ŚwiatAfganistan może stać się drugą Arabią Saudyjską, ale najpierw musi przezwyciężyć "klątwę surowców"

Afganistan może stać się drugą Arabią Saudyjską, ale najpierw musi przezwyciężyć "klątwę surowców"

• Afgańska ziemia skrywa nieprzebrane bogactwa naturalne

• Według najostrożniejszych szacunków USA, złoża mają wartość 900 mld dol.

• Władze w Kabulu mówią jednak o 3 bln, a minister kopalnictwa nawet o 30 bln

• Same zasoby litu mogłyby uczynić z Afganistanu "drugą Arabię Saudyjską"

• Problemy stwarza wszechobecna korupcja, słabe państwo i grupy zbrojne

Afganistan może stać się drugą Arabią Saudyjską, ale najpierw musi przezwyciężyć "klątwę surowców"
Źródło zdjęć: © AFP | Shah Marai
Aneta Wawrzyńczak

08.01.2016 | aktual.: 08.01.2016 10:02

Zacznijmy może od "błyskotek", bo te najłatwiej trafiają do wyobraźni. Mamy więc złoto, srebro, całe tony kamieni szlachetnych, przede wszystkim szmaragdów i rubinów. Kolejne będą surowce energetyczne, klasycznie, sporo gazu ziemnego, trochę ropy. Później to już hulaj dusza: rudy żelaza i miedzi, być może największe na świecie pokłady litu, a dalej niob, cynk, baryt, beryl i tak dalej. - Zidentyfikowaliśmy (tam) co najmniej 24 złoża klasy światowej - przyznał w rozmowie z "Live Science" geolog Jack Medlin.

Teraz możemy zagwizdać z uznaniem: no, no, ludziom w kraju z takimi bogactwami to się musi powodzić. A guzik - bo te przyprawiające o zawrót głowy skarby tętnią pod "skórą" Afganistanu, jednego z najbiedniejszych krajów świata.

I choć władze w Kabulu już zdają sobie sprawę z bogactwa, jakie (dosłownie) leży u ich stóp, już podpisują kontrakty, już snują wizje Afganistanu w dobrobyt opływającego, liczni eksperci ostrzegają: na kraj u stóp Hindukuszu może spaść "klątwa surowców".

Jak Arabia Saudyjska

Niektórzy eksperci fenomenu "nietkniętych afgańskich skarbów" upatrują w krążącym powszechnie micie (powielonym chociażby w filmie Fiodora Bondarczuka "9 Kompania"), jakoby w całej historii nikt nigdy nie zdołał podbić Afganistanu. I choć to rodzaj romantycznej legendy geopolitycznej, faktem jest, że ziemie u stóp Hindukuszu dość obronną ręką wyszły z epoki kolonializmu - nie licząc oczywiście ciągnących się od kilku dekad wojen.

Olbrzymie złoża surowców mineralnych miały być jednym z głównych (poza ideologicznym i politycznym) powodów sowieckiej inwazji na Afganistan w 1979 roku. Niespełna dwie dekady później, w czasie zwycięskiego marszu talibów na Kabul, afgańscy geolodzy byli przerażeni do tego stopnia, że na blisko dekadę - aż do amerykańskiej inwazji w 2001 roku - ukryli we własnych domach mapy sowieckich naukowców. Obawiali się do czego mogą się posunąć uzbrojeni po zęby uczniowie mułły Omara, jeśli odkryją podziemne skarby. Po przepędzeniu talibów, zwrócili je narodowemu instytutowi geologicznemu, gdzie z kolei odnalazła je amerykańska ekspedycja naukowa w 2004 roku.

Na podstawie badań, przeprowadzonych przez U.S. Geological Survey's Afghanistan, Waszyngton w 2010 roku ocenił, że wartość surowców spoczywających pod afgańską ziemią może sięgać ponad 900 miliardów dolarów - a to i tak bardzo ostrożne szacunki, bo władze w Kabulu wstępnie wyceniły je na 3 biliony dolarów (przy czym minister kopalnictwa Daud Shah Saba podkreśla, że Amerykanie odkryli zaledwie 25 proc. pokładów, a ostatni prezydent Ghani mówił o zasobach wartych 30 bilionów dolarów). Same zaś pokłady litu, który jest m.in. podstawowym składnikiem baterii do laptopów i smartfonów, mogą "uczynić Afganistan Arabią Saudyjską" jego światowego wydobycia. - Tu leży oszałamiający potencjał - stwierdził wprost w rozmowie z "The New York Times" gen. David Petraeus, ówczesny dowódca amerykańskich wojsk w Afganistanie.

