Widmo anarchii i chaosu w Afganistanie
Jeśli nie dojdzie do porozumienia z talibami, Afganistanowi grożą anarchia i chaos, nad którymi nie będzie w stanie zapanować dotychczasowy rząd ze swoimi słabymi, pozbawionymi skutecznego wsparcia ze strony żołnierzy koalicji, służbami bezpieczeństwa - pisze "Polska Zbrojna", starając się odpowiedzieć na pytanie, czy po wyjściu zachodnich wojsk afgańskie władze będą w stanie samodzielnie zapewnić bezpieczeństwo swoim obywatelom.
W 2014 roku z Afganistanu zostaną wycofane oddziały koalicji państw NATO. W związku z tym pojawiają się pytania o przyszłość tego kraju. Czy w nowych uwarunkowaniach sprawdzi się quasi-demokratyczny system sprawowania władzy? Czy armia i policja afgańska będą w stanie zapewnić bezpieczeństwo w państwie, w którym nadal trwają walki z rebeliantami (głównie z talibami)? Czy pozostawienie pod koniec 2014 roku w Afganistanie tylko około 15 tysięcy amerykańskich żołnierzy - co uzgodniono w zawartym pod koniec grudnia 2013 roku "Porozumieniu w sprawie bezpieczeństwa" - wystarczy, aby utrzymać tam przynajmniej dotychczasowy poziom bezpieczeństwa?
Niewykorzystana szansa
7 października 2001 roku wojska amerykańskie stosunkowo szybko wyparły rządzących wówczas Afganistanem talibów z Kabulu i terenów do niego przylegających. Popełniono jednak kilka błędów. Nie wykorzystano na przykład dużego poparcia Afgańczyków dla obecności obcych wojsk w ich kraju, a żołnierze, szczególnie amerykańscy, zaczęli się zachowywać jak okupanci. Talibowie ciągle cieszą się zatem sporą sympatią wśród mieszkańców, głównie Pasztunów. Nie zostali też całkowicie rozbici ani politycznie zneutralizowani. Od 2001 roku cały czas walczą z wojskami koalicji oraz z armią rządową i wszystkimi zwolennikami demokratycznie wybranego na dwie kadencje prezydenta Hamida Karzaja. Można też założyć, że w 2014 roku nic się pod tym względem nie zmieni. Talibowie mają jednak niewielkie szanse na obalenie obecnego rządu i przejęcie władzy.
Wprawdzie wielu Afgańczyków krytycznie ocenia rządzącą ekipę Hamida Karzaja, który w kwietniowych wyborach nie może po raz trzeci ubiegać się o prezydenturę, ale ogromna większość nie chce powrotu do władzy islamskich fundamentalistów. Niektórzy nawet, w obawie przed powrotem talibów do władzy, emigrują z kraju. Największa fala uchodźców miała miejsce w 2001 roku, kiedy wyjechało na stałe ponad 53 tysięcy Afgańczyków. W latach 2004-2007 liczba uchodźców nie przekraczała 10 tysięcy osób rocznie, ale w 2013 roku wzrosła do ponad 41 tysięcy, a po opuszczeniu Afganistanu przez wojska NATO może sięgnąć nawet 60 tysięcy.
Wiele jednak będzie zależało od tego, czy po 2014 roku władzom w Kabulu i wspierającym je żołnierzom amerykańskim uda się zapewnić mieszkańcom tego kraju bezpieczeństwo. Zgodnie z podpisanym pod koniec grudnia 2013 roku porozumieniem Amerykanie nie będą jednak mogli wchodzić do afgańskich domów, utrzymywać więzień ani przetrzymywać w nich obywateli tego kraju. Ich kontyngent, w sile do 15 tysięcy żołnierzy, przede wszystkim będzie odpowiedzialny za szkolenie sił bezpieczeństwa. W porozumieniu zapisano także, że Amerykanie nie będą mogli prowadzić operacji innych niż antyterrorystyczne, chyba że zostaną o to poproszeni przez stronę afgańską lub gdy narażone będzie ich życie.
