"Brak jednolitego dowództwa przyczyną ofiar Grudnia' 70"
Według odczytanych przed sądem zeznań
jednego ze świadków procesu w sprawie wydarzeń Grudnia'70 nie
byłoby ofiar w Gdyni, gdyby ówczesny płk. Stanisław Kruczek
dowodził wszystkimi jednostkami wojska w mieście.
11.04.2006 | aktual.: 11.04.2006 14:57
Zygmunt Ręczelewski - ówczesny adiutant Kruczka - w odczytanych przez warszawski sąd rejonowy zeznaniach podał, że dwa plutony blokujące wejście do stoczni w Gdyni były wyłączone z dywizji dowodzonej przez Kruczka i otrzymywały rozkazy z tzw. grupy specjalnej. Pochodziły one od gen. Grzegorza Korczyńskiego, wiceministra obrony i jednego zaufanych ludzi Władysława Gomułki.
Adiutant zeznał, że po przemówieniu wicepremiera Stanisława Kociołka, wzywającym robotników do powrotu do pracy objechał wszystkie jednostki ich dywizji, rozlokowane wtedy w Gdyni i przekazał polecenie odebrania żołnierzom ostrej amunicji. Był też przy bramie gdyńskiej stoczni, gdzie stały dwa pułki - 32 i 36.
Ich dowódca oświadczył, że od Korczyńskiego dostał polecenie nie wpuszczania nikogo do stoczni i ten rozkaz musi wykonać, bo jeśli wpuszczeni tam robotnicy podpalą zakład, czy zniszczą go, to on pójdzie pod sąd wojskowy. Jednocześnie przyjął od adiutanta informację, nakazującą odebranie ostrej amunicji żołnierzom. Przed przyjazdem rano pierwszego pociągu oddalił się i nie on, a zastępca dowódcy, kierował działaniami podległych mu żołnierzy - wynika z zeznań Ręczelewskiego.
Rano 17 grudnia 1970 r., o godz. 5.30, gdy pociągi zaczęły przywozić robotników do Stoczni, wojsko zablokowało wysiadających na peronie, przez megafony informowano, że stocznia jest zamknięta i wzywano do powrotu do domu. Ponieważ przyjeżdżały kolejne pociągi tłum gęstniał. Obsada wojskowa została wzmocniona przez milicjantów. Gdy tłum nie ustępował żołnierze strzelili ostrzegawczo w powietrze, a potem w bruk.
"Żadnego strzelania na wprost do tłumu nie było. Poszkodowani mogli zostać tylko w wyniku rykoszetów" - zeznał w śledztwie adiutant płk. Kruczka.
Ok. 9.00 tamtego dnia przed bramę stoczni dotarł pochód, w którym niesiono zwłoki mężczyzny przykryte zakrwawioną polską flagą. Żołnierze nie dopuścili ich do stoczni i pochód poszedł ul. Świętojańską, nie zaczepiał partoli wojska. Wtedy też - według relacji Ręczelewskiego - nie strzelano do ludzi.
W ocenie adiutanta na Wybrzeżu nie było żadnej kontrrewolucji, tylko żądania związane z ogłoszonymi 12 grudnia 1970 podwyżkami cen. "Władze partyjne oderwały się od załóg zakładów pracy. Aresztowania były bezpodstawne, a wprowadzenie wojska - 8 i 16 dywizji - niepotrzebne - oceniał wojskowy.
Oskarżonymi w sprawie Grudnia'70 są: były szef MON gen. Wojciech Jaruzelski, jego zastępca gen. Tadeusz Tuczapski, Stanisław Kociołek oraz czterej dowódcy jednostek wojska tłumiących protest, m.in. Kruczek.
Według oficjalnych danych, w grudniu 1970 r. na ulicach Gdańska, Gdyni, Szczecina i Elbląga zginęły 44 osoby, a ponad 1160 zostało rannych. W czasach PRL nikogo nie pociągnięto za to do odpowiedzialności. Możliwość taka powstała dopiero po przełomie 1989 r. Od 1990 r. Prokuratura Wojewódzka w Gdańsku prowadziła śledztwo. W 1995 r. skierowała do Sądu Wojewódzkiego w Gdańsku akt oskarżenia przeciwko 12 osobom. Wszystkim zarzucono "sprawstwo kierownicze" masakry, zagrożone karą dożywocia. Żaden z oskarżonych nie zgadzał się z zarzutami.
Kolejna rozprawa odbędzie się w czwartek.