidywał". Określił swoje zmagania na rzecz reform jako "ciężką walkę".
- To było spotkanie dwóch silnych osobowości: Elona Muska i Donalda Trumpa. Każda miała ubaw z tego, że wykorzystywała siebie nawzajem do autopromocji własnej osoby. Musk chwalił się wszem wobec, że pojawia się w Białym Domu czy na pokładzie Air Force One. Z kolei Trump chwalił się, że w jego otoczeniu jest Musk. Podnosił tym swoje ego, mówiąc, że ma obok genialnego gościa od biznesu, który zarabia fortunę. I, że zrobi wszystko, by Ameryka była wielka – ocenia prof. Daniel Boćkowski.
W jego ocenie teraz będziemy mieli konflikt między Muskiem a Trumpem.
- Bo król może być tylko jeden. Musk święcie wierzył, że kieruje światem. On był świetny w zarządzaniu specyficzną firmą. Natomiast czym innym jest kierowanie biznesem, a czym innym zarządzanie światem. Na tym polu poległ. W kampanii wyborczej w USA to przeszło. Ale już nie w trakcie prezydentury – podsumowuje rozmówca Wirtualnej Polski
Sylwester Ruszkiewicz, dziennikarz Wirtualnej Polski