Nie porzucimy pacjentów. Hospicjum w czasie epidemii
Od kilku tygodni ruch na warszawskich ulicach niemal zamarł. Samochodów jak na lekarstwo, tak prywatnych, jak i służbowych, za to częściej słychać sygnał karetek pogotowia. Większość ludzi poznaje uroki pracy zdalnej. Ale są tacy, którzy nie mogą odstawić samochodu do garażu i pożegnać się z nim na czas epidemii.
Informacja prasowa
Do tych ostatnich należą pracownicy Warszawskiego Hospicjum dla Dzieci, hospicjum domowego, które od 25 lat opiekuje się nieuleczalnie chorymi dziećmi w Warszawie i w promieniu ok. 100 km od niej. Kiedy powstawało, takich placówek w Polsce w ogóle nie było, a ideę, że nieuleczalnie chore dziecko powinno – jeśli to tylko możliwe – przebywać w domu, a nie w szpitalu, trzeba było dopiero zaszczepiać. Dziś Warszawskie Hospicjum dla Dzieci (WHD) opiekuje się rocznie średnio ok. pięćdziesięciorgiem małych pacjentów.
- Hospicjum domowe to dla dziecka najlepsza możliwa opcja - tłumaczy Artur Januszaniec, kierownik medyczny WHD i prezes prowadzącej go fundacji. – Szpital jest miejscem obcym, budzącym strach, potęgowany jeszcze przez oddzielenie od najbliższych. Dom to azyl, gdzie dziecko czuje się bezpieczne. W takim otoczeniu łatwiej jest znosić chorobę i towarzyszące jej cierpienie fizyczne. Z tym ostatnim zresztą bardzo dobrze radzi sobie medycyna paliatywna. Więc jeśli tylko stan dziecka na to pozwala i umożliwiają to warunki domowe, dziecko powinno przebywać z rodziną, a nasze hospicjum zadba o to, by przeżywało chorobę, nie cierpiąc.
Pacjenci WHD chorują na wiele schorzeń, niektóre z nich zaliczają się do tzw. chorób rzadkich. Nowotwory stanowią mniejszość, dużo jest chorób o podłożu