Nierówne wsparcie
Oczywiście od 2015 roku bezpieczeństwo w Afganistanie będzie zależało przede wszystkim nie od amerykańskich żołnierzy (w 2011 roku było ich w tym kraju aż 100 tysięcy w ramach całego 140-tysięcznego kontyngentu sił NATO), lecz od tamtejszych służb bezpieczeństwa. Tyle że mimo znaczącej pomocy ze strony państw zachodnich, które wydały już sporo pieniędzy na wyposażenie i wyszkolenie Afgańskiej Armii Narodowej, liczącej obecnie 195 tysięcy żołnierzy, i 155-tysięcznej Afgańskiej Policji Narodowej, ich poziom wyszkolenia i profesjonalizm pozostawiają sporo do życzenia. Dość częste są przypadki tak zwanej podwójnej lojalności i ciągle dochodzi do ubytków kadrowych, wynikających nie tylko ze strat w walkach, lecz także z dezercji (według niektórych szacunków liczebność Afgańskiej Armii Narodowej zmniejsza się corocznie o 25-30 proc., a Afgańskiej Policji Narodowej o 10-15 proc.). Ponadto armia nie ma lotnictwa bojowego, ciężkiego sprzętu wojskowego, urządzeń do wykrywania bomb ani odpowiednich służb logistycznych
i efektywnego wywiadu wojskowego. Wielu ekspertów uważa więc, że po wycofaniu wojsk koalicji z tego kraju trzeba będzie znacznie zwiększyć pomoc, między innymi na dalszą rozbudowę i wyszkolenie afgańskich służb bezpieczeństwa.
Do tej pory największe koszty afgańskiej operacji ponosili Amerykanie, tak więc teraz kolej na kraje Unii Europejskiej. Dotychczasowe wydatki państw unijnych na pomoc humanitarną i utrzymanie bezpieczeństwa wewnętrznego w Afganistanie były dosyć skromne w porównaniu z amerykańskimi. Z całego kontyngentu sił NATO w Afganistanie, w 2011 roku liczącego 140 tysięcy żołnierzy, aż 100 tysięcy stanowili Amerykanie. Obecnie proporcje są zresztą podobne - 60 tysięcy żołnierzy amerykańskich na 87 tysięcy wszystkich. Podobnie jest w innych dziedzinach - aż 40 proc. pomocy zagranicznej udzielanej Afganistanowi przez kraje zachodnie pochodzi ze Stanów Zjednoczonych, a tylko 15% z krajów Unii (w latach 2002-2011 wydały na ten cel 2,5 mld euro, a w latach 2011-2013 dalsze 600 mln).
Początkowo większość tych środków przeznaczano na zapewnienie wewnętrznego bezpieczeństwa państwa, czyli na szkolenie afgańskich policjantów i wyposażenie ich w nowoczesny sprzęt. Od połowy ubiegłej dekady te proporcje zmieniły się na rzecz rozwoju gospodarczego. Podobnie będzie w latach 2014-2015, jeśli Komisja Europejska zgodzi się na zwiększenie pomocy dla Afganistanu, a zadłużone kraje członkowskie będą w stanie przeznaczyć na ten cel większe środki, co wcale nie jest pewne. Unia Europejska nie zdołała jeszcze opracować nowej strategii pomocy dla tego kraju na najbliższe lata po wycofaniu wojsk koalicji. Decydenci unijni zakładają, że będzie można kontynuować realizację dotychczasowego planu.
Największe obawy budzi jednak to, że Afganistan ciągle nie ma wystarczającego potencjału militarnego do zapewnienia bezpieczeństwa wewnętrznego i poniekąd w tej dziedzinie będzie skazany także na pomoc krajów UE i przede wszystkim Stanów Zjednoczonych. Tymczasem Amerykanie zmniejszyli już w lutym 2014 roku swój kontyngent do 34 tysięcy żołnierzy i do końca roku zaprzestaną prowadzenia wszelkich działań zbrojnych. Dokładnie nie wiadomo też, ilu amerykańskich instruktorów, doradców wojskowych i żołnierzy (głównie sił specjalnych) będzie stacjonować w Afganistanie od 2015 roku (nie mniej niż 10 tysięcy, a nie więcej niż 15 tysięcy).
Spośród krajów Unii Europejskiej Niemcy zadeklarowały, że po 2014 roku utrzymają swój kontyngent, składający się z 800 żołnierzy, i przejmą odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa w północnym regionie. Stany Zjednoczone oczywiście nadal będą udzielać wsparcia żołnierzom sił sojuszniczych NATO, którzy przez pewien czas pozostaną jeszcze w Afganistanie. Nie będzie to jednak dotyczyć na przykład ewakuacji helikopterami z miejsca zamachów, ponieważ Amerykanie zabierają większość swojego sprzętu latającego, a te maszyny, które jeszcze przez pewien czas zostaną w Afganistanie, mają obsługiwać wyłącznie żołnierzy amerykańskich i, w wyjątkowych wypadkach, funkcjonariuszy Afgańskiej Armii Narodowej.
Polityczna strategia
Administracja prezydenta Baracka Obamy od pewnego czasu stara się dojść do porozumienia z talibami, aby włączyć ich do pokojowego współrządzenia Afganistanem. W ostatnim czasie w tym kraju urosły w siłę jednak także inne ruchy fundamentalistyczne. Te nowe ugrupowania, wywodzące się głównie z ultrakonserwatywnego islamu sunnickiego (salafici), ograniczają się zwykle do walki na arenie kulturowej oraz politycznej i na razie nie podejmowały działań zbrojnych. Trudno jednak wykluczyć, że nie rozpoczną walki o władzę i wpływy po wycofaniu się z ich kraju zachodnich wojsk.
Obecnemu prezydentowi, Hamidowi Karzajowi, udało się utrzymać władzę i względną spójność Afganistanu przez dwie kadencje. W trakcie swoich rządów udowodnił, że jest dosyć skutecznym politykiem, który potrafi sprytnie rozgrywać narastającą niechęć wielu Afgańczyków wobec "zachodnich okupantów". Nie ufał też Amerykanom. Podejrzewał, że potajemnie starają się oni porozumieć z talibami i ich pakistańskimi sponsorami, aby utworzyć niezależne od władz w Kabulu państewko na południu i w ten sposób osłabić Afganistan. Podejrzenia te częściowo okazały się trafne, ale tylko w odniesieniu do kwestii podjęcia rozmów pokojowych przez Amerykanów z talibami w Katarze. Błędne okazały się jednak przypuszczenia prezydenta Hamida Karzaja, że Amerykanie dążą do osłabienia Afganistanu. Nic bowiem nie wskazuje na to, aby chcieli oni doprowadzić do podziału tego kraju na dwa odrębne państwa. Wręcz przeciwnie - administracja prezydenta Baracka Obamy stara się nie dopuścić do tego, aby po wycofaniu wojsk koalicji w Afganistanie
powstała swoista próżnia polityczna, którą wykorzystaliby przeciwnicy obecnego prezydenta.
Sam Hamid Karzaj po dwóch kadencjach nie może już kandydować na urząd prezydenta, ale chciałby powtórzyć "manewr Władimira Putina" i przekazać władzę zaufanemu następcy. Stara się więc wymusić na USA poparcie dla swojego kandydata w kwietniowych wyborach prezydenckich. Jednocześnie, aby zapewnić i sobie, i jemu szerokie poparcie w kraju, krytykuje niektóre działania zachodnich sojuszników za dużą liczbę ofiar cywilnych w Afganistanie. Trudno przewidzieć, czy tego rodzaju strategia sprawdzi się w wyborach prezydenckich, gdy po raz pierwszy w najnowszej historii Afganistanu może dojść do pokojowego przekazania władzy albo zaufanemu człowiekowi Hamida Karzaja, albo innemu kandydatowi, popieranemu przez rosnące w siłę ruchy fundamentalistyczne.
System hybrydowy
Wybory te będą też swoistym testem dla instytucji demokratycznych w Afganistanie, które nie są w tym kraju zbyt silne. Istnieje więc konieczność przeprowadzenia dalszych reform politycznych. Wydaje się jednak, że utrzymanie takiej demokracji, jaka funkcjonuje od dawna w krajach zachodnich, będzie niemożliwe. Najbardziej realnym rozwiązaniem byłby więc system hybrydowy, który łączyłby plemienne struktury władzy z instytucjami demokratycznymi.
Jest jednak jedno "ale" - nawet jeśli powstanie taka hybryda, to nie wiadomo, jaki podział władzy zostanie wówczas dokonany, a także jaką rolę w nowym systemie będą odgrywać talibowie i inne ugrupowania islamskich fundamentalistów. Nie wiadomo też, jak zareagują Stany Zjednoczone - udzielą poparcia nowej formie władzy czy nadal będą dążyć do utrzymania systemu quasi-demokratycznego. Sytuacja w Afganistanie w dużym stopniu ciągle będzie zależała od polityki USA i innych państw zachodnich.
Dochodzi zatem do pewnego paradoksu - obecnie kraj ten tak samo potrzebuje pomocy, jak na początku minionej dekady, kiedy wojska koalicji podjęły zbrojną interwencję, określaną mianem dobrej wojny lub misji stabilizacyjnej, która jednak nie przyniosła oczekiwanego efektu. Nadal toczą się w Afganistanie walki, a oddziały talibów nie zostały wyparte z wielu "strategicznych prowincji". Skoro więc nie pokonały ich wojska koalicji, to trudno oczekiwać, że uda się to afgańskiej armii i policji.
Te formacje obecnie mogą liczyć na pomoc w wysokości od 4 do 6 mld dolarów rocznie. Dla porównania w roku fiskalnym 2013 USA udzieliły Izraelowi pomocy na cele wojskowe w wysokości 3,1 mld dolarów. Należy jednak pamiętać, że w amerykańskim Kongresie istnieje silne proizraelskie lobby i dlatego ten kraj od kilkudziesięciu już lat cieszy się poparciem Waszyngtonu. Nie ma tam natomiast podobnej, silnej grupy zwolenników udzielania bezterminowej pomocy Afganistanowi. Wręcz przeciwnie - nasilają się głosy na rzecz ograniczenia zaangażowania USA w tym kraju i znacznego zmniejszenia pomocy, do 2-3 mld dolarów rocznie. Coraz trudniej jest też przekonać amerykańskie społeczeństwo do tego, że ich żołnierze muszą dalej ginąć w wojnie, której nie sposób wygrać.
Dlatego administracja Baracka Obamy rozpoczęła w Katarze rozmowy z talibami i dąży do kompromisowego zakończenia tej wojny. Najbliższa przyszłość pokaże, czy te negocjacje przyniosą jakieś wymierne efekty i doprowadzą do pokojowego podziału władzy w Afganistanie w ramach koalicji, w której większość resortów (łącznie z ministerstwem spraw wewnętrznych i obrony) przypadnie obecnie rządzącej partii, a część talibom, jeśli zostaną oni przekonani do idei współrządzenia swoim krajem i utrzymania w nim bezpieczeństwa i pokoju.
Taka władza będzie nadal uzależniona od wsparcia zewnętrznego i od poparcia ze strony lokalnych przywódców poszczególnych mniejszości etnicznych. Będzie jednak mogła w większym stopniu niż obecna zapewnić bezpieczeństwo w całym kraju. Jeśli jednak nie dojdzie do porozumienia obecnego obozu władzy z talibami, Afganistanowi grożą anarchia i chaos, nad którymi nie będzie w stanie zapanować dotychczasowy rząd ze swoimi słabymi, pozbawionymi skutecznego wsparcia ze strony żołnierzy koalicji, służbami bezpieczeństwa.
Adam Gwiazda, "Polska Zbrojna"