ŚwiatArmenia: nieudany zamach na kandydata w wyborach prezydenckich

Armenia: nieudany zamach na kandydata w wyborach prezydenckich

Zamach na jednego z kandydatów w lutowych wyborach prezydenckich w Armenii może okazać się jedynym powodem, przez który obecny prezydent Serż Sarkisjan nie zapewni sobie reelekcji już za dwa tygodnie, a trochę później.

Armenia: nieudany zamach na kandydata w wyborach prezydenckich
Źródło zdjęć: © AFP

01.02.2013 | aktual.: 01.02.2013 17:35

W nocy z czwartku na piątek nieznani sprawcy próbowali zabić Paruira Hajrikiana, jednego z ośmiu pretendentów do prezydentury w wyznaczonych na 18 lutego wyborach. Zamachowcy czekali przed jego domem w centrum Erywania. Choć oddali aż trzy strzały, tylko jeden trafił ofiarę w ramię.

63-letni Hajrikian, choć od lat należy do najbarwniejszych polityków w Armenii, nigdy nie był uważany za odgrywającego ważną rolę w polityce kraju. Zasłynął odwagą jeszcze w czasach ZSRR, gdy za walkę z komunizmem spędził prawie 20 lat w obozach pracy. Pod koniec lat 80. ostatni przywódca ZSRR Michaił Gorbaczow kazał go aresztować, wsadzić do samolotu i pozbyć się z kraju raz na zawsze. Oficerowie KGB wsadzili go do samolotu do Etiopii. W końcu Hajrikian trafił do USA, gdzie stał się ulubieńcem tamtejszych Republikanów.

Wrócił do Erywania, gdy ZSRR upadał, a Armenia ogłaszała niepodległość. Jako założyciel i przywódca umiarkowanej partii opozycyjnej, Zjednoczenia na rzecz Samookreślenia Narodowego Armenii (ZSNA), startował w każdych wyborach. Zawsze przegrywał, choć mimo klęski zdobywał wystarczająco wiele głosów, by zostać deputowanym. Sondaże przed wyborami prezydenckimi wróżyły mu, że nie zdobędzie więcej niż 1 proc. głosów.

Jeden pewny kandydat

Najmniejszych szans na wygraną nie mają też pozostali kandydaci, nawet ci najpoważniejsi - były premier Hrant Bagratian i były szef dyplomacji Raffi Howanesjan. Murowanym faworytem elekcji jest rządzący od 2008 roku prezydent Serż Sarkisjan.

Nic nie odbierze mu wygranej, a co najwyżej może ją opóźnić z powodu zamachu na kontrkandydata. Konstytucja Armenii nakazuje bowiem, że jeśli któryś z kandydatów nie może uczestniczyć w kampanii wyborczej lub w samych wyborach, należy je przesunąć o dwa tygodnie. A jeśli któryś z pretendentów do prezydentury przed elekcją umrze, trzeba ją opóźnić o 40 dni.

Pewną reelekcję na drugą pięcioletnią kadencję zapewnili Sarkisjanowi, byłemu komsomolcowi i jednemu z przywódców partyzantki w Górskim Karabachu (ormiańskiej enklawie w Azerbejdżanie, która po wygranej wojnie z lat 1988-94 jednostronnie ogłosiła niepodległość) jego najwięksi polityczni wrogowie, wycofując się z wyborów.

Najpierw, w połowie grudnia zrobił to ormiański bogacz Gagik Carukian, założyciel i szef partii Dostatnia Armenia - drugiej, najsilniejszej partii politycznej w kraju. Pod koniec zaś grudnia z wyborów wycofał się były przywódca ruchu niepodległościowego i prezydent w latach 1991-1998 Lewon Ter-Petrosjan, główny rywal Sarkisjana w wyborach z 2008 roku.

O ile prawie 70-letni Ter-Petrosjan powoływał się na wiek, Carukian w ogóle nie wytłumaczył, dlaczego nie będzie walczył o prezydenturę. Bez wyjaśnienia swoją decyzję o niewystawianiu kandydata w wyborach prezydenckich pozostawili też dasznacy z lewicowej partii Ormiańska Federacja Rewolucyjna.

Bogacz wycofuje się z wyścigu

Szczególne kontrowersje budzi decyzja Carukiana, któremu wróżono, że dzięki swojemu majątkowi, populizmowi i politycznym koneksjom prędzej czy później stanie na czele kraju. Za politycznego patrona Carukiana uważa się prezydenta z lat 1999-2008 Roberta Koczariana, poprzednika Sarkisjana. To za rządów Koczariana Carukian pomnożył swój majątek i w 2006 roku założył polityczną partię. Od roku przepowiadano mu też, że po przymusowej przerwie po dwóch prezydenckich kadencjach, Koczarian zatęskni za polityką i postara się do niej wrócić, wykorzystując do tego swojego dłużnika, Carukiana.

Dzień przed ogłoszeniem decyzji o wycofaniu się z wyborów Carukian spotkał się z obecnym prezydentem. Jedna z krążących po Erywaniu teorii twierdzi, że bogacz zrezygnował z walki o prezydenturę w obawie, że władze odbiorą mu majątek. Inna - że uznając, iż nie ma szans w walce z Sakisjanem i podległą mu administracyjną machiną, postanowił wycofać się i poczekać na swoją szansę do następnych wyborów - parlamentarnych w 2016 roku i prezydenckich w 2018 roku, kiedy Sarkisjan będzie musiał złożyć urząd.

Niespokojne wybory

Brak poważnych pretendentów sprawia, że lutowe wybory w Armenii uznawane są za przewidywalne, a ich wynik za oczywisty. Szydercy pocieszają, że tym razem obejdzie się przynajmniej bez kontrowersji, jakie towarzyszyły dotąd niemal każdym wyborom w niepodległej Armenii.

W 2008 roku po ogłoszeniu wygranej Sarkisjana z Ter-Petrosjanem już w pierwszej turze, w stolicy Armenii doszło do ulicznych rozruchów, w których zginęło co najmniej 10 osób, a władze wprowadziły stan wyjątkowy. Uliczne zamieszki towarzyszyły też wygranej Ter-Petrosjana w wyborach prezydenckich w 1996 roku.

Wojciech Jagielski, PAP

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)