Burza wokół publikacji o Durczoku. "Ta historia wszędzie trafiłaby na czołówki gazet"
Publikacja "Wprost" odsłaniająca "ciemną stronę" Kamila Durczoka wywołała burzę. Szczególnie w kontekście wcześniejszych doniesień tygodnika o molestowaniu i mobbingu w "jednej ze stacji telewizyjnych". Bezpośrednie uderzenie w znanego dziennikarza TVN podzieliło środowisko medialne. - Durczok nie jest gwiazdą rocka, ale szefem wpływowego dziennika telewizyjnego. Ta historia wszędzie na świecie trafiłaby na czołówki gazet - mówi specjalnie dla WP Michał Majewski, dziennikarz "Wprost", jeden z autorów artykułu.
16.02.2015 | aktual.: 16.02.2015 21:26
Okładkowy materiał nie dotyczył jednak ani molestowania, ani mobbingu. Dziennikarze "Wprost", Sylwester Latkowski, Michał Majewski i Olga Wasilewska, opisali zajście, do którego miało dojść 16 stycznia na warszawskim Mokotowie. Według "Wprost" uczestniczył w nim Kamil Durczok, szef "Faktów" TVN. W historii pojawia się postać 29-latki, która miała wynajmować mieszkanie od biznesmena-informatora redakcji tygodnika. W mieszkaniu miały znajdować się m.in. prywatne rzeczy Durczoka i "biały proszek". Wezwana na miejsce policja miała spisać Durczoka na klatce schodowej apartamentowca jako - jak mówi sam dziennikarz - "świadka czegoś tam". Informację potwierdził rzecznik Komendy Głównej Policji.
Wirtualnej Polsce nie udało się skontaktować z dziennikarzem. Durczok odpierał jednak zarzuty "Wprost" oraz odnosił się do plotek pojawiających się w internecie w poniedziałkowym Poranku Radia TOK FM: - Nigdy nie molestowałem żadnej z podległych mi pracownic. Nigdy nie molestowałem żadnej kobiety. - Czym innym jest wymagający szef, czym innym szef molestujący. Nigdy nie byłem molestującym szefem - powtarzał. Czy te zapewnienia uratują karierę Durczoka? - Zasłużenie czy nie, bardzo straci na tej sprawie. Takie oskarżenia dają szansę tylko na częściową obronę, nigdy nie można wrócić do punktu wyjścia - komentuje dziennikarz "Polityki" Jacek Żakowski.
Zdaniem medioznawcy prof. Wiesława Godzica skupienie uwagi czytelników na obyczajowej sprawie z życia prywatnego Durczoka, epatowanie sensacją i ekscytowanie zdjęciami erotycznych akcesoriów sprawia, że wciąż niewyjaśniona sprawa molestowania schodzi na dalszy plan. Również zdaniem Żakowskiego najnowszy artykuł nie spełnia standardów. - To oblepianie Durczoka błotem. Wyszło szydło z worka. Okazało się, że "Wprost" nie chodziło wcale o problem molestowania w mediach, ale o "zamordowanie" dziennikarskiej gwiazdy i zaszkodzenie TVN-owi. To poważne nadużycie dziennikarskich uprawnień. Insyunuacyjny tekst, który przekracza granice dopuszczalnej ingerencji mediów w życie prywatne telewizyjnej osobowości - oburza się jeden z założycieli Towarzystwa Dziennikarskiego.
- Czy mieliśmy nie pisać o tym, że szef wpływowego dziennika telewizyjnego barykaduje się w mieszkaniu, w którym znaleziono akcesoria do brania narkotyków, resztki "białego proszku" i materiały zoofilskie? O tym, że Durczok szarpał się z właścicielem tego mieszkania oraz że na miejscu była policja? To historia, która wszędzie na świecie trafiłaby na czołówki gazet - kontruje Michał Majewski, dziennikarz "Wprost", jeden z autorów artykułu. - Nie chodzi o gwiazdę rocka, ale o szefa najbardziej wpływowego dziennika telewizyjnego w Polsce, dlatego mieliśmy obowiązek zainteresowania się tą sprawą. To nie oznacza, że porzuciliśmy sprawę molestowania i mobbingu, której szczegóły opiszemy za tydzień - zapowiada.
- Zrobienie z osoby oskarżanej o molestowanie ofiary nawet nie nagonki, bo to zbyt łagodne określenie, powoduje, że emocjonalnie stoję dziś po stronie Kamila, a jeżeli cokolwiek było w zarzutach, które pojawiały się w internecie, nie chciałbym być po jego stronie. To bardzo szkodzi wyjaśnieniu sprawy ciężkiego kalibru, o której "Wprost" pisał wcześniej - uważa Żakowski.
