Wielki bal zdobywców Kremla mógłby być imprezą ciekawą, ale na pewno nie masową. Zaproszenia trafiłyby do przedstawicieli zaledwie trzech narodów - Francuzów, Tatarów i Polaków. Nikomu innemu nie udało się zdobyć twierdzy na moskiewskim wzgórzu. Żartobliwy pomysł hipotetycznego balu rzucił na początku lat 90. jeden z pracujących w Moskwie Polaków. Nieprzypadkowo. W Rosji zapanowała wtedy krótkotrwała i bardzo pobieżnie traktująca historię moda na rozrachunki z przeszłością. Mieszkańcy imperium poznali takie terminy, jak totalitaryzm, stalinizm, wielki terror. Władze pilnie poszukiwały nowych symboli i historycznych odniesień. Nikt oczywiście nie zamierzał oficjalnie dezawuować dokonań któregokolwiek z rosyjskich imperiów - carskiego czy sowieckiego.
Nie wypadało już jednak świętować rocznicy rewolucji pańdziernikowej. Tylko co powiedzieć obywatelom od pokoleń przyzwyczajonym do kilku świątecznych dni na początku pańdziernika? Jak zachować towarzyszące świętu patriotyczne emocje? Ówczesny mer Moskwy, intelektualista i erudyta Gawriił Popow znalazł rozwiązanie proste i skuteczne. I tak zaczęto świętować w pańdzierniku dni wypędzenia Polaków z Kremla w 1612 r. Trudno o przykład lepiej ilustrujący pryncypialne różnice w świadomości historycznej Rosjan i Polaków.
Trzy plagi: tyfus, Polak i Tatarzyn
Dla nas wyprawa hetmana Żółkiewskiego na Moskwę, osadzenie na carskim tronie Dymitra Samozwańca i wszystkie tego konsekwencje to tylko jeden z wielu niezbyt istotnych i mało znanych epizodów. Ale już dla Rosjan to jedno z przełomowych wydarzeń w dziejach państwa - wielka cezura kończąca okres wielkiej smuty i stanowiąca początek rozkwitu mocarstwa pod panowaniem dynastii Romanowów. Iwan Susanin, prosty chłop, który wziął odpowiedzialność za losy Rosji i wyprowadził polskich najeźdźców w grzęzawiska, stał się jednym z najbardziej znanych bohaterów rosyjskich legend. W kompleksie klasztornym w podmoskiewskim Sergijew Posadzie widnieje znamienny napis: "Trzy plagi - tyfus, Polak i Tatarzyn".
Komuś, kto rozumie wynikające z historycznej świadomości i wychowania odczucia Rosjan oraz Polaków trudno się oprzeć wrażeniu, że jesteśmy sobie tak dalecy w pojmowaniu świata i przeszłości, jak bliscy wydajemy się językowo i kulturowo. Nie odnosiliśmy nigdy wspólnych zwycięstw i nie zawieraliśmy dobrowolnych sojuszy. Prawie zawsze to, co dla Rosjan było zwycięstwem, dla nas oznaczało porażkę - i na odwrót. Żądania przeprosin za powstanie warszawskie brzmią dobrze nad Wisłą, gdzie w doniosłej atmosferze rocznicowych uroczystości grają na czysto humanistycznych nutach - wymogu solidarności i poczuciu sprawiedliwości. W Moskwie wydają się niezrozumiałe i naiwne.
Żeby zrozumieć powstanie, trzeba być Polakiem wychowanym na opowiadaniach rodziców, na licealnych wypadach, kiedy przy ognisku śpiewało się "Pałacyk Michła, Żytnia, Wola...", na Wallenrodzie i Balladynie. Rosjanie mieli swój "Los człowieka", swoje polityczne interesy, swoich poległych i swoich weteranów, którzy tylko nam wydają się karykaturalni - obwieszeni medalami i z kieliszkiem wódki przy ustach.