Większość Brytyjczyków chce wyjścia z UE, to może być koniec Unii?
Brytyjczycy opowiedzą się w referendum za wyjściem z UE - wynika z sondaży publikowanych w ostatnich latach przez dziennik "The Guardian". Jeśli tendencja wzrostu poparcia dla opuszczenia Unii utrzyma się, wynik referendum jest już przesądzony. Według dr Katarzyny Pisarskiej, politolog z SGH, nie można wykluczyć, że referendum w Wielkiej Brytanii pociągnie za sobą kolejne głosowania w innych państwach i doprowadzi do częściowego rozpadu Unii. - Trzeba mieć nadzieję, że tak się nie stanie. Wielka Brytania od zawsze jest eurosceptyczna, groziła takimi referendami wielokrotnie - wyjaśnia dr Pisarska.
23.01.2013 | aktual.: 23.01.2013 18:12
Przeczytaj też: Wielka Brytania opuści Unię? Ostra krytyka Camerona
Poparcie dla wyjścia z UE zwiększa się w Wielkiej Brytanii regularnie od kilkunastu lat. Według badań przeprowadzonych w 2001 roku przez ośrodek badawczy ICM na zlecenie dziennika "The Guardian", poparcie dla pozostania w UE wynosiło w Wielkiej Brytanii 68 proc., wyjść z Unii chciało tylko 19 proc. Brytyjczyków. 10 lat później, według tych samych badań, odsetek przeciwników UE wzrósł do 49 proc., a zwolenników stopniał do 40 proc. Regularne powiększanie się grona eurosceptyków potwierdzają wyniki sondażu opublikowane przez "The Guardian" 17 listopada 2012 roku - wskazują, że opuścić UE chce już 56 proc. obywateli Zjednoczonego Królestwa.
- Poparcie dla członkostwa w UE od lat jest w Wielkiej Brytanii jednym z najniższych w Europie. Dzięki temu eurosceptycznemu argumentowi, Brytyjczycy byli w stanie wybierać a la carte pewne polityki Unii Europejskiej. Trzeba pamiętać, że Wielka Brytania nie jest w strefie Schengen i w strefie euro. Argument, że społeczeństwo brytyjskie nie jest gotowe do pełnej integracji, wykorzystywano w negocjacjach w Brukseli wielokrotnie - wyjaśnia dr Pisarska.
Nikt nie chce płacić za Grecję
Przez lata sytuacja w Wielkiej Brytanii znacząco się zmieniła. Coraz więcej Brytyjczyków opowiada się za opuszczeniem Unii argumentując m.in. że nie chce dopłacać do źle zarządzanych instytucji i przywilejów socjalnych innych krajów, m.in. południa Europy. W krytykowaniu Brukseli przoduje Partia Niepodległości Zjednoczonego Królestwa, kierowana przez Nigela Farage'a. Zdaniem dr Pisarskiej, deklaracja Camerona o referendum ma na celu osłabienie rosnącej w siłę konkurencji politycznej, opierającej się na antyunijnym elektoracie. Drugi cel premiera Wielkiej Brytanii to wywalczenie reform, o której Londyn zabiega od dawna.
- W mojej ocenie jest to decyzja opierająca się na przesłankach stricte krótkofalowych, która może mieć poważne długofalowe konsekwencje dla Polski i innych krajów regionu. Rzucanie tego typu deklaracji, które nie ziszczą się przez najbliższe lata, to wprowadzanie pewnej niestabilności w Wielkiej Brytanii i niepewności w Unii Europejskiej. Jeśli ma to być sposób na zmuszenie Unii do reform, to jest to sposób bardzo słaby i nieskuteczny, osłabia zarówno pozycję Camerona w Europie, jak i wizerunek Unii Europejskiej na świecie - ocenia dr Pisarska.
Zdaniem politolog, wyjście Zjednoczonego Królestwa z Unii lub wymuszenie reform może spowodować osłabienie procesów integracji europejskiej, na czym stracą najbiedniejsze państwa UE, w tym również Polska. - Jeżeli Wielka Brytania doprowadzi do zmniejszenia budżetu UE, to można spodziewać się, że Polska otrzyma mniej pieniędzy, a oddziaływanie Unii w naszym regionie będzie słabsze - zauważa dr Pisarska.
Przy 30 proc. zwolenników pozostania w Unii, wynik referendum w Wielkiej Brytanii może być łatwy do przewidzenia, szczególnie, że aż 34 proc. Brytyjczyków deklaruje, że na pewno opowie się w referendum za opuszczeniem UE. Tak wysoki odsetek zdecydowanych eurosceptyków utrzymuje się na Wyspach od kilku lat. Co ciekawe, poparcie dla wyjścia z UE deklaruje nie tylko większość elektoratu cieszącej się 32 proc. poparcia Partii Konserwatywnej, z której wywodzi się premier David Cameron, ale również przeważająca część wygrywającej obecnie w sondażach tradycyjnie proeuropejskiej Partii Pracy.
Kryzys finansowy, który z Wielką Brytanią obszedł się stosunkowo łagodnie, wymusił mimo wszystko konieczność udziału w ratowaniu budżetów gorzej zarządzanych państw. W konsekwencji coraz mniej Brytyjczyków chce wpłacać pieniądze do wspólnej europejskiej kasy. Dr Katarzyna Pisarska zauważa jednak, że uproszczona argumentacja eurosceptyków nie bierze pod uwagę wszystkich aspektów przynależności do Unii. - Argumenty o rzekomym wpłacaniu przez Wielką Brytanię 10 mld euro nie biorą pod uwagę zysków, jakie Wielka Brytania czerpie z udziału we wspólnym rynku. Można oszacować je bardzo realnie. Norwegia, która nie jest członkiem UE, musi dopłacać za uczestnictwo we wspólnym rynku przynoszącym jej konkretne korzyści gospodarcze. Wielka Brytania, aby korzystać z niego po wyjściu z UE, będzie musiała za to płacić. Korzyści z członkostwa w UE jest wiele i trudno przekładać je na konkretne kwoty, ale o tym brytyjscy eurosceptycy zapominają - wyjaśnia politolog.
Koniec wspólnej Europy
Mocna deklaracja premiera Camerona może zmotywować do działania zwolenników reform w UE z innych krajów. O tym, jak trudno przewidzieć konsekwencje takiego rozwoju sytuacji pokazały chociażby referenda ws. podpisania Traktatu Lizbońskiego. W 2006 roku traktat forsowany m.in. przez Francję, został odrzucony w tym kraju w referendum. Decyzję o odrzuceniu dokumentu reformującego UE podjęli w głosowaniu również obywatele popierającej integrację Holandii. Nie można wykluczyć, że wystąpienie Wielkiej Brytanii z Unii mogłoby doprowadzić do częściowego rozpadu struktur europejskich. - Trzeba mieć nadzieję, że tak się nie stanie. Wielka Brytania od zawsze jest eurosceptyczna, groziła takimi referendami wielokrotnie. Można zrozumieć argument, że obywatele mają prawo opowiadać się na temat kwestii związanych z przyszłością kraju, ale po co renegocjować członkostwo, gdy Unia jest w kryzysie? To zupełnie nieodpowiedzialne ze strony Camerona i bardzo rozczarowujące - wyjaśnia dr Pisarska.
W opinii politolog z SGH, w przypadku spełnienia się scenariusza o referendach w kolejnych państwach UE, będziemy musieli na nowo określić nasze miejsce w Europie. - Być może będziemy musieli oprzeć się na Europie wielu prędkości dla kilku lub kilkunastu państw. Dzisiaj w czasie kryzysu finansowego jest jasne, że jedyną odpowiedzią na kryzys jest większa integracja. Zarówno francuski, jak i niemiecki minister spraw zagranicznych ostrzegali Wielką Brytanię, że skończyły się czasy, kiedy można wybierać sobie tylko część polityk UE i że Wielka Brytania musi zaakceptować obowiązujące reguły. Jak to określił minister spraw zagranicznych Francji, Wielka Brytania weszła do drużyny piłki nożnej, a chce grać w rugby, a tak się nie robi - twierdzi dr. Katarzyna Pisarska.
Problem w tym, że premier Cameron uznał, że przy tak dużym poparciu dla wyjścia z UE, nie musi liczyć się z nakazami z Paryża i Berlina, a rezygnacja z członkostwa w Unii lub wynegocjowanie korzystnych dla Wielkiej Brytanii reform, może opłacać się zarówno Brytyjczykom, jak i jego partii. W tej sytuacji polityka poklepywania po plecach i wzywania do solidarności może nie wystarczyć, aby utrzymać Wyspy w Unii Europejskiej.
Marcin Bartnicki, Wirtualna Polska