Bush: chcemy rezolucji ONZ, ale nie musimy jej mieć
Do uchwalenia kolejnej rezolucji w sprawie Iraku przekonuje członków Rady Bezpieczeństwa ONZ prezydent USA. George Bush dodaje, że w istocie nie jest ona konieczna do usankcjonowania inwazji na ten kraj.
"Druga rezolucja byłaby użyteczna, ale tak naprawdę jej nie potrzebujemy. Saddam Husajn nie przejął się nawet pierwszą (1441). Będziemy jednak współpracowali z naszymi sojusznikami i przyjaciółmi, by się przekonać, czy możemy ją uzyskać" - oświadczył Bush w Białym Domu.
Waszyngton stoi na stanowisku, że już rezolucja 1441, uchwalona 7 listopada, upoważnia do akcji zbrojnej przeciw Irakowi, gdyż stwierdza, że kraj ten "istotnie narusza" postanowienia ONZ, co daje podstawę do użycia siły.
Zdaniem komentatorów, rząd Busha asekuruje się w ten sposób na wypadek, gdyby nie udało się przeforsować drugiej rezolucji, przygotowanej wspólnie z Wielką Brytanią.
Aby zachęcić do jej przyjęcia Francję, Rosję i Chiny - stałych członków Rady Bezpieczeństwa przeciwnych wojnie – w projekcie rezolucji nie umieszczono nawet zapisu, że Irakowi w razie nierozbrojenia grożą "poważne konsekwencje" – eufemizm na użycie siły.
Z wypowiedzi Busha i jego współpracowników wynika, że nie wiadomo jeszcze, czy projekt rezolucji będzie oficjalnie zgłoszony w tym tygodniu, czy dopiero w przyszłym. Waszyngton obawia się weta ze strony Francji i ewentualnie Chin i Rosji.
Bush, pytany we wtorek przez dziennikarzy, czy zamierza dać Irakowi ultimatum z ostatecznym terminem pozbycia się broni masowego rażenia, nie odpowiedział wprost, tylko dał do zrozumienia, że nie zamierza czekać długo na efekty dyplomacji lub inspekcji ONZ.
"Saddam Husajn zna moje poglądy. Ten facet lubi grać na zwłokę. Powiedział przecież, że jeśli będzie przewlekał sprawę, to koalicja się rozpadnie" - powiedział.
Dodał następnie, że jeśli ONZ "nie wyegzekwuje swoich własnych decyzji" w sprawie Iraku, od którego dawno zażądała rozbrojenia, USA "staną na czele koalicji ochotników i go rozbroją".
Jak pisze wtorkowy "Washington Post", administracja Busha planuje jeszcze "co najmniej dwa tygodnie dyplomacji", zanim podejmie decyzję, czy zaatakować Irak.
Eksperci wojskowi uważają, że połowa marca jest ostatnim terminem rozpoczęcia inwazji, jeśli chce się uniknąć upałów, panujących zwykle w Iraku od kwietnia.
Bush powiedział, że nie zrażają go demonstracje na całym świecie przeciwko wojnie. "Najwyraźniej niektórzy nie widzą Saddama Husajna jako zagrożenia dla pokoju. Wojna jest ostatecznością, ale ryzyko bierności jest większe" - oświadczył. (an)