Amerykanie zgubili bombę atomową nad Grenlandią
Amerykański bombowiec B52 rozbił się w 1968 r. nad Grenlandią z czterema nieuzbrojonymi bombami atomowymi na pokładzie. Szczątków jednej z nich nigdy nie zdołano odnaleźć - czytamy w "Gazecie Wyborczej".
Szczątków jednej z bomb nigdy nie zdołano odnaleźć - twierdzi dziennikarz BBC Gordon Corera, którego program wyemitował kanał BBC 2. Choć żadna z bomb nie wybuchła, to - jak twierdzą informatorzy Corery - Amerykanie usunęli z miejsca katastrofy wiele ton lodu mogącego zawierać radioaktywne odłamki.
Niewykluczone, że nieodnaleziony ładunek zawierający uran i pluton mógł wypalić dziurę w powłoce lodowej, spaść na dno morza i do dziś jest pod lodem. Miejscowi opowiadają o deformacji ciał fok i morsów oraz o chorobie popromiennej u czterech osób, których rodziny niedawno podały do sądu rząd Danii (do której należy Grenlandia).
Do katastrofy samolotu doszło 21 stycznia 1968 r. w wyniku pożaru na pokładzie B52, w czasie lotu nad grenlandzkim rejonem Thule, gdzie Amerykanie na początku lat 50. wybudowali bazę lotniczą i radarową.
Samolot rozbił się na tysiące drobnych kawałków przy próbie awaryjnego lądowania. Załoga ocalała.
Z tego powodu w latach 60. Amerykanie przez cały czas utrzymywali w powietrzu nad Grenlandią bombowce B52 z bronią nuklearną na pokładzie (tzw. misje Chrome Dome).
Reporter BBC dotarł m.in. do pilotów rozbitej maszyny, rozmawiał z uczestnikami akcji ratunkowej i lokalnymi mieszkańcami. Na podstawie ustawy o swobodnym dostępie do informacji uzyskał wgląd w oficjalne dokumenty USA, niektóre wciąż nie w pełni odtajnione.
Grenlandia jest duńską prowincją o szerokim zakresie autonomii wewnętrznej. Przenoszenie broni nuklearnej nad tym terytorium utrzymywano w tajemnicy.