Kontrowersyjna biografia prezydenta. Komorowski nasłał milicję na protestujących
Walczący w opozycji Bronisław Komorowski nasłał milicję na protestujących na dworcu w Katowicach KPN. Prezydent był wówczas dyrektorem gabinetu Aleksandra Halla. – Dzisiaj to budzi wesołość, ale wtedy nie było mi do śmiechu. Wręcz bolało… Ale państwo to państwo – wspomina Komorowski w książce „Zwykły polski los”. - Prezydent bronił układu komunistycznego. Nawet Kiszczak odmówił nasłania na nas ZOMO - odpowiada Adam Słomka, jeden z protestujących.
25.02.2015 | aktual.: 05.03.2015 06:02
Zalogowani mogą więcej
Możesz zapisać ten artykuł na później. Znajdziesz go potem na swoim koncie użytkownika
Dziś premiera książki "Zwykły polski los". To wywiad-rzeka z Bronisławem Komorowskim. Przeprowadził go historyk i publicysta Jan Skórzyński. Prezydent opowiada o losach swojej rodziny, działalności opozycyjnej oraz karierze politycznej.
Uwagę przykuwa jedna z anegdot z czasów, gdy Komorowski pełnił funkcję szefa gabinetu ministra Aleksandra Halla w Urzędzie Rady Ministrów. Szef URM polecił obecnemu prezydentowi, by rozwiązał sprawę okupacji dworca w Katowicach przez KPN. Chcąc załagodzić sytuację Komorowski spotkał się z szefem lokalnego KPN Adamem Słomką.
„Patrzę, siedzi jakiś młokos, noga założona na nogę, wysokie buty z cholewami, bryczesy, koszula z podwiniętymi rękawami. Budziło to skojarzenia jak najgorsze. Nie wstaje, gdy wchodzę, choć wie, że reprezentuję premiera” - wspomina w książce prezydent i dodaje, że próbował tłumaczyć, że strajk w czasie, gdy dopiero co zawiązał się rząd Tadeusza Mazowieckiego to destabilizowanie kraju.
Adam Słomka odpowiedział, że domaga się wycofania wojsk radzieckich z terytorium Polski. „Ja na to, ze swoim niepodległościowym życiorysem: >>Co Ty pier…? Myślisz, że na skutek Waszego protestu ruscy wyjdą z Polski?<<” – czytamy w wywiadzie. Słomka nie dał się przekonać, a Komorowski postawił mu ultimatum: albo okupacja dworca zostanie zakończona, albo protestujący zostaną wyprowadzeni siłą.
Strajku jednak nie przerwano, więc Komorowski zadzwonił po Milicję Obywatelską. Komendant wojewódzki po tym, jak w kopalni Wujek zginęło 9 górników, bał się wysłać milicję na dworzec. Poskutkowało dopiero pismo z URM. „Zajeżdża jedna, druga buda milicyjna, wysiadają milicjanci bez broni, bez hełmów, bez pałek, nawet bez pasów. (…) Biorą po kolei tych demonstrantów z KPN-u. Dwóch milicjantów robi krzesełko, a trzeci trzyma za głowę, żeby KPN-owiec o coś się nie uderzył. (…) Na końcu wynoszą Słomkę, purpurowego na twarzy, który widząc mnie, krzyczy: >>Takich jak ten to będziemy rozstrzeliwać, jak dojdziemy do władzy<<.” – opowiada Bronisław Komorowski. I dodaje, że dzisiaj ta historia budzi wesołość. „Ale państwo to państwo – jest już nasze, my za nie odpowiadamy, więc trzeba było postępować twardo” – czytamy w książce „Zwykły polski los”.
Adam Słomka pamięta opisywaną przez Bronisława Komorowskiego nieco inaczej. - Rzeczywiście prezydent był w Katowicach i dowodził akcją, ale nigdy z nim nie rozmawiałem. Negocjacje prowadził ktoś inny. Najwidoczniej źle coś zapamiętał - mówi WP działacz opozycji w PRL. I dodaje, że KPN nie okupował dworca, a budynek dyrekcji kolei, który mieścił się w zupełnie innej części miasta. – Nie spodziewałem się jednak, że moi koledzy z opozycji sięgną po milicję, by nas rozgonić. Zwłaszcza, że Kiszczak odmówił wysłania do nas ZOMO. Bronisław Komorowski jako przedstawiciel rządu Mazowieckiego bronił układu komunistycznego i jeszcze się tym chełpi – dodaje Słomka.
Magda Kazikiewicz, Wirtualna Polska