"Zapomniana" wojna w Jemenie. Humanitarna katastrofa i pożywka dla terrorystów
• Naloty Arabii Saudyjskiej na Jemen doprowadziły do humanitarnej katastrofy
• Największymi ofiarami konfliktu są dzieci - alarmuje UNICEF
• Mimo rozmów pokojowych, koniec konfliktu wciąż jest odległy
• Na chaosie wywołanym wojną korzysta Al-Kaida
01.04.2016 | aktual.: 01.04.2016 16:26
Kiedy pod koniec marca 2015 roku Arabia Saudyjska wraz z szeregiem arabskich sojuszników zaczęła naloty na Jemen, saudyjscy przywódcy obiecywali błyskawiczną i skuteczną kampanię precyzyjnych nalotów, która szybko pokona szyicki ruch Hutich, który wszczął rebelię przeciwko popieranym przez USA i Saudów władzom kraju. 12 miesięcy później, naloty wciąż trwają, linia frontu praktycznie się nie ruszyła, a koniec wojny - mimo nadchodzących rozmów - jest wciąż daleko. Nie oznacza to, że operacje koalicji nie miały żadnego efektu: jest on aż nazbyt widoczny. Mówi o nim niedawny raport UNICEF: 2,4 miliona wewnętrznych uchodźców, 6 tysięcy zabitych (z czego aż połowa to cywile), 80 procent ludności pilnie potrzebuje pomocy humanitarnej. A do tego dochodzi jeszcze nadchodząca klęska głodu, wywołana przez saudyjską blokadę części kraju.
- Saudyjskie bombardowania cofają ten kraj, zresztą już i tak bardzo biedny, do epoki kamienia łupanego - mówi Tobias Borck, analityk ds. Bliskiego Wschodu z Uniwersytetu Exeter w Anglii. - To tragiczna wojna - dodaje.
Mimo że Jemen, jako najuboższe państwo Bliskiego Wschodu, nie ma kluczowego znaczenia strategicznego, w optyce Rijadu powstrzymanie rebelii Hutich było kwestią zabezpieczenia żywotnych interesów królestwa. Po pierwsze dlatego, że Jemen dzieli z Arabią długą i mało szczelną granicę. Po drugie, być może jeszcze ważniejsze, będący szyitami Huti są widziani przez Saudów jako agenci swojego rywala - Iranu. Wojna w Jemenie stała się więc kolejną - po Syrii i Iraku - areną geopolitycznych zmagań między coraz bardziej ambitnym Iranem, a coraz bardziej asertywną i skłonną do użycia siły monarchią Saudów.
Skłonność ta to w dużej mierze zasługa państw Zachodu, w szczególności Stanów Zjednoczonych.
- Waszyngton od dawna mówił o konieczności wzięcia przez Arabów odpowiedzialności za region. Teraz, kiedy do tego dochodzi, nikt nie jest zadowolony - mówi Borck.
Taka postawa monarchii nie byłaby możliwa bez potężnych wydatków na zbrojenia, przeznaczonych w dużej mierze na zakupy broni z USA i innych państw zachodnich. Dzięki przychodom ze sprzedaży ropy, Arabia Saudyjska była w ostatnich latach zdecydowanym światowym liderem jeśli chodzi o wydatki na armię, która w tym czasie stała się najbardziej zaawansowaną technicznie armią regionu. To, w połączeniu ze stopniowym wycofywaniem się Stanów Zjednoczonych, tylko zachęciło Rijad do bardziej agresywnej walki o swoje interesy. Efektem jest Jemen.
Straszliwe konsekwencje geopolitycznych rozgrywek między Rijadem i Teheranem (choć stopień kontroli Iranu nad rebeliantami jest przedmiotem sporów) ponoszą cywile. Sposób prowadzenia kampanii lotniczej przez Saudów - mimo zapewnień o "chirurgicznych uderzeniach" - jest niezwykle brutalny. Często celami bombardowań są miejsca publiczne, jak rynki, szkoły czy szpitale. Mimo to, informacje o ofiarach cywilnych z trudem przebijają się do świadomości światowej opinii publicznej. Przykład: zaledwie tydzień przed zamachami w Brukseli saudyjskie samoloty zbombardowały rynek w miejscowości Mastaba, zabijając 106 osób. Jednak w przeciwieństwie do wydarzeń w Brukseli, incydent ten przeszedł bez echa. Być może dlatego, że - jak szacuje Human Rights Watch - był to jeden ze 151 przypadków bombardowań miejsc publicznych, jakie miały miejsce w Jemenie.
Dramatu sytuacji dodaje fakt, że konflikt w Jemenie jest szczególnie brutalny dla dzieci. Według UNICEF, dzieci stanowią niemal połowę cywilnych ofiar wojny. Większość z nich zginęła od bombardowań z powietrza. Nie może to dziwić: od początku kampanii zanotowano ponad 50 przypadków, gdy zrzucane przez wojska koalicji bomby spadały na szkoły. Sytuację pogarsza w dodatku epidemia niedożywienia, szczególnie dotkliwa dla małych dzieci i zbierająca wśród najmłodszych śmiertelne żniwo.
- Dzieci płacą najwyższą cenę za tę wojnę, z którą przecież nie mają nic wspólnego. W Jemenie nie ma już ani jednego miejsca bezpiecznego dla dzieci - powiedział Julien Harneis, wysłannik UNICEF w Sanie, stolicy Jemenu.
Mimo to, reakcje ze strony społeczności międzynarodowej były jak dotąd stłumione. Wydarzenia w Jemenie skłoniły wprawdzie część ekspertów i komentatorów do otwartego zakwestionowania stosunków USA z Arabią Saudyjską - zaś Parlament Europejski, przyjął rezolucję wzywającą do wprowadzenia embargo na sprzedaż uzbrojenia dla Rijadu - jednak sojusz z Saudami pozostaje - i pozostanie - silny. Jak tłumaczy Borck, całkowita rewizja tej relacji przyniosłaby jeszcze więcej konfliktów i niestabilności w regionie.
- Rezygnacja z sojuszu byłaby w obecnej chwili szaleństwem, bo nie ma żadnej sensownej alternatywy. Odwrócenie się od Saudów pozbawiłoby Zachód wpływu na sytuację na Bliskim Wschodzie, a jednocześnie wzmocniło inne rewizjonistyczne mocarstwo i głównego rywala Saudów - Iran. To z kolei tylko zaostrzy rywalizację między tymi państwami - mówi ekspert.
Szansa na zakończenie konfliktu w Jemenie nadejdzie jednak już wkrótce. 18 kwietnia w Kuwejcie ma dojść do rozmów pokojowych z udziałem wszystkich stron wojny, zaś tydzień wcześniej w życie wejdzie rozejm mający potrwać do zakończenia negocjacji. Ale perspektywy na trwały pokój nie są najlepsze: będzie to już druga próba rozmów w tym roku i piąta od początku konfliktu. Wszystkie poprzednie kończyły się fiaskiem i wzajemnymi oskarżeniami. Tymczasem, podobnie jak w Syrii, na wojnie najbardziej korzystają ekstremiści. Podczas gdy wojska lojalne wobec obalonego prezydenta Hadiego ścierają się z szyickimi rebeliantami, w reszcie kraju swoje wpływy i zasięg nieustannie powiększa Al-Kaida Półwyspu Arabskiego (AQAP), która na gruzach państwa chce zbudować własny emirat, będący idealną bazą do odrodzenia się organizacji i przeprowadzania ataków na państwa Zachodu.