Antyterroryści oskarżeni o pobicie klientów klubu
Proces 13 wrocławskich antyterrorystów
oskarżonych o najście w 1996 roku na nocny klub "Reduta" i pobicie
klientów rozpoczął się przed wrocławskim sądem. Proces odbywa się po raz drugi, po tym, jak Sąd Okręgowy we
Wrocławiu uchylił wyrok uniewinniający wydany przez sąd I
instancji w 2002 r.
28.05.2004 | aktual.: 28.05.2004 13:32
Wtedy wrocławski sąd rejonowy uniewinnił 12 byłych antyterrorystów. Natomiast wobec trzynastego - Janusza O., oskarżonego o użycie groźby karalnej pod adresem współwłaścicieli klubu "Reduta" - warunkowo umorzył postępowanie na rok.
Do napadu na klub "Reduta" doszło w nocy z 15 na 16 marca 1996 r. we Wrocławiu. Policja uznawała ten lokal za miejsce spotkań złodziei samochodów. Prokuratura nie miała wątpliwości, że oskarżeni antyterroryści działali na rozkaz dowódców, którzy zostali już skazani przez sąd w Opolu. Uznano ich za winnych wydania bezprawnego rozkazu napadu na klub, kierowania najściem i utrudniania śledztwa.
Tylko czterech z 13 oskarżonych antyterrorystów przyznało się do udziału w napadzie. Początkowo twierdzili, że najście było ich prywatną akcją - zemstą za pobicie kolegi. Kiedy jednak usunięto ich dyscyplinarnie ze służby, złożyli w prokuraturze szczegółowe wyjaśnienia dotyczące całej akcji. Powiedzieli, że działali na rozkaz szefów i ujawnili nazwiska pozostałych kolegów, którzy mieli brać udział w napadzie. Napad na "Redutę" spowodował rozwiązanie wrocławskiej kompanii antyterrorystycznej, a także zmianę komendanta wojewódzkiego policji we Wrocławiu.
Podczas rozprawy Andrzej W., który miał składać wyjaśnienia jako pierwszy z oskarżonych, nie przyznał się do zarzucanych mu czynów. Podtrzymał wyjaśnienia, jakie złożył w prokuraturze. Wtedy przyznał, że wziął udział w najściu na "Redutę", które było - według niego - służbowym wyjściem. "Dowódca K. zarządził, że mamy się zebrać 15 marca o 22.30 w Piwnicy Świdnickiej (lokal na wrocławskim Rynku). Stamtąd mieliśmy wyruszyć na "Redutę". Kazano nam przyjść w cywilnych ubraniach, ale wziąć kominiarki" - opowiadał Andrzej W.
Antyterroryści mieli zrobić zamieszanie swoim wejściem i wypłoszyć złodziei samochodowych, którzy często odwiedzali "Redutę". Później złodziejami mieli się zająć stojący na zewnątrz policjanci. Oskarżony wyjaśnił, że w drodze do "Reduty" widział kilka samochodów policyjnych oznakowanych i nieoznakowanych, które go utwierdziły w przekonaniu, że bierze udział w policyjnej akcji. W trakcie najścia doszło do bitwy między mężczyznami w kominiarkach a gośćmi "Reduty". Podczas szarpaniny goście ściągnęli kominiarki czterem antyterrorystom: Andrzejowi W., Rafałowi P., Markowi Ż. i Mirosławowi B.
W tych wyjaśnieniach oskarżony podał nazwiska tylko trzech kolegów - antyterrorystów. Innych nie poznał, albo nie widział twarzy. "Po całym tym najściu byłem przepytywany przez moich różnych przełożonych, którzy obiecywali, że nic mi się nie stanie, a sprawa zostanie wyciszona i umorzona. Nawet komendant policji Piotr Anioła złożył mi taką obietnicę. Oni dali mi oficerskie słowo" - mówił Andrzej W.