PublicystykaBartosz Marczuk: pornobiznes chce na salony, a pomaga mu w tym lewica

Bartosz Marczuk: pornobiznes chce na salony, a pomaga mu w tym lewica

Choć nie znam się na teatrze to wydaje mi się, że sztuka, która musi wykorzystywać na scenie dosłowne obrazki seksu, odgrywane przez aktorów porno, musi być naprawdę kiepska. A w związku z tym, rację ma wicepremier Piotr Gliński, że szkoda na nią publicznych pieniędzy - pisze Bartosz Marczuk, zastępca redaktora naczelnego "Wprost", w felietonie dla Wirtualnej Polski.

Bartosz Marczuk: pornobiznes chce na salony, a pomaga mu w tym lewica
Źródło zdjęć: © Agencja Gazeta | Wojciech Nekanda Trepka
Bartosz Marczuk

Doprawdy dziwaczna, jeśli nie idiotyczna, jest obrona porno-przedstawienia we wrocławskim teatrze, którą podjęły lewicowe środowiska. Tak zawsze czułe na równość płci, podmiotowość kobiet i ich "wykorzystywanie przez mężczyzn" nie chcą zauważyć, że pornobiznes traktuje je w przedmiotowy, poniżający sposób. A wchodząc na deski teatru chce nas oswajać ze swoimi produktami. Chce nas przekonać, że porno to norma.

Przeczytaj także: Niewinność z awansu

Kolejny raz lewica udowadnia, że zapędziła się sama w intelektualny róg. Wszystko już miesza się jej wyznawcom i agitatorom. Krzyczą: zróbcie parytety, bo kobiety nie mogą awansować. Z drugiej strony bronią porno, które je uprzedmiotawia. Krzyczą też na przykład na organizatorów Marszu Niepodległości: antysemici. A pochylają się z troską nad każdym imigrantem z muzułmańskich krajów, którzy mogą być prawdziwymi wrogami Żydów. Może to i dobrze. Ten intelektualny miszmasz zaprowadzi ich na manowce.

Zajrzymy do głośnej książki "Pornoland. Jak skradziono naszą seksualność", wydanej zresztą - nomen omen - m.in. pod patronatem ostoi lewicowych mediów, tj. radia TOK FM. Jej autorka Gail Dines, badaczka porno, zajmująca się m.in. ofiarami przestępstw seksualnych, ale także opowiedziana feministka (sic!) opisuje w niej, jak branża porno próbuje przedostać się do mainstreamu, by przekonać nas, że to co produkuje, jest normą.

Dines zauważa, jak najpierw "udomowiony" został Playboy i Hustler, by doprowadzić do tego, że obecnie gwiazdy porno stały się wręcz zapraszanymi na salony i do programów telewizyjnych celebrytami, których sposób życia ma być nie tylko akceptowany, ale i podziwiany.

Autorka "Pornolandu" nie pozostawia jednak złudzeń - to nie żadna walka o edukację seksualną czy wyzwalanie ludzi z pęt ich zahamowań, by byli szczęśliwsi. To pozbawiony skrupułów sposób zarabiania pieniędzy. Dines pisze, że "pornografia jest przede wszystkim działalnością biznesową, co oznacza, że nawet jej treść jest kształtowana przez marketing, technologię i konkurencję w branży. [...] Nie jest wielkim zaskoczeniem, że rywalizacja, w której nagrodą są oczy i portfele internautów, coraz bardziej podsyca powstawanie materiałów prezentujących ekstremalne sytuacje, przemoc, pornografię pseudodziecięcą".

Czytaj także: Samotność samobójcy

Ten świat eskaluje, goniąc za zainteresowaniem odbiorców. Dines - po przestudiowaniu tego, jakie materiały oferuje pornobiznes - opisuje szczegółowo rodzaj "produktów", który dostarcza swoim konsumentom. Oszczędzę Państwu drastycznych szczegółów, ale proszę mi wierzyć, że to, jak przedstawiane są w tych scenach kobiety, obdziera je całkowicie z godności. Dines pisze, że są one nie tylko wykorzystywane fizycznie, ale bardzo często stają się obiektem poniżania i wyzwisk typu "suka" itp.

Pornobiznes po to, by przekonać odbiorców, że nie jest to nic zdrożnego, potrzebuje swojego udomowienia w świecie mainstreamu. Czy o to właśnie chodzi obrońcom praw kobiet? Czy propagatorzy parytetów chcą, by w imię wolności "wypowiedzi artystycznej" promować tego rodzaju zachowania? To właśnie z porno i dramatycznym traktowaniem w nich kobiet powinny walczyć feministki czy lewicowi działacze. Zamiast tego stają w obronie pseudo-sztuki, w której rolę grać mają aktorzy porno.

Choć nie znam się na teatrze to wydaje mi się też, że sztuka, która musi wykorzystywać na scenie dosłowne obrazki seksu, odgrywane przez aktorów porno, musi być naprawdę kiepska. A w związku z tym, rację ma wicepremier Piotr Gliński, że szkoda na nią publicznych pieniędzy.

Bartosz Marczuk dla Wirtualnej Polski

Bartosz Marczuk- z-ca red. nacz. Wprost i kwartalnika Rzeczy Wspólne. Społecznie ekspert Związku Dużych Rodzin 3+, autor książki "Nie daj sobie wmówić".

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (931)