Wysoka cena polskiej walki o honor
28 września 1939 roku gen. Tadeusz Kutrzeba i gen. Johannes Blaskowitz podpisali układ o kapitulacji Warszawy. Gdyby polskie dowództwo zdecydowało się na – i tak nieuniknioną – kapitulację dwa tygodnie wcześniej, straty w ludziach i zniszczenie miasta byłyby znacznie mniejsze - pisze Marta Tychmanowicz.
28.09.2010 | aktual.: 28.09.2010 07:49
W czwartek 28 września o godzinie 13.00 na terenie fabryki „Škoda” na Okęciu w dużym czerwonym autobusie przystosowanym na potrzeby niemieckiego dowództwa gen. Johannes Blaskowitz (dowódca 8. Armii) oraz gen. Tadeusz Kutrzeba (w imieniu dowódcy Armii „Warszawa” gen. Juliusza Rómmla) podpisują umowę o kapitulacji Warszawy. Sytuacja w stolicy jest dramatyczna: nie działają elektrownie, wodociągi, filtry i telefony. Brakuje lekarstw i jedzenia, wszystkie szpitale są zbombardowane. Pod gruzami znajduje się około 12 procent miasta. Katastrofa jest w głównej mierze wynikiem ostatnich trzech dni intensywnego niemieckiego bombardowania.
Obrońcy nieufortyfikowanej Warszawy mieli trudne, a właściwie niewykonalne zadanie w obliczu miażdżącej przewagi wojsk niemieckich. Hitlerowcy zaangażowali bowiem do napaści na Polskę 85 procent swoich wojsk, a ich wyposażenie i liczebność była druzgocąca w stosunku do armii polskiej. Niemcy dysponowali m.in. 1640 samolotami i 35 dywizjami piechoty, Polacy zaś 400 samolotami i 24 dywizjami piechoty. Już w pierwszych dniach września dało się odczuć grozę Blitzkriegu, czyli nowej techniki walki polegającej na szybkich, zmasowanych uderzeniach broni pancernej pod osłoną lotnictwa. Prezydent Stefan Starzyński zagrzewał ludność cywilną do odwagi i solidarności w obronie miasta. Na jego radiowe apele o budowanie barykad i umocnień stawiały się tysiące Warszawiaków.
Tymczasem z miasta – co wywołuje panikę – ewakuuje się prezydent RP Ignacy Mościcki, rząd i Naczelny Wódz marszałek Edward Rydz-Śmigły (w nocy z 17 na 18 września przekraczają granicę polsko-rumuńską). Sprzeczne polecenia otrzymuje ludność cywilna. 6 września szef propagandy Naczelnego Dowództwa płk Roman Umiastowski wygłasza przez radio przemówienie, rozkazując wszystkim mężczyznom zdolnym do noszenia broni natychmiastowe opuszczenie Warszawy i udanie się na wschód, gdzie ma być organizowana nowa linia obrony. Tysiące zdolnych i chętnych do walki mężczyzn opuszcza wówczas stolicę. Tymczasem dzień później dowódca obrony stolicy gen. Walerian Czuma podpisuje odezwę wstrzymującą tę ewakuację, ponieważ mężczyźni zdolni do walki potrzebni są w Warszawie.
16 września dowództwo nacierających na Warszawę wojsk hitlerowskich otrzymało telefonogram z Naczelnego Dowództwa Wehrmachtu z rozkazem przekazania Polakom żądania bezwarunkowej kapitulacji miasta w ciągu sześciu godzin. W przeciwnym razie „miasto będzie traktowane jak twierdza (Festung Warschau) ze wszystkimi tego konsekwencjami”. Dostarczenie tej informacji polskiemu dowództwu przez stronę niemiecką okazało się jednak niemożliwe. Kiedy tego dnia na Pradze pojawiają się niemieccy parlamentariusze, dowódca Armii „Warszawa” gen. Juliusz Rómmel, spodziewając się co mają do obwieszczenia oraz chcąc uczynić Niemcom afront, rozkazuje ich odesłać. Decyzję Rómmla krytykuje część polskich dowódców jako sprzeczną z konwencją genewską. Szef sztabu Armii „Warszawa” Aleksander Pragłowski zanotował: „16 września zgłaszają się na Pradze niemieccy parlamentariusze, którzy chcą nas namówić do kapitulacji. Rómmel popełnia błąd braku kurtuazji, nie przyjmując ich. Wypomną mi to [Niemcy], gdy zgłoszę się u nich za dwa tygodnie
jako proszący o kapitulację”.
Kolejny dzień, niedziela, należy do najcięższych dni oblężonej stolicy. Ciężka artyleria ostrzeliwuje miasto, samoloty zrzucają bomby burzące i zapalające. Płonie Zamek Królewski. Wieczorem gen. Rómmel otrzymuje depeszę od Naczelnego Wodza Śmigłego-Rydza, że Warszawa i Modlin mają się w dalszym ciągu bronić przed Niemcami.
25 września na przedpolach Warszawy w rejonie Grodziska Mazowieckiego, gdzie założono główną kwaterę najeźdźcy, zjawia się Adolf Hitler. Akceptuje przedstawiony mu plan ataku, ale każe się jeszcze wstrzymać. Głównodowodzący oblężeniem Warszawy gen. płk Johannes Blaskowitz pisze w raporcie dla naczelnego dowództwa: „Führer (…) zaproponował podjęcie jeszcze jednej próby skłonienia dowództwa wroga do porzucenia szaleńczej postawy. W wypadku natychmiastowej kapitulacji Führer zapewnia oficerom zachowanie białej broni i honorowy status jeniecki. Podoficerowie i szeregowcy zaś, po załatwieniu niezbędnych formalności, zostaną zwolnieni do domów. W tysiącach ulotek przekazujemy tę ofertę obrońcom. Mija 25 września i noc na 26 września, lecz gen. Rómmel nie daje żadnej odpowiedzi. W tej sytuacji los stolicy staje się przesądzony”.
25 września nad Warszawę nadlatuje 400 bombowców (dzień ten nazwano "lanym poniedziałkiem”) bombardujących miasto od rana do nocy, a 26 września następuje szturm generalny. "Trzeba uznać, że wysiłek niemieckiego barbarzyństwa odniósł skutek. Unaocznił on bezcelowość dalszych ciężkich ofiar, które nie miały już racji bytu wobec bezczynności naszych wojennych sojuszników zachodnich” – pisał we wspomnieniach szef sztabu Armii „Warszawa” Aleksander Pragłowski. Zapada decyzja o podjęciu rozmów o zawieszeniu broni i kapitulacji. Dochodzi też do kuriozalnego zdarzenia, o którym wspomina Pragłowski: „W godzinach wieczornych [27 września 1939 roku] wylądował na ostatnim skrawku Pola Mokotowskiego, który był jeszcze w naszym ręku, polski pilot z lotniska w Rumunii. Przelot i szczęśliwe wylądowanie wśród swoich, przy zupełnej nieznajomości położenia w Warszawie, należy do opowiastek z tysiąca i jednej nocy! Z aparatu wysiadł porucznik lotnik i mjr Galinat jako wysłannik marszałka Śmigłego-Rydza. Sądzę, że marszałek
chciał dać Rómmlowi szansę ucieczki po wykonaniu zadania w Warszawie. Nie skorzystaliśmy”.
Choć Polacy nie mieli szans na zwycięską obronę Warszawy, to zgodnie z duchem narodowym, potrzebą walki i niechęcią do myśli o kapitulacji, wielu przyjęło tę decyzję z oburzeniem. W niektórych oddziałach wojska wybuchł bunt i upłynęło kilka godzin zanim oficerowie przywrócili dyscyplinę. Jak wspomina zastępca dowódcy obrony Warszawy Julian Janowski: „Pchor. Piłsudski, syn adwokata warszawskiego, wszedł do podziemi PKO, do pomieszczenia gen. Rómmla, i chciał go zastrzelić za to, że przegrał wojnę i kapituluje. Przysłali go koledzy. Rozpłakał się w końcu i oddał pistolet. Podchorąży nie był po tym fakcie ani aresztowany, ani zatrzymany”.
Podobne motywacje legną u podstaw wydania rozkazu o wybuchu Powstania Warszawskiego 1 sierpnia 1944, które pochłonęło 200 tys. ofiar ludności cywilnej oraz w wyniku którego zrównano z ziemią kolejne 70 procent zabudowy stolicy. W latach 50. XX w. antropolog Sula Benet trafnie pisała o polskim charakterze narodowym: „Miarą sukcesu jest nie tyle osiągnięcie celu i wyniki bitew, ile zachowanie w czasie akcji i przejaw nieugiętych postaw, które definiują polski honor. Polacy utożsamiają honor z odwagą, bez względu na cenę, którą za to płacą i bez względu na całość sytuacji. Ich sprzymierzeńcy uważali ich za wariatów, ryzykantów, szaleńców. Polacy uważali aliantów za zbyt trzeźwych, za zbyt rachunkowych, za bardzo gotowych na kompromisy”.
Marta Tychmanowicz specjalnie dla Wirtualnej Polski