Dwa tygodnie temu "Wprost" opisał relację anonimowej dziennikarki popularnego kanału telewizyjnego, napastowanej przez szefa redakcji. Tekst o znanym dziennikarzu, który miał molestować, ale bez podania jego nazwiska stworzył grunt do fali spekulacji. Omenaa Mensah, prezenterka pogody w Grupie TVN, powiedziała w zeszłym tygodniu, że wie o kogo chodzi w tekście. - Nie znamy faktów, w związku z tym nie będziemy się zajmować insynuacjami. Nie chciałbym, żeby tabloidy zarządzały naszym zespołem dziennikarskim - stwierdził w czwartek Edward Miszczak, członek zarządu Grupy TVN ds. programowych.
Po publikacji Olgi Wasilewskiej i Marcina Dzierżanowskiego na temat molestowania w środowisku medialnym huczało od plotek. By je uciąć, w piątek zarząd TVN powołał niezależną komisję, która ma na celu zweryfikowanie rozpowszechnianych publicznie twierdzeń, że osoby zatrudnione w TVN mogły być przedmiotem mobbingu lub molestowania w miejscu pracy. - Jestem bardzo zadowolony, że TVN potraktował sprawę poważnie. To bardzo istotne. Nie wiem, czy dwa tygodnie wystarczą, byśmy poznali prawdę, na pewno jesteśmy na początku drogi, ale to sygnał dla każdego potencjalnego sprawcy molestowania, żeby miał się na baczności - mówi Żakowski.
Prof. Godzic uważa, że wszystkie korporacje medialnie, nie tylko TVN, powinny przyjrzeć się, czy panujące w nich warunki pracy nie sprzyjają molestowaniu i mobbingowi. - Szef każdego zespołu powinien się zastanowić, czy młoda stażystka nie znajduje się pod szczególnym naciskiem. Nie chodzi o przesadną polityczną poprawność, żeby np. nie można było powiedzieć koleżance z pracy, że ma ładną bluzkę, ale wciąż jesteśmy daleko w tyle w stosunku do standardów panujących na Zachodzie - zwraca uwagę.
Żakowski przyznaje, że w świecie mediów są obecne "pewne formy presji seksualnej i erotycznej, rodzaj rozpasania czy daleko idąca tolerancja" dla takich zachowań. Wyraża nadzieję, że burza wokół publikacji "Wprost" uwrażliwi polskie korporacje, nie tylko medialne na problem molestowania i mobbingu. Dziennikarz nie ma jednak złudzeń, że problem uda się całkowicie wyeliminować. Jednocześnie zwraca uwagę, że od czasu seksafery w Samoobronie wiele się zmieniło w społecznym odbiorze tego rodzaju spraw. - Wtedy mówiło się, że to prości, niewykształceni ludzie byli zdolni do takich zachowań, teraz widzimy, że równie dobrze mogą to być kulturalne, obyte osoby. Już samo to może przynieść ulgę kobietom, ale nie tylko im, bo problem molestowania dotyczy wszystkich - konkluduje.
Prof. Godzic zwraca uwagę, że dziennikarze, skoro sami chcą oceniać innych, powinni bardziej się pilnować. - W początkach Hollywoodu gwiazdy mogły sobie pozwolić na więcej. Ale tamte czasy dawno minęły i nasze rodzime osobistości powinny wyciągnąć z obecnego zamieszania wnioski i bardziej uważać na to, co robią, jak i z kim. Nie mogą mieć przekonania, że wszystko im wolno - komentuje medioznawca.
Artykuł "Wprost" był przedmiotem ożywionej dyskusji także na Twitterze. - Ze smutkiem stwierdzam, że Sylwester Latkowski i Michał Majewski to Rutkowscy bis - ocenił Jarosław Kuźniar. - Materiał we "Wprost" wygląda jak scena z ostatniej powieści Jakuba Żulczyka - zauważyła Anna Wittenberg z "Dziennika Gazety Prawnej".
Część dziennikarzy broniła publikacji tygodnika. - Był taki prezenter BBC Jimmy Savile. Stacja kryła go aż wziął i umarł. W tym kontekście uważam, tygodnik "Wprost" zrobił dobrze - ocenił Cezary Gmyz z "Do Rzeczy" i Telewizji Republika. - Wiele osób zarzucało "Wprost" zaniżenie standardów dziennikarstwa po "aferze taśmowej". Co robi Durczok, którego ogląda więcej ludzi? - zapytał Bartłomiej Graczak z TV Republika.