Antyksiężniczki
Żony kandydatów na prezydenta Polski łączy jedno: nie będą naśladowały Jolanty Kwaśniewskiej - czytamy w tygodniku "Wprost".
23.05.2005 | aktual.: 23.05.2005 09:04
W Ameryce mówi się, że prezydentowa to najwyższe nie opłacane stanowisko w państwie. W Polsce można by dodać: przynajmniej nie opłacane z budżetu. Żony obecnych kandydatów na prezydenta Polski nie chcą o tym zapomnieć. Podobnie jak o tym, by nie wpędzić siebie i męża w kłopoty, zwłaszcza teraz, gdy Jolanta Kwaśniewska ma się tłumaczyć przed sejmową komisją śledczą ds. Orlenu. Namówiliśmy najpoważniejsze kandydatki na pierwszą damę Rzeczypospolitej, by opowiedziały o sobie, o tym, jak widzą rolę prezydentowej.
Żony kandydatów na prezydenta są zgodne w jednym - jako pierwsze damy nie będą naśladowały Jolanty Kwaśniewskiej. Jej problemy z fundacją Porozumienie bez Barier traktują jako ostrzeżenie. - Aktywność charytatywną obecnej prezydentowej oceniam pozytywnie. Ale polityka jest brutalna. Dlatego taka działalność powinna być przez pierwszą damę prowadzona nie we własnej fundacji, lecz w formie patronatu nad inicjatywami innych - mówi Halina Borowska. - Prowadzenie własnej fundacji przez żonę prezydenta jest bardzo ryzykowne - ocenia Maria Kaczyńska. - Zamiast zakładać własną instytucję, prezydentowa powinna wspierać przedsięwzięcia innych - dodaje Anna Wajszczuk-Religa. Podobnie myśli Małgorzata Tusk.
Maria Kaczyńska: domowe, eksperckie zaplecze męża
Maria Kaczyńska trening bycia prezydentową odbywa od czasu, kiedy jej mąż został prezydentem Warszawy. Często reprezentuje go na imprezach, zwłaszcza artystycznych. Może dlatego o ewentualnym graniu roli pierwszej damy myśli ze spokojem. - Byłam już ministrową, prezesową, profesorową, więc teraz mogę być prezydentową - żartuje. Częste zmiany w życiu to u niej rodzinna tradycja. Jej matka urodziła się w Petersburgu, ale po wybuchu rewolucji październikowej rodzice musieli wracać do kraju: osiedli w Wilnie. Po wojnie rodzice Marii Kaczyńskiej przyjechali do Polski z pierwszą falą repatriantów. Potem rodzina wielokrotnie zmieniała miejsce pobytu. - Raz letnie wakacje spędziłam w Sopocie i bardzo mi się spodobało. Postanowiłam tam studiować - wspomina Maria Kaczyńska.
Żona prezydenta Warszawy zawsze chciała podróżować, więc pomyślała, że umożliwią jej to studia na kierunku transport morski (specjalizacja handel zagraniczny na Uniwersytecie Gdańskim). Marzenie się nie spełniło: po skończeniu studiów, mimo znajomości kilku języków, nie było dla niej miejsca w centralach handlu zagranicznego. W efekcie przez kilka lat pracowała naukowo w Instytucie Morskim, badając m.in. "perspektywy rozwoju rynków frachtowych na Dalekim Wschodzie". W 1976 r. przyjaciółka z Uniwersytetu Gdańskiego poprosiła ją o pomoc w znalezieniu mieszkania dla "bardzo miłego asystenta z wydziału prawa". - To był, oczywiście, Leszek. Wydawał się trochę zagubiony, ale okazał się bardzo sympatycznym facetem - wspomina Maria Kaczyńska.
Szybko się pobrali. W 1980 r. urodziła się im córka Marta (dziś przygotowująca się do obrony pracy magisterskiej na Wydziale Prawa Uniwersytu Gdańskiego). 13 grudnia 1981 r. Lech Kaczyński został internowany - na jedenaście miesięcy. - Po trzyletnim urlopie macierzyńskim postanowiłam nie wracać do pracy. Chodziło o to, by dziecko, mimo działalności politycznej męża, miało normalny dom. Tym bardziej że w Trójmieście nie mieliśmy rodziny i byliśmy zdani tylko na siebie - tłumaczy Maria Kaczyńska. Do pracy na etacie nigdy nie wróciła, ale dzięki doskonałej znajomości angielskiego i francuskiego dorabiała tłumaczeniami i korepetycjami. Wspierała też męża w działalności politycznej. - Tak jest zresztą do dziś. Interesuję się polityką, więc uważnie czytam prasę, a potem z tych prasówek zdaję relacje mężowi. Tworzę takie domowe, eksperckie zaplecze dla męża - podkreśla.
Marcin Dzierżanowski
Tomasz Krzyżak