Będą kolejne eksperymenty ws. Olewnika? "Wyszło wiele rzeczy"
Będziemy wnioskować o rozszerzenie eksperymentu, bo „wyszło” tyle rzeczy, że nasunęły nam się kolejne pytania. Mam nadzieję, że prokuratura się na to zgodzi - mówi w wywiadzie dla Wirtualnej Polski Danuta Olewnik-Cieplińska, siostra porwanego i zamordowanego Krzysztofa Olewnika. Sprawa uprowadzonego przed laty syna właściciela zakładów mięsnych z Drobina, do dziś budzi wiele kontrowersji. Z piątku na sobotę, w jedenastą rocznicę porwania mężczyzny, prokuratura przeprowadziła w jego domu eksperyment, mający na celu odtworzenie niektórych wydarzeń, do których doszło w noc porwania.
30.10.2012 | aktual.: 31.10.2012 12:46
WP: Agnieszka Niesłuchowska: Kiedy rozmawiałyśmy przed rozpoczęciem prokuratorskiego eksperymentu mówiła pani, że wątpi, by śledczy wpadli na coś nowego. Zmieniła pani zdanie?
Danuta Olewnik-Cieplińska: Cieszę się, że ten eksperyment przeprowadzono. I może zabrzmi to nieskromnie, ale to dzięki naszym wieloletnim staraniom w końcu do niego doszło. Od 2007 roku kiedy po raz pierwszy pojawiły się relacje na temat przebiegu wydarzeń, od ich bezpośrednich uczestników, wskazywaliśmy na wiele faktów, które nie zgadzały się z istniejącymi dowodami. Prosiliśmy o wyjaśnienie tych nieścisłości, każdego roku, kiedy pojawiały się nowe ustalenia wskazywaliśmy na kolejne, pojawiające się wątpliwości.
WP: Pani ojciec ma żal, że eksperyment przeprowadzono tak późno...
- ...bo powinno się go przeprowadzić pięć lat temu, kiedy prokuratura zdecydowała się na kontynuowanie śledztwa w związku z uprowadzeniem i zamordowaniem mojego brata.
WP: Eksperyment procesowy wykluczył teorię, że Wojciech Franiewski, herszt bandy, miał dostać się do domu przez balkon i wpuścić pozostałych porywaczy. To nowy trop?
- Od dawna mówiliśmy, że wejście Franiewskiego przez balkon nie było możliwe. Dobrze, że w końcu udało się to udowodnić. Mamy satysfakcję, że prokuratura też do tego doszła. Ale takie ustalenia były poczynione już przez naszą rodzinę wcześniej. Poza tym jeszcze na etapie śledztwa w Olsztynie przeprowadzono eksperyment procesowy, który wykluczył możliwość wejścia przez balkon. Potwierdzenie tego przez gdańskich śledczych otwiera furtkę do kolejnych działań, dochodzenia, co tak naprawdę wydarzyło się w domu Krzysia.
WP: Jak wynika z eksperymentu, jest mało prawdopodobne, że porywacze, którzy mieli wcześniej czaić się w polu kukurydzy, weszli do domu nie zostawiając na posadzce śladów. To, że śladów piasku nie znaleziono na podłodze może zatem świadczyć o tym, że ktoś posprzątał podłogę, np. Jacek K., przyjaciel Krzysztofa. Lub – jak spekuluje „Wprost” – śladów mogło nie być wcale, co z kolei prowadzi do hipotezy o samouprowadzeniu.
- Są dwie wersje. Albo ktoś posprzątał albo porywacze dostali się do domu w inny sposób. Chciałam jednak zaznaczyć, że eksperyment nie był doskonały. Policjanci, którzy w nim uczestniczyli, mieli buty z głębokim protektorem. A z tego, co my wiemy, porywacze nosili obuwie sportowe i półbuty.
WP: Wracając jednak do teorii samouprowadzenia. Wyklucza pani teorię, że porywaczy wcale nie było?
- Stanowczo tak, bo może była jeszcze inna wersja? Niewykluczone, że gdy po spotkaniu Krzysztof odwiózł uczestników do domu, ktoś otworzył kluczem drzwi i wszedł do środka. A jeśli tak, to na Krzysztofa mógł czekać ktoś, kto wcale nie wszedł drzwiami balkonowymi, ale głównymi. Na ten temat były już różne bulwersujące teorie, np. taka, że Krzyś wcale nie wrócił do domu po odwiezieniu gości. A przecież z bilingu jasno wynika, że dzwonił do domu rodziców o przed pierwszą w nocy z telefonu domowego. Połączenie zostało zerwane, bo ktoś wyrwał wtyczkę telefoniczną.
WP: Jakie inne państwa wątpliwości dotyczące wydarzeń z nocy porwania Krzysztofa rozwiał przeprowadzony z piątku na sobotę eksperyment?
- Wcześniej prokuratorzy podejrzewali, że w domu Krzysztofa odbyła się nie jedna, ale dwie imprezy. Na drugiej mieli rzekomo być inni goście. Z eksperymentu wynika, że do drugiej imprezy nie mogło dojść z prostej przyczyny – Krzysztof był w domu 10 minut. Ok. godz. 0:30 mój brat był widziany w centrum Drobina, a za dziesięć pierwsza próbował dodzwonić się ze swojego domu do rodziców. W kilkanaście minut nie mógł zorganizować żadnego spotkania.
WP: Włodzimierz Olewnik stwierdził, że wiele spraw się przez miniony weekend wyjaśniło. Co dalej?
- Będziemy wnioskować o rozszerzenie eksperymentu, bo „wyszło” tyle rzeczy, że nasunęły nam się kolejne pytania. Mam nadzieję, że prokuratura zgodzi się na kolejne eksperymenty.
WP: A czy z pani rozmów z prokuratorami widać, że jest taka wola?
- Nie chciałabym tego komentować, bo nie wiem, co może się jeszcze wydarzyć. Myślę, że skoro powiedzieli „A”, powiedzą i „B”. Uważam, że eksperyment potwierdził, że w wielu kwestiach mieliśmy rację. Myślę, że śledczy z Gdańska, tak jak my, chcą wyjaśnić całą prawdę.
WP: Do tej pory było na odwrót. Domagaliście się od prokuratury przeprosin i 600 zł w ramach zadośćuczynienia za rzekome podawanie przez śledczych nieprawdziwych informacji na temat Państwa rodziny. Przeprosin nie było, bo śledczy tłumaczą, że działania gdańskiej prokuratury były zgodne z prawem. Będzie proces cywilny?
- Nasze działa uzależnimy od tego, jak będzie dalej wyglądała współpraca ze śledczymi.
WP: Jeszcze kilka miesięcy temu pani ojciec stwierdził w rozmowie z Wirtualną Polską, że gdańska prokuratura stosuje „esbeckie metody” i próbuje przedstawić Państwa rodzinę w złym świetle. Dlaczego tak się dzieje?
- Może z powodu raportu sejmowej komisji, badającej nieprawidłowości w działaniach organów państwa w związku ze śledztwami ws. porwania i śmierci Krzysia. Dokument w sposób bezlitosny obnażył działania policji, zmiażdżył prokuraturę. WP: Za co ma pani największy żal do gdańskich śledczych?
- Nie mogę pojąć, dlaczego wmawiają nam, że na domu Krzysia był monitoring, skoro faktycznie go nie było, bo przecież zostałyby po nim jakieś mocowania. Dlaczego udowadniają, że Krzysztof sam się uprowadził, bo z jednego nagrania, zwierającego raptem cztery słowa, wywnioskowali, że mój brat instruował porywaczy. Nadal twierdzę, że to nie był głos Krzysia, a jeśli nawet, to po przeczytaniu tylu książek o uprowadzeniach, wiem doskonale jak zachowują się ofiary w takich sytuacjach. Nie można jednoznacznie interpretować słów osoby, która, chcąc uniknąć lania, mówi wszystko, co chce usłyszeć porywacz.
WP: W wyniku działań gdańskiej prokuratury odnaleziono nieznane wcześniej ślady krwi i inne ślady biologiczne. W ubiegłym roku ekspertyzę zlecono prof. Berndowi Brinkmannowi, szefowi Instytutu Genetyki Sądowej w Muenster. Zna już pani wynik jego badań?
- Dzień przed eksperymentem pojechałam w tej sprawie do Gdańska. Dokument nie został jeszcze przetłumaczony na język polski, więc nie mogłam się z nim zapoznać w całości.
WP: Ale z fragmentów zapewne czegoś się pani dowiedziała. Ekspertyza rzuci nowe światło na sprawę?
- Nie spodziewałabym się wiele po tej ekspertyzie, więcej nie mogę na razie powiedzieć.
WP: Jeśli badania krwi – jak pani spekuluje – nie okażą się przełomowe, to, co może ten przełom w wyjaśnieniu okoliczności porwania i zabójstwa pani brata przynieść?
- Liczę, że któryś z żyjących świadków dołoży puzel do tej układanki. Jak dotąd ciężko się w tym połapać, zeznania niektórych osób są całkowicie rozbieżne. Czegoś w tym wszystkim brakuje. Wciąż się zastanawiamy, dlaczego było w domu tyle krwi, czy kogoś postrzelono, a jeśli tak, to kto w tym brał udział, co robił włos Sławomira Kościuka, (jeden z zabójców Krzysztofa, powiesił się w celi w 2008 roku – przyp. red.) , którego rzekomo nie było w domu w noc porwania. Nadal nie wiemy też, skąd w domu Krzysia łuska - znaleziona przez tatę. Prokuratura powiedziała, że to przypadek, że mogła komuś wylecieć z kieszeni. Według nas trudno to nazwać przypadkiem. Jest tyle niejasności, że wątpię, że uda się to wszystko poskładać.
WP: Czy przez ostatni rok spotkała się pani z którymś z osadzonych?
- Otrzymuję wiele listów z informacjami od przestępców, którzy siedzą w więzieniu. Piszą, że mają jakieś informacje o Krzysztofie. Z niektórymi z nich, których informacje wydają nam się w pewnym stopniu wiarygodne, spotykamy się. Nawet w tym tygodniu odbyłam jedną z takich rozmów.
WP: I?
- Nie wniosła niczego nowego. Ci ludzie bawią się nami, bo wiedzą, że zależy nam na dojściu do prawdy. Spotkanie z nami to dla nich czysta atrakcja.
WP: A myślała pani o spotkaniu z wdową po Wojciechu Franiewskim, herszcie bandy porywaczy? To ona – zdaniem Pani rodziny – doskonale wiedziała, gdzie jest przetrzymywany pani brat i do dziś przetrzymuje pieniądze z okupu.
- Bardzo źle ją oceniam. Jak można przez lata spędzać wakacje z córką w domku letniskowym, w którego piwnicy był przetrzymywany mój brat? Według mnie doskonale wiedziała o wszystkim od samego początku. Szkoda, że nie udało się podtrzymać zarzutów dla niej, nie było kary, wyszła z tego wszystkiego obronną ręką. Składaliśmy apelację w tej sprawie, ale nie udało się przekonać sądu. Sąd skazał ją jedynie na rok pozbawienia wolności w zawieszeniu na 3 lata za posiadanie sfałszowanych dokumentów. To kuriozum.
WP: Chciałaby pani porozmawiać z nią w cztery oczy?
- Boję się takich spotkań, bo nie wiem jak bym zareagowała na jej widok i co mogłoby się wydarzyć w trakcie tego spotkania. Ta kobieta przyczyniła się śmierci Krzysztofa i do jego przetrzymywania. Niestety nie mogę tego udowodnić.
WP: W ciągu 11 lat pukała pani do drzwi wielu prokuratorów, ministrów sprawiedliwości, polityków. Czy swoje obecne wątpliwości co do rzetelności prokuratury zgłaszała pani prokuratorowi generalnemu?
- W czerwcu lub lipcu byłam w prokuraturze generalnej, przekazałam pani, które dyżurowała tego dnia w sekretariacie, nasze wątpliwości. Złożyłam skargę na działanie śledczych. Niestety nie udało mi się porozmawiać z panem prokuratorem, bo nie przyjmuje interesantów.
WP: Prokurator odpisał?
- Otrzymaliśmy odpowiedź na piśmie, że pan Seremet zajmie się sprawą.
WP: Coś ruszyło?
- To trudne pytanie. Może miał za mało czasu, by przejrzeć tyle tomów akt. Chciałabym jednak, aby znalazł czas na spotkanie. Ostatnio wiele o tym myślałam i doszłam do wniosku, że warto byłoby spotkać się z prokuratorami, którzy na przestrzeni lat zajmowali się tą sprawą. Ciekawe, co teraz o niej myślą? Może pomogliby nam wyjaśnić pewne rzeczy po latach?
Rozmawiała Agnieszka Niesłuchowska, Wirtualna Polska