Bush kontra Kerry
Te same tematy, podobne argumenty - w czasie drugiej debaty telewizyjnej, która odbyła się w piątek na Uniwersytecie Waszyngtona w St. Louis, prezydent USA George W. Bush i demokratyczny kandydat do Białego Domu John Kerry ponownie toczyli ostry spór o wojnę w Iraku i walkę z terroryzmem. Obaj używali podobnych argumentów, jak w czasie pierwszej debaty stoczonej na Florydzie.
09.10.2004 | aktual.: 09.10.2004 16:32
Kerry zarzucił Bushowi, że rozpoczął wojnę z Irakiem zbyt pochopnie, bez wyczerpania wszystkich możliwości sankcji ONZ jako środka nacisku na Saddama Husajna i wystarczającego poparcia sojuszników. Bush zaś zarzucał kerry'emu chwiejność i niedocenianie krajów wspierających USA w Iraku.
Zawsze uważałem, że Sadam jest zagrożeniem, ale należy używać siły mądrzej. Należało wyciągnąć rękę do sojuszników, a prezydent ich odepchnął - powiedział Kerry.
Przytoczył też ogłoszony niedawno raport CIA, sporządzony pod kierownictwem Charlesa Duelfera, z którego - jak przypomniał - wynika, iż Irak nie miał broni masowego rażenia, a sankcje ONZ działały, osłabiając reżim w Bagdadzie. Wojna - powiedział Kerry- odwróciła uwagę od ścigania terrorystów z Osamą bin Ladenem na czele i skłóciła USA ze światem.
Bush odpowiadał, że wojna z terroryzmem nie sprowadza się wyłącznie do walki z bin Ladenem. To konflikt globalny. Po 11 września wszystko się zmieniło. Saddam był zagrożeniem unikalnym i świat jest bez niego lepszy - oświadczył. Podobnie jak Kerry, powołał się na raport Duelfera, zwracając jednak uwagę, że ustalono w nim, iż Husajn zamierzał wznowić program produkcji broni masowego rażenia, gdyby zniesiono sankcje.
Dyskusja o Iraku i wojnie z terroryzmem wypełniła prawie całą pierwszą część debaty, poświęconą problemom międzynarodowym i bezpieczeństwu USA. Debata miała formę spotkania obu polityków z wyborcami, którzy zadawali im pytania - wyselekcjonowane jednak uprzednio przez moderatora.
Kerry krytykował sposób prowadzenia wojny przez administrację Busha. Utrzymywał, że wysłano do Iraku za mało wojsk i że za długo szkoli się iracką armię i policję. Wytykał Bushowi, że przez nieszczelne wciąż granice Iraku przenikają terroryści. Zapewnił, że ma lepszy plan na "wygranie pokoju", i obiecał, że przyspieszy szkolenie irackich wojsk i policji.
Bush podważał wiarygodność senatora, przypominając, że popierał w przeszłości użycie siły przeciw Saddamowi Husajnowi, a teraz nazywa operację iracką "niesłuszną wojną".
Prezydent oskarżył też senatora z Massachusetts, że "poniża" sojuszników USA, nie doceniając udziału innych członków koalicji w Iraku. Kiedy Kerry oświadczył, że Ameryka "jest sama" w tym kraju, Bush wstał ze słowami Muszę na to odpowiedzieć i okazując oburzenie, przerwał nawet moderatorowi, który miał mu udzielić głosu. Ameryka jest sama?... Proszę to powiedzieć premierowi Blairowi, premierowi Berlusconiemu i prezydentowi Kwaśniewskiemu - oświadczył.
Kerry replikował, że 90% strat w Iraku to straty amerykańskie i zarzucił Bushowi, że jego złe stosunki z zagranicą utrudniają współpracę wywiadu USA z wywiadami niektórych krajów, co naraża na szwank bezpieczeństwo Ameryki.
Senator wytknął następnie Bushowi, że za jego rządów Iran i Korea Północna kontynuują swoje programy nuklearne.
Odpowiadając na jedno z pytań, prezydent obiecał, że nie przywróci obowiązkowej służby wojskowej, czego obawia się wielu Amerykanów w związku z przedłużaniem się wojny w Iraku. Kerry oświadczył, że rząd i tak wprowadza już obowiązkowy pobór "tylnymi drzwiami", gdyż armia jest przeciążona licznymi zamorskimi operacjami.
W części debaty poświęconej sprawom krajowym Kerry starał się przedstawić jako polityk umiarkowany, ale Bush przypominał, że w Kongresie należał do lewego skrzydła Partii Demokratycznej.
Kiedy senator obiecał, że jako prezydent nie dopuści do podwyższenia podatków dla Amerykanów o średnich dochodach, Bush błyskawicznie skontrował: On po prostu nie jest tu wiarygodny. Oczywiście, że podniesie wasze podatki. Jego zdaniem, Kerry będzie musiał sfinansować w ten sposób swe programy, wymagające dużych wydatków rządowych.
Kerry przypomniał w rewanżu, że administracja Busha odziedziczyła po poprzednikach nadwyżkę budżetową, którą zamieniła na wysoki deficyt, i nie potrafi stymulować wzrostu liczby miejsc pracy, gdy tymczasem za rządów Clintona stworzono ich 23 miliony.
Senator przyrzekł zwiększenie zatrudnienia m.in. poprzez zniesienie ulg podatkowych dla firm, przenoszących swe zakłady za granicę.
Bush potwierdził swój sprzeciw wobec finansowania przerywania ciąży z funduszy państwowych i wobec badań z pochodzącymi od embrionów komórkami macierzystymi. Kerry zadeklarował się jako zwolennik prawa kobiet do aborcji.
Formuła debaty - spotkania z wyborcami, w czasie którego obaj kandydaci odpowiadali na ich pytania, często wstawali z miejsc i przechadzali się po scenie - wyraźnie odpowiadała Bushowi, który znany jest ze spontaniczności i swobodnego nawiązywania kontaktu z ludźmi.
Zdaniem obserwatorów, prezydent wypadł w St. Louis lepiej, był bardziej rozluźniony, niż w debacie na Florydzie, gdzie robił skwaszone miny po atakach Kerry'ego, co uznano za mało "prezydenckie". Niektórzy komentatorzy wytknęli jednak Bushowi, że był chwilami w wyraźnej defensywie i nie wykorzystał paru okazji przygwożdżenia demokratycznego kandydata.
Tomasz Zalewski