Aktor z "Jana Pawła II" z kluczową rolą w Białym Domu? Zapewne nie, ale inni kandydaci nie walą do drzwi
Prezydent Trump gorączkowo poszukuje kandydata do kluczowej pozycji w Białym Domu. Ma tylko jeden problem: nie ma zbyt wielu chętnych. Wszystko przez chaos i spodziewane wyniki śledztwa ws. "Russiagate".
W poniedziałek Biały Dom miał dość nietypowego gościa. Był nim aktor Jon Voight, zdobywca Oscara, w Polsce znany m.in. z roli papieża Jana Pawła II w jego filmowej biografii. Voight nie kryje swojego podziwu dla prezydenta; w jednym z wywiadów do łez wzruszył się na myśl o jego wyborczej wygranej. Dlatego kiedy został zapytany przez reporterów, czy będzie nowym szefem personelu Białego Domu, bez wahania odparł, że jest gotowy.
Jego odpowiedź została potraktowana tylko pół-żartem. Owszem, 80-letni aktor, którego jedynym doświadczeniem politycznym była rola sekretarza obrony w filmie "Transformers", prawdopodobnie nie obejmie roli głównego koordynatora pracy w Białym Domu. Ale z drugiej strony, nie ma zbyt wielu chętnych kandydatów na to stanowisko.
Trumpowi odmówił już szef gabinetu wiceprezydenta, 36-letni Nick Ayers, sekretarz skarbu Steven Mnuchin, specjalny wysłannik ds. handlu Bob Lighthizer i direktor Biura Zarządzania i Budżetu Mick Mulvaney. Owszem, swoje zainteresowanie wyraził mocno sympatyzujący z Trumpem kongresmen Mark Meadows, a w kuluarach przewijają się inne nazwiska. Ale znalezienie odpowiedniego człowieka nie będzie łatwe. Tym bardziej, że jak donosi "Washington Post", odmowa Ayersa była dla Trumpa dużym szokiem.
Trump rzecz jasna zdementował te doniesienia.
"Fake news celowo źle to opisuje. Wielu, więcej niż dziesięć osób stara się i chce zdobyć pozycję Szefa Personelu Białego Domu. Dlaczego ktoś miałby nie chcieć jednej z najwspanialszych i znaczących stanowisk w Waszyngtonie" - napisał na Twitterze Trump.
Chaos i nadchodzące chmury
Odpowiedź na pytanie zawarte w tweecie jest prosta. Pozycja ta - porównywalna do szefa kancelarii Premiera i Prezydenta w Polsce - to nawet w najspokojniejszych czasach jedna z najbardziej wymagających w amerykańskiej polityce. A prezydentura Trumpa nie jest spokojnym czasem. Świadczy o tym fakt, że nowy "chief of staff" będzie już czwartym w ciągu niecałych dwóch lat rządów obecnego prezydenta. Na stanowisku zastąpi generała Johna Kelly'ego, ściągniętego z Departamentu Bezpieczeństwa Narodowego, by wprowadzić dyscyplinę w siedlisku żmij, jakim stał się Biały Dom. Kelly poniósł na tym polu spektakularną klęskę. Administracja przeciekała tak jak wcześniej; Trump nadal tweetował, co tylko chciał. Jego zapowiadane odejście poprzedziły miesiące plotek i przecieków o konfliktach z prezydentem. Sam Kelly ledwie skrywał swoją pogardę dla szefa i wielokrotnie chował głowę w dłoniach, słysząc wystąpienia Trumpa.
Ale chaos to niejedyny powód, dla którego trudno znaleźć kandydatów do pracy w Białym Domu. Inny to straty wizerunkowe. Znany z sympatii dla Trumpa brytyjski dziennikarz Piers Morgan pół-żartem, pół-serio zgłosił swoją kandydaturę na łamach "Daily Mail", stwierdzając w nagłówku, że jest "jedyną osobą, której reputacji nie da się zniszczyć". Ryzyko, z jakim wiąże się praca dla Trumpa, jest teraz tym większe, że już niedługo raport swój ogłosi specprokurator Robert Mueller, powołany do zbadania rosyjskich powiązań kampanii Trumpa.
Raport może być dla Trumpa miażdżący, bo już teraz wiadomo, że ukrywane kontakty z Rosjanami miało 16 osób związanych z prezydentem. Wiadomo też, że najstarszy syn prezydenta Donald Jr.,brał udział w spotkaniu, na którym miał otrzymać od Rosjan podających się za przedstawicieli Kremla "brudy na Hillary". Wiadomo też, że spotykał się z Marią Butiną, Rosjanką, która w poniedziałek przyznała się przed sądem do zarzutów szpiegostwa. Jakby tego było mało, Trump jest równolegle zamieszany w inną aferę: zapłaty 130 tys. dolarów za milczenie aktorki porno Stormy Daniels na temat ich kontaktów intymnych. Transakcja była uznana za nielegalne finansowanie kampanii wyborczej, a do winy w sprawie przyznał się już wieloletni prawnik prezydenta Michael Cohen, który - jak zeznał - zrobił to na zlecenie Trumpa.
Trudno się dziwić, że w tych okolicznościach nie wszyscy są chętni do objęcia pieczy nad Białym Domem.
Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl