Bliski ofiary Smoleńska odgrażał się, że to opublikuje. "Nie wypieram się słów z nagrania"
Nagrania z komisji Millera ujawnione prze TV Republika mają być dowodem na to, że komisja wbrew faktom stwierdziła obecność generała Andrzeja Błasika w kokpicie Tupolewa. Naciąganie faktów zarzucają m.in. Maciejowi Laskowi, byłemu przewodniczącemu Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych. - Nie wypieram się ani jednego słowa, które wtedy powiedziałem - mówi nam Lasek.
Karolina Rogaska: Dziennikarze, w tym Samuel Pereira, zarzucają członkom komisji Millera, w tym panu, manipulowanie faktami. Stwierdzenie, że generał Błasik był w kokpicie Tupolewa jest podobno, co najmniej naciągane (na to wskazuje m.in. ekspert z CLK w rozmowie z tvp.info).
Maciej Lasek: Tak, manipulowaliśmy i dlatego te nasze manipulacje nagraliśmy, a potem przekazaliśmy prokuraturze... Przecież wystarczy się pokierować prostą logiką, żeby stwierdzić, że coś tu nie gra. Nie wypieram się ani jednego słowa, które wtedy powiedziałem. Po pierwsze faktem jest, że w momencie wypadku osoba trzecia była razem z załogą w kokpicie, gdyby stała gdziekolwiek indziej nie nagrałby się jej głos. Po drugie ze strony tej osoby padają słowa, które odnoszą się do położenia samolotu. Tylko ktoś zorientowany w temacie wiedziałby, gdzie szukać takich informacji. Tylko generał był kimś takim. Po trzecie jego głos rozpoznała osoba, która dobrze znała Błasika. Po czwarte jego ciało znaleziono w pobliżu ciała załogi z kokpitu.
Ale w nagraniu z obrad komisji słychać powątpiewanie czy to generał Błasik. A potem sugestię, że i tak trzeba bez okazywania wątpliwości przedstawiać, że tam był.
Ustalaliśmy, jak o tym mówić i jak zrobić to delikatnie. W raporcie padają słowa, że określiliśmy to "z dużym prawdopodobieństwem". Według mnie i innych członków komisji, bo decyzje zawsze podejmowaliśmy wspólnie, zebrane dowody wyraźnie wskazują, że generał był w kokpicie. To jest takie czepianie się wyjętego z kontekstu zapisu rozmowy. Tych nagrań jest ze 200 godzin, a państwo z Republiki chcą osądzać po ujawnieniu kilku minut. Swoją drogą nie powinni być w posiadaniu tych materiałów. Ja się domyślam skąd je mają.
Skąd?
Sądzę, że z prokuratury. Bo nagrania miała tylko podkomisja i prokuratura. W prokuraurze miały do tego dostęp pełnomocnicy rodzin zmarłych w katastrofie smoleńskiej. A jakiś miesiąc temu jeden z członków takiej rodziny Stanisław Zagrodzki odgrażał się, że nagrania ujrzą światło dzienne i zostaną opublikowane. Łatwo połączyć fakty. Oczekiwałbym, że prokuratura podejmie śledztwo, jak to się stało, że materiały wyciekły. Ale tak się pewnie nie stanie, co jest o tyle smutne, że wypacza pracę takich komisji, jak nasza.
To znaczy?
Ludzie, którzy będą pracować przy podobnych sprawach pewnie nie zdecydują się tak gorliwie wszystko dokumentować i nagrywać. Bo jaką mają pewność, że poufne informacje nie wypłyną? A przecież komisje pracujące przy wypadkach lotniczych mają obowiązek trzymania ustaleń dla siebie dopóki nie zakończą prac. My się tego trzymaliśmy przy okazji dbając o transparentność - nie w takim sensie, że to prace były publiczne, ale właśnie tak, że je nagraliśmy, by w razie wątpliwości można było wszystko pokazać, zweryfikować.
Wrócę jeszcze do wątku Zagrodzkiego. Skoro groził ujawnieniem nagrań to pan się spodziewał, że dojdzie do takiej sytuacji, jak ta z TV Republika?
Przewidywałem to. Ale że nie mam nic do ukrycia to też specjalnie mnie to nie ruszało. Zresztą i bez tego można się było spodziewać. Antoni Macierewicz i Jarosław Kaczyński ciągle zwodzą, że prawda jest tuż za rogiem. A tu przecież nie ma żadnej prawdy do odkrycia. Więc ich zwolennicy muszą czymś grać i zwodzić, żeby odciągnąć uwagę tych, którzy na tę prawdę czekają.