ŚwiatWypadki chodzą po Polakach w Danii, ale nikt ich nie zgłasza

Wypadki chodzą po Polakach w Danii, ale nikt ich nie zgłasza

Dziennik "Politiken" alarmuje, że połowa wypadków cudzoziemskich pracowników na budowach nigdy nie zostaje zgłoszona. Z czterech śmiertelnych wypadków, do jakich doszło w tym roku na duńskich budowach, aż trzy dotyczyły polskich budowlańców. A Polacy niechętnie o tym mówią.

Wypadki chodzą po Polakach w Danii, ale nikt ich nie zgłasza
Źródło zdjęć: © AP | Gene J. Puskar

29.10.2012 | aktual.: 29.10.2012 15:32

Polscy pracownicy budowlani w Danii są bardziej narażeni na wypadki niż ich duńscy koledzy. Według szacunków miejscowych związków zawodowych, ryzyko jest aż o 60% większe w przypadku cudzoziemca niż Duńczyka. Co najbardziej zastanawiające, z relacji duńskiego dziennika wynika, że z przepisami BHP na bakier stoją najczęściej polskie firmy podwykonawcze zatrudniane przez duńskie koncerny.

"Żadnej karetki!"

"Politiken" opisuje wypadek Andrzeja S. z lutego 2012-go roku. Podczas pracy na budowie w miejscowości Aarhus mężczyzna spadł z kilkumetrowej wysokości i zranił się w nogę. - Żadnej karetki! - miał zadecydować kierownik budowy w obawie przed wizytą Inspekcji Pracy, która jest częścią procedury po zgłoszeniu wypadku przy pracy. Polaka do szpitala odwiózł kolega dopiero po tym, jak ten przebrał się w codzienne ubrania. Budowa należy do duńskiej firmy Pihl&Sons, ale podwykonawcą jest polski Budomex (w Polsce zarejestrowano wiele firm budowlanych o tej nazwie, duńska gazeta nie precyzuje, o którą z nich chodzi).

Dwa tygodnie później Inspekcja Pracy złożyła niezapowiedzianą wizytę na budowie Pihl&Sons. Kontrolerzy dowiedzieli się w jej wyniku o aż trzech niezgłoszonych wypadkach z udziałem polskich pracowników. Niepowiadomienie Inspekcji Pracy w terminie jest zabronione przez prawo, więc duński gigant budowlany i jego polski podwykonawca mogą się liczyć z kłopotami. Niestety, w ocenie duńskich dziennikarzy, stać je na nie.

Wypadki, których nie ma

Jens Skovgaard Lauritsen z duńskiej Inspekcji Pracy powiedział "Politiken", że nawet połowa wypadków przy pracy nie jest zgłaszana, choć wymagają tego przepisy. Pracodawcy boją się kontroli, bo wiedzą, że to na nich spoczywa odpowiedzialność zapewnienia pracownikom bezpiecznych warunków pracy.

Wypadkiem Andrzeja S. zainteresował się związek zawodowy 3F, który uzyskał w mailu potwierdzenie, że duńska firma wiedziała o zdarzeniu. Szef miejscowego oddziału związku oskarża na łamach "Politiken" duńskiego giganta budowlanego o przymykanie oczu na łamanie przepisów BHP. Koncern nie chce wiedzieć o złych warunkach u polskich podwykonawców, bo czerpie profity z używania taniej i mało problematycznej siły roboczej. Polska czarna lista

Firma Pihl&Sons jest od dawna pod lupą duńskiej prasy. Z ustaleń dziennikarzy wynika, że chwalący się między innymi wykonaniem Kopenhaskiej Opery Narodowe koncern zatrudnił wiele firm podwykonawczych z Polski. Jest z nimi sporo kłopotów.

Kilka razy do roku polscy podwykonawcy płacą wysokie odszkodowania poszkodowanym pracownikom. Chodzi albo o wypadki, albo zaniżone pensje, albo złe warunki zamieszkania. Za każdym razem to duńskie związki zawodowe pomagają poszkodowanym Polakom w uzyskaniu zadośćuczynienia od firmy. "Polska czarna lista" liczy tak wiele pozycji, że można się złapać za głowę.

Cisza wśród Polaków

Choć w duńskiej prasie wiele jest doniesień o nieprawidłowościach wśród polskich podwykonawców firm budowlanych, trudno tam znaleźć bezpośrednie relacje wykorzystywanych pracowników. Można odnieść wrażenie, że niechętnie mówią o swoich kłopotach. O tym, jak działa "polski system", opowiedział jakiś czas temu dziennikarzom Sandrino Skoczek, obcokrajowiec, który wybrał Polskę na nową ojczyznę. Do Danii wysłała go polska firma Kormal. Jeszcze w Polsce podpisał dwa kontrakty - jeden oficjalny z zawyżoną pensją i zaniżonym czasem pracy, a drugi "dla siebie".

Na miejscu w Danii Skoczek zastał warunki, jakich nie widział nigdzie w Europie, choć jak powiedział "Politiken", przepracował 15 lat na budowach w Norwegii, Wielkiej Brytanii, Szwecji, Belgii i Niemczech. Zamiast 8 godzin pracował po 11 dziennie, robota była ciężka, a co najgorsze, polscy koledzy mówili, że w firmie nie ma, co liczyć na wypłatę nadgodzin. Kiedy na dodatek pensja nie wpłynęła w terminie na konto, Skoczek zdenerwował się i zaczął upominać o swoje u pracodawcy. W jego opinii "kombinowanie" przy pensjach pracowników to polityka firmy.

Podziel się informacją

Po tym, jak Sandrino zaczął protestować, Kormal zwolnił go. Skoczek poszedł jednak do związków zawodowych oraz duńskiej prasy, by opowiedzieć o tym, co dzieje się wśród polskich podwykonawców Pihl&Sons. "Politiken" określiła jego gotowość do podzielenia się informacjami o nieuczciwych praktykach firmy, jako "nieczęsto spotykaną" wśród polskich pracowników.

Z relacji duńskiej prasy wynika, że Polacy w Danii zbyt rzadko raportują grzechy pracodawców. Dokąd to się nie zmieni, trudno będzie walczyć z nieuczciwymi firmami.

Z Trondheim dla polonia.wp.pl
Sylwia Skorstad

Źródło artykułu:WP Wiadomości
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)