W sukurs poszli mu biurokraci Białego Domu, którzy zgodnie popadli w hurraoptymizm: wydobycie i sprzedaż surowców to panaceum na niemal wszystkie bolączki Afganistanu, od biedy i bezrobocia, poprzez uzależnienie od pomocy międzynarodowej (bo 60 proc. skromnego, to znaczy sięgającego 7,2 mld dolarów budżetu kraju, opiera się na "jałmużnie" z zagranicy) i trawiącego niemal wszelkie instytucje raka korupcji, po - wreszcie - nieustające konflikty.

Sęk jednak w tym, że historia najnowsza zna aż nadto przypadków (vide Liberia czy Angola), gdy odkrycie olbrzymich skarbów nie okazało się dla chwiejącego się w posadach państwa ratunkiem, ale wprost przeciwnie - gwoździem do jego trumny.

Podział profitów

Mogłoby się wydawać, że już tylko krok dzieli Afganistan od tego, by stać się (znów odwołując się do notatek Pentagonu) "jednym z największych na świecie centrów surowców" i zarazem opływającą w dostatek potęgą przemysłową. W końcu już w 2007 roku rząd w Kabulu zawarł historyczny, bo najdroższy w dziejach nowożytnego Afganistanu, kontrakt ze światowym potentatem na rynku metalurgicznym - China Metallurgical Group Corporation. Na podstawie umowy, opiewającej na kwotę trzech miliardów dolarów, chińskie przedsiębiorstwo państwowe nabyło na kolejne 30 lat prawa do eksploatacji afgańskich rud miedzi.

Mogłoby, bo od prawie dekady umowa jest zamrożona: z jednej strony Chińczykom na drodze stoją kwestie bezpieczeństwa (ze względu na napiętą sytuację w 2014 roku zdecydowano nawet o wycofaniu z Afganistanu całego personelu korporacji) i pośrednio wynikający z tego brak odpowiedniej infrastruktury, z drugiej - odkryte w rejonie planowanych wykopalisk bezcenne buddyjskie artefakty, nad których ocaleniem pracuje od lat międzynarodowy zespół archeologów.

W związku z nieplanowanym opóźnieniem, co przedkłada się między innymi na potencjalne zyski firmy, bo od 2011 roku ceny miedzi na światowym rynku zdążyły spaść o 40 proc., Pekin już teraz kręci nosem i coraz mocniej naciska na władze w Kabulu, m.in. w kwestii zmniejszenia udziałów afgańskiego rządu w zyskach z wydobycia.

Ale i MCC zdaje się nie mieć czystych rąk. W rozmowie z "The Nation" przywódca starszyzny plemiennej w wiosce Davo opowiadał, że jego rodzina została po prostu wyrzucona z domu - bez żadnej rekompensaty ani nawet wyjaśnienia, o co chodzi. Malik Mullah Mirjan ocenia: - Kiedy zostaną zbudowane drogi prowadzące do kopalni, woda w okolicy zostanie skażona. Kiedy zacznie się wydobycie, ziemia, woda i powietrze zostaną skażone. Nie mam nic przeciwko MCC, ale pod warunkiem, że zyski z wydobycia zostaną zainwestowane w lokalną infrastrukturę, tamy, kanały, dostęp do elektryczności. Chcemy tylko zrównoważonej gospodarki. Ale jeśli elita wyda pieniądze na wille w Kabulu, nie będziemy mieć z tego żadnej korzyści.

Znając choć odrobinę prawa rządzące Afganistanem (nie te pisane, ale egzekwowane), nie trzeba być czarnowidzem, by dostrzec, że profity z tętniącego pod Hindukuszem bogactwa wyciągnie przede wszystkim elita. Jeśli nie wyłącznie.

Amerykanie wiedzieli o tym od dawna?

Ryzyka tego zdają się nie dostrzegać - przynajmniej nieoficjalnie - amerykańscy biurokraci, którzy, jak już było wspomniane, rozpływają się w zachwytach nad póki co fatamorganą afgańskiej samowystarczalności, a nawet bogactwa. Gotowi zakasać rękawy, byleby tylko pomóc braciom Afgańczykom w uniezależnieniu się od pomocy międzynarodowej i położeniu kresu niekończącemu się cyklowi wojen, już od 2009 roku pompują miliony dolarów w afgański przemysł wydobywczy.

Jednak niektórzy eksperci przekonują, że Amerykanie wcale nie są tak bezinteresowni, jak by się mogło wydawać na podstawie ich deklaracji, a nawet działań. Kanadyjski ekonomista prof. Michel Chossudovsky uważa na przykład, że decydenci z Białego Domu i Pentagonu o afgańskim bogactwie doskonale wiedzieli znacznie wcześniej - i świadomie tę wiedzę trzymali w sekrecie, by uniknąć klasycznych oskarżeń o to, że walka o prawa człowieka (czy rozpętana w 2001 roku globalna "wojna z terroryzmem") to w gruncie rzeczy przykrywka dla realizacji cynicznej polityki przejęcia kontroli nad zasobami naturalnymi innego kraju - w tym przypadku Afganistanu.

Konkluzje kanadyjskiego ekonomisty mogą wcale nie być wyssane z palca, bo już w 1984 roku na łamach "The Mining Journal" pisano o nieprzebranych pokładach złota, srebra, szmaragdów, rud żelaza, wysokiej jakości chromu, uranu, berylu, barytu, cynku, litu i innych minerałów pod Hindukuszem.

Jednak ewentualne zakusy Jankesów, by położyć łapę na skarbach spod Hindukuszu to może być akurat najmniejszy problem Afgańczyków.

Ile powinien poczekać Afganistan?

Po pierwsze, co zostało już wcześniej wspomniane, istnieje ryzyko przejęcia całego zysku przez krajową elitę. Już teraz widać, że prezydent Ashraf Ghani jest "bardziej ograniczony w swoich działaniach przeciwko grupom przestępczym, operującym w obrębie sektora wydobywczego, niż był Hamid Karzaj", jak ocenia Javed Nurani, ekspert ds. kopalnictwa. - Współpracownicy w jego rządzie oficjalnie kradną kamienie szlachetne, a jego milczenie i bierność mnie frapują - stwierdza w rozmowie z "The Nation".

Znaków zapytania odnośnie intencji i rzeczywistych poczynań obecnego prezydenta jest znacznie więcej, co niepokoi m.in. Global Witness, międzynarodowy organizację pozarządową, walczącą z eksploatacją surowców naturalnych kosztem praw człowieka. Analizując projekt nowego prawa kopalnianego, nad którym obraduje dżirga (parlament), organizacja zwraca uwagę na szereg co najmniej niedopracowanych zapisów, które pozostawiają szerokie pole do nadużyć, m.in. brak limitów wykorzystania wody przy pracach wydobywczych, co - jak ostrzega organizacja - może prowadzić do "większych zniszczeń środowiska i zagrożenia życia tysięcy ludzi czy brak zapisu o zakazie kontrolowania kopalni przez grupy zbrojne.

Tajemnicą poliszynela jest bowiem, że lokalni watażkowie czerpią lwią część swoich środków z niekontrolowanych przez rząd kopalni - a tych, według amerykańskiej agencji rządowej SIGAR (Special Inspector General for Afghanistan Reconstruction) jest ponad dwa tysiące. Rocznie rząd w Kabulu od 2001 roku traci na tym około 300 milionów dolarów, a więc 5 proc. rocznego budżetu. W przypadku talibów zaś dane są na wpół oficjalne: drugim głównym źródłem ich dochodów, zaraz po przemycie opium, jest nielegalny handel kamieniami szlachetnymi i minerałami.

Jest więc zupełnie odwrotnie, niż by sobie tego (przynajmniej głośno i oficjalnie) życzył Biały Dom: samo odkrycie i wydobycie olbrzymich pokładów surowców naturalnych nie zaleczy afgańskich ran, rozszarpywanych kolejnymi konfliktami. Wręcz przeciwnie, może je dopiero rozjątrzyć, co zresztą już głośno zauważył minister Daud Shah Saba, który ostrzegł rodzimych ustawodawców, że bez zawarcia pokoju z talibami nie może być nawet mowy o zakończeniu wojny, monitorowaniu tysięcy kopalni i racjonalnym zarządzaniu zasobami.

Głos rozsądku płynie też z Zachodu. "Bez ostrożnego zarządzania ostatnie inwestycje w wydobycie minerałów i węglowodorów mogą wygenerować nowe problemy", ostrzega ONZ. A nawet z samego Afganistanu. Jak zauważa afgański dziennikarz Ahmad Zia Rahimzai: "wielu Afgańczyków wierzy, że surowce powinny pozostać nietknięte dopóty, dopóki nie zostanie wzmocnione prawo i odpowiedzialność (rządu)".

By odpowiedzieć na pytanie, jak długo afgańskie skarby powinny zostać nietknięte, warto odnieść się do raportu, który opracował United States Institute of Peace, a z którego wynika, że tylko w przypadku kontraktów zawieranych między rządem a pięcioma średniej wielkości afgańskimi przedsiębiorstwami doszło do szeregu, delikatnie mówiąc, nadużyć i "niedopatrzeń". Ich esencją niech będzie fakt, że właścicielami wszystkich, są - dodajmy: wbrew literze prawa - politycy z samego czubka establishmentu bądź ich bliscy krewni.

Odpowiedź na tę chwilę brzmi więc: długo.

Tytuł, lead i śródtytuły pochodzą od redakcji.

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (152)