Filip Frąckowiak o misji płk. Ryszarda Kuklińskiego: Polsce groził atomowy Holocaust
ZSRR planował gwałtowny atak - na Zachodnią Europę spadłby grad bomb nuklearnych, każda o sile kilkadziesiąt razy większej, niż bomba jądrowa zrzucona na Hiroszimę. Bez względu na wynik tego starcia, Polska stałaby się atomowym pobojowiskiem - mówi w rozmowie z Wirtualną Polską Filip Frąckowiak. Dyrektor Izby Pamięci Płk. Kuklińskiego, tuż przed premierą filmu Władysława Pasikowskiego, przy którym był konsultantem opowiada o misji "Jacka Stronga", która uchroniła Polskę przed atomowym Holocaustem.
03.02.2014 | aktual.: 03.02.2014 14:59
WP: Joanna Stanisławska: Film "Jack Strong" przedstawia płk. Ryszarda Kuklińskiego jako człowieka, który uchronił świat przed III Wojną Światową. Czy to nie nadużycie? Naprawdę Polsce groził atomowy Holocaust?
Filip Frąckowiak: Zagrożenie było bardzo realne. ZSRR planował gwałtowny atak na Europę Zachodnią i państwa NATO przy użyciu broni atomowej. Związek Sowiecki nigdy nie zrezygnował z planu podboju państw europejskich, który próbował zrealizować w latach 1919-20, a następnie w 1945 r. Moskwa czekała tylko na dogodny moment. Przy czym nie chodziło już o testowanie broni atomowej, jak to miało miejsce w Hiroszimie i Nagasaki, ale o masowe uderzenia atomowe. Na Zachodnią Europę spadłby grad bomb nuklearnych, każda o sile kilkadziesiąt razy większej, niż bomba jądrowa zrzucona na Hiroszimę. Dla Polaków oznaczałoby to katastrofę, bo agresja spotkałaby się z odpowiedzią NATO, które stworzyłoby na linii Wisły wał atomowy. Bez względu na wynik tego starcia, Polska stałaby się atomowym pobojowiskiem.
WP:
Jak tak agresja miała przebiegać?
- Po wybuchu konfliktu zbrojnego Ludowe Wojsko Polskie w liczbie 1 mln 100 tys. żołnierzy miało rozwinąć operację poruszając się w kierunku północnych Niemiec i Danii. Wiązałoby się to z powołaniem pod broń dodatkowych ok. 700 tys. żołnierzy (w PRL pod koniec lat 80. w służbie było ok. 360 tys. żołnierzy). Następnie miałby nastąpić drugi rzut sił Układu Warszawskiego - ok. trzy miliony żołnierzy Armii Czerwonej. Wcześniej, aby powstrzymać Rosjan, NATO zrzuciłoby na Polskę ładunki atomowe. Dla polskiej armii została więc wyznaczona rzeczywista rola mięsa armatniego. Rosjanie wykorzystywali państwa satelickie jako armie podległe, nie liczyli się z tym, w jakim stanie te państwa wyjdą z ewentualnej wojny. Miały stanowić bufor dla ZSRR, wszystko było podporządkowane wyłącznie interesom Kremla. Dzięki Kuklińskiemu radzieckie plany rozpętania III wojny światowej trafiły w ręce amerykańskie. W ten sposób zostały "spalone".
WP: Jaką Kukliński miał gwarancję, że doinformowane przez niego USA, samo nie pokusi się o wykonanie pierwszego uderzenia? Polskie wojsko byłoby wówczas bezbronne.
- To wymysły nie znajdujące oparcia w żadnych danych politycznych i wojskowych. Wiadomo, że ofensywną doktrynę miał Związek Sowiecki i Układ Warszawski, a nie NATO, dlatego nie ma tutaj symetrii. Związek Sowiecki był w na przełomie lat 70. i 80. u szczytu swojej potęgi i miał potencjał do ofensywy, czego dowodem była jego inwazja na Afganistan w grudniu 1979 r. Stany Zjednoczone natomiast w 1975 r. ostatecznie przegrały wojnę w Wietnamie.
WP: Czy nie mieliśmy do czynienia z "równowagą strachu" wielkich mocarstw? Obie strony zbroiły się po zęby, ale trudno uwierzyć, że lekkomyślnie doprowadziłyby do konfliktu, z którego wyszłyby z przetrąconymi kośćmi.
- Znane są przecież takie nerwowe momenty w historii, kiedy świat stał na krawędzi wojny nuklearnej. Takie zagrożenie konfliktem między Stanami Zjednoczonymi a ZSRR wystąpiło podczas kryzysu kubańskiego w październiku 1962 r., kiedy Związek Sowiecki zainstalował rakiety z głowicami atomowymi u granic USA. Niewielu wie, bo była to jedna z najpilniej strzeżonych tajemnic PRL, że te rakiety, po wycofaniu z Kuby, Rosjanie umieścili na terytorium Polski i kilku innych państw Układu Warszawskiego. Narażało to państwo polskie na gigantyczne niebezpieczeństwo. Gdyby w grudniu 1980 r. prezydent Jimmy Carter, dzięki informacjom przekazanym przez Kuklińskiego, nie ostrzegł w rozmowie z Leonidem Breżniewem, że Stany Zjednoczone są w pełni gotowe do kontruderzenia w razie rozpoczęcia przez ZSRR ofensywy, na przełomie 1981/82 mogłoby dojść do wojny atomowej.
WP: Jak to się stało, że oficer sztabu generalnego Ludowego Wojska Polskiego, który służył w tym wojsku przez kilkadziesiąt lat, przeszedł na drugą stronę barykady?
- Na jego dramatyczną decyzję wpłynęło wiele czynników. Bezpośrednim impulsem był atak wojsk Układu Warszawskiego na Czechosłowację w 1968 r., gdzie brutalnie zdławiono Praską Wiosnę i rodzącą się wolność oraz wydarzenia grudniowe w 1970 r. Kukliński uważał, że udział Polaków w inwazji na Czechosłowację był czymś niegodnym ze względu na relacje, jakie łączyły nasze narody. Nie mógł się pogodzić z tym, że na Wybrzeżu polskie wojsko strzelało z czołgów i helikopterów do bezbronnych robotników, którzy wyszli na ulicę nie z hasłami politycznymi na ustach, ale żądając chleba - cofnięcia podwyżek cen żywności. W filmie też pada to pytanie, bo co oni mieli przeciw żołnierzom - kielnie? Władza mordowała własnych obywateli rękami kolegów Kuklińskiego, jeden z nich popełnił samobójstwo. Motorem działań Kuklińskiego była też pamięć o Katyniu oraz jego własna rodzinna historia.
WP: Kukliński był represjonowany w czasach stalinizmu, mimo to był zdeterminowany, żeby służyć w LWP. Ostatecznie zdecydował się jednak złamać przysięgę wojskową.
- Złamał przysięgę wierności armii radzieckiej, ale pozostał lojalny wobec Polski. Ukształtowało go wychowanie w rodzinie o tradycjach patriotycznych, piłsudczykowskich. Jego ojciec zginął w obozie koncentracyjnym w Sachsenhausen, był torturowany na Pawiaku i na Szucha za działalność konspiracyjną. Kukliński jako nastolatek działał w organizacji "Miecz i Pług", wśród jego szkolnych kolegów było wielu Żydów, którym pomagał później podczas okupacji - przerzucał im jedzenie przez mur getta. Do wojska wstąpił w 1947 r., po skończeniu szkoły oficerskiej został aresztowany przez Informację Wojskową za zatajenie przynależności do podziemia niepodległościowego. Chciał budować nową Polskę, dopiero jak dorósł, dostrzegł prawdziwe oblicze tego systemu - mordy na AK-owcach, kartki, a wszystko podporządkowane interesowi Moskwy. Zdecydował się podjąć współpracę z CIA w 1972 r., kiedy podczas rejsu jachtem po portach europejskich, zgłosił się listownie do amerykańskiego konsulatu i zaproponował spotkanie w Hadze, z
oficerem równym sobie stopniem. Na pewno rozważał to już jednak wcześniej, być może także w Wietnamie.
WP: "Jack Strong" działał przez ponad dekadę, nie wzbudzając żadnych podejrzeń swoich współpracowników. To wręcz nieprawdopodobne, że udało mu się przez tak długi czas uniknąć dekonspiracji.
- Być może sekret tkwi w tym, że Kukliński był bardzo niepozorny. Drobny i niski - miał tylko 165 cm wzrostu, do tego był cichy, dosyć nieśmiały. Uchodził przy tym za bardzo pracowitego i inteligentnego. Jako autor przemówień Jaruzelskiego i ulubieniec marszałka Dmitrija Ustinowa, ówczesnego ministra obrony ZSRR był poza wszelkimi podejrzeniami.
WP:
Zdradzając codziennie sekrety swoich przełożonych, ryzykował bardzo wiele.
- Wiedział, że jego misja jest samobójcza, że w najlepszym wypadku dostanie kulę w łeb, a w najgorszym - skończy w specjalnym piecu hutniczym, jak Oleg Pieńkowski, z którego egzekucji nakręcono film dla adeptów rosyjskiej Akademii Woroszyłowa. Będzie torturowany na Rakowieckiej albo na Łubiance w Moskwie.
WP: "Jack Strong" przekazał Amerykanom ponad 35 tys. stron dokumentów. Czy wiedza przypisywana Kuklińskiemu nie jest wyolbrzymiana? Zdaniem niektórych nie mógł on znać szczególnie planów wojennych ZSRR, do których polscy oficerowie w ogóle nie mieli dostępu.
- On miał - jako sekretarz polskiej delegacji na posiedzeniach Układu Warszawskiego, właściwie oficer łącznikowy pomiędzy dowództwem Armią Sowiecką a polskim sztabem generalnym. Jego praca odbijała się na rodzinie, pracował dla Amerykanów po nocach.
WP: Zdaniem niektórych historyków, m.in. Pawła Wieczorkiewicza, istnieje możliwość, że Kukliński był podwójnym agentem, działającym na rzecz wywiadu radzieckiego GRU. Na taką możliwość wskazywał również Czesław Kiszczak. Co pan na to?
- Przecież Kukliński nie dezinformował Amerykanów. Przekazywał im informacje, które miały poparcie w sowieckich dokumentach. Myślę, że Kiszczak w ten sposób próbuje wybielić sam siebie. Można powiedzieć, że wszyscy, którzy zajmowali tak wysokie funkcje w wojsku, byli do pewnego stopnia agentami GRU, bo działali na rzecz utrzymania uzależnienia Polski od Moskwy, Kiszczak np. studiował w Akademii Sowieckich Sił Zbrojnych im. Marszałka Woroszyłowa w Moskwie. Tyle, że Kukliński zdał sobie sprawę, że nie podąża drogą patrioty. W odpowiednim momencie zrozumiał, że wojsko, w którym służył nie było ani ludowe, ani polskie, a Kiszczak wciąż tego nie pojął.
WP: Czy Kukliński dostawał pieniądze od Amerykanów? Wciąż ponawiane są takie zarzuty wobec niego, wątpliwości budzi fakt, że w latach 70. żył na bardzo wysokiej stopie materialnej, jak na oficera Wojska Polskiego.
- Kukliński nie wziął ani grosza od Amerykanów. Nawet w wyroku skazującym go na karę śmierci, sąd nie dopatrzył się żadnych pobudek materialnych w działalności Kuklińskiego. A żył na takim poziomie, na jakim się wówczas, w połowie lat 70., dało. Miał kilkuletniego opla, którego po długich staraniach ściągnął z Niemiec i jacht, który kupił za bezcen w stanie ruiny i potem wyremontował. Ci, którzy go oskarżają doprowadzili do tego, że życie w Polsce było na takim poziomie, że posiadanie zachodniego samochodu było czymś nadzwyczajnym.
WP: We wrześniu 1981 r. Kukliński przekazał Amerykanom informacje dotyczące wprowadzenia stanu wojennego w Polsce. Dlaczego znając te plany nie uprzedził przywódców "Solidarności"? Dałby im czas na zejście do podziemia, zanim zostaliby aresztowani.
- Uprzedzenie opozycji nie powstrzymałoby wprowadzenia stanu wojennego, mogłoby się za to skończyć interwencją radziecką. Stan wojenny był najprecyzyjniej przygotowaną operacją wojska polskiego od czasów II wojny światowej, która była planowana już od września 1980 r., czyli bezpośrednio po podpisaniu porozumień sierpniowych legalizujących "Solidarność". Moskwa szantażowała Warszawę, żeby rozwiązała ten problem, bo inaczej jej "pomoże". Elementem nacisku było zgrupowanie w grudniu 1980 r. wojsk radzieckich przy granicy z Polską. Dziś wiemy, że ruchy wojsk sowieckich były pozorowane.
Tak naprawdę Rosjanie nie musieli do Polski wchodzić, bo mieli już na miejscu dostateczne siły, żeby zrobić taki porządek, jakiego Jaruzelski nigdy by zrobić nie potrafił. Kukliński obawiał się, że uprzedzenie opozycji będzie skutkowało nie tym, że wszyscy się pochowają, ale że część z nich wyjdzie na ulice, tak jak w 1956 r. albo 1970 r. i będzie próbowała stawić czoła wojsku. To skończyłoby się rozlewem krwi, ofiar byłoby znacznie więcej, niż podczas stanu wojennego. Rozpętałaby się prawdziwą wojna domowa. To, co się stało w kopalni Wujek, gdzie doszło do masakry - od strzałów zginęło dziwięciu górników, a 21 zostało rannych, pokazuje, że Kukliński miał rację. WP: W obliczu bezpośredniego zagrożenia dekonspiracją, Kukliński wraz z żoną i dwoma synami uciekł z Polski, a z pomocą CIA dotarł do Stanów Zjednoczonych na krótko przed wprowadzeniem stanu wojennego w Polsce. Jego brawurowa ucieczka w rzeczywistości wyglądała chyba inaczej niż zostało to przedstawione w filmie?
- Istnieje kilka scenariuszy ewakuacji Kuklińskiego z Polski, żaden nie został oficjalnie potwierdzony, prawdopodobnie dlatego, że Amerykanie nie chcą zdradzać tajemnic kuchni szpiegowskiej. W piątek, 6 listopada 1981 r. Kukliński był w ambasadzie ZSRR na bankiecie z okazji rocznicy rewolucji październikowej z udziałem prawie tysiąca prominentów PRL. Następnego dnia był z kolei na imieninach u swojego przyjaciela na Saskiej Kępie, gdzie przebrał się z munduru w cywilne ubranie. Wyjechał z kraju w skrzyniach poczty dyplomatycznej. Nie jest jasne, czy jechał jednym samochodem z rodziną, raczej nie, pamiętajmy jednak, że film rządzi się swoimi prawami.
WP: Po ucieczce Kuklińskiego nie zostały wyciągnięte żadne konsekwencje w polskim dowództwie. To zastanawiające, bo w armii sowieckiej po ujawnieniu sprawy płk. Olega Pieńkowskiego miała miejsce dymisja wicepremiera obrony narodowej oraz grupy marszałków i generałów.
- Stało się tak dlatego, bo przygotowania do stanu wojennego był już bardzo zaawansowane i dowództwo nie mogło sobie pozwolić na ubytki kadrowe w tak newralgicznym momencie. Gdyby zajęli się wyłapywaniem winnych, operacja musiałaby zostać przesunięta o kolejne miesiące, a wtedy Jaruzelski miałby duże problemy. Jestem jednak przekonany, że jakieś konsekwencje wyciągnięto, tyle, że nie na stanowiskach wojskowo-politycznych, ale w służbie kontrwywiadu wojskowego, która nie dopilnowała Kuklińskiego.
WP: Z pomocą CIA Kukliński zmienił swój wygląd zewnętrzny. Zapuścił brodę i wąsy, a lekarz ponoć usunął mu nawet tatuaż z napisem "Atlantyk", który zrobił sobie jako nastolatek na ręku w czasie wojny. Jak wyglądało jego życie w Stanach Zjednoczonych?
- Do samego końca ukrywał się pod fałszywym nazwiskiem. Państwo Kuklińscy regularnie zmieniali miejsce zamieszkania, ich sąsiedzi nie wiedzieli, że mieszkają przez ścianę z bohaterem, który zapobiegł wybuchowi III wojny światowej i pierwszym polskim oficerem w NATO. Nie utrzymywali relacji z żadnym środowiskiem polskim, poza domem w ogóle nie mówili w ojczystym języku. Aż do śmierci synów byli pod permanentną ochroną. Mieszkałem u Kuklińskiego w 2003 r. w jego domu w Tampie na Florydzie i mogę powiedzieć, że był on ostoją polskości.
WP:
Niewiele osób wie, że dalej wykonywał też zadania dla Amerykanów.
- Pracował jako ekspert do spraw sowieckich w zakresie militarno-politycznym. Był doradcą Departamentu Stanu i Obrony, działał też przeciwko dyktaturze gen. Jaruzelskiego, a następnie na rzecz przystąpienia Polski do NATO. Odegrał w tym procesie znaczącą, ale dyskretną rolę. Milczał publicznie aż do kwietnia 1987 r., kiedy udzielił obszernego wywiadu paryskiej "Kulturze", który stał się głośny dzięki audycjom Radia Wolna Europa i przedrukom w prasie podziemnej. W ten sposób odpowiedział na konferencję prasową rzecznika rządu PRL Jerzego Urbana z czerwca 1986 r., podczas której podał szczegółowe informacje o Kuklińskim, skazaniu go na śmierć oraz jego pobycie w USA.
WP: W USA nie zaznał jednak spokoju. Jego synowie, Bogdan i Waldemar zginęli w odstępie roku w niewyjaśnionych okolicznościach w USA. Bogdan wypłynął z kolegami jachtem w noc sylwestrową 1993 r. i wszelki ślad po nim zaginął. Waldemar w 1994 r. został przejechany na parkingu Uniwersytetu Arizona w Phoenix na oczach kilkunastu świadków. Czy to była zemsta KGB czy polskiego wywiadu?
- Raczej KGB, polski wywiad w USA nigdy nie dysponował siatką, która pozwoliłaby mu znaleźć tak dobrze chronionych ludzi. Choć wiadomo, że przed 1984 r., kiedy na Kuklińskiego wydano wyrok śmierci, podejmowano dwie próby zabicia i dwie próby uprowadzenia go z USA. Z pewnością była to zemsta komunistów.
WP: W 2009 r. "Wprost" przedstawił sensacyjną teorię, powołując się na trzy niezależne źródła, że młodszy syn Kuklińskiego, Bogdan, prawdopodobnie nadal żyje objęty programem ochrony świadków. Czy to możliwe?
- Znałem państwa Kuklińskich i nie sądzę, żeby matka i ojciec potrafili tak udawać rozpacz.
WP: W 1990 r., gdy Lech Wałęsa został wybrany Prezydentem RP, Kuklińskiemu zmniejszono wymiar kary do 25 lat pozbawienia wolności. Zbigniew Brzeziński apelował do władz polskich o rehabilitację Kuklińskiego, jednak Wałęsa odmówił. Dlaczego?
- Wałęsa uważał Kuklińskiego za zdrajcę, ale skoro zdradził Polskę to tę, która powstała niezgodnie z prawem międzynarodowym na bazie PKWN. Nie pozwalając na jego rehabilitację, zamiast wybrać pracę na rzecz ludzi, którzy walczyli o wolną Polskę, były prezydent dał się sterować komunistom. Tłumaczył się, że sytuacja mu na to nie pozwalała, ale na pewne rzeczy jest czas tu i teraz. Gdyby postąpił inaczej, dzisiejsza Polska mogłaby wyglądać inaczej. Być może rządziłby drugą kadencję, bo wielu odwróciło się od niego po 1995 r., oczekując bardziej radykalnych decyzji, także w sprawie płk. Kuklińskiego. Bo jeśli Polska jest wolna i zostawiła za sobą komunizm to ci, którzy służyli podtrzymaniu tego złego systemu, powinni zostać rozliczeni, a fałszywie oskarżono - odpowiednio uhonorowani.
WP: Nawet w 2005 r., po śmierci Kuklińskiego, pytany przez Kamila Durczoka w "Kontrwywiadzie RMF FM", Wałęsa wypowiadał się w sposób niejednoznaczny. Na pytanie, czy ma wiedzę, która mu pozwala ocenić czy Kukliński był zdrajcą czy bohaterem, odpowiedział: "Mam i dlatego jeszcze mniej powinienem mówić, dlatego, że już - po pierwsze - nie żyje i Pan Bóg to rozliczy, jeszcze jeden wniosek można wyciągnąć - ten los to przede wszystkim zgotowały nam Stany Zjednoczone". Jak pan to rozumie?
- Być może Wałęsa zrozumiał, że popełnił błąd. Nie miał już kogo przepraszać, bo Kukliński zmarł, ale próbował w ten sposób zaznaczyć, że odcina się od swojej dawnej postawy. Dużą nieufność wobec Kuklińskiego wykazywał także prezydent Bronisław Komorowski, dlatego bardzo się cieszę, że pojawi się na warszawskiej premierze filmu "Jack Strong". Zakładam, że oznacza to, że wyzbył się już wątpliwości i w ten sposób pragnie oddać hołd Kuklińskiemu.
Rozmawiała Joanna Stanisławska, Wirtualna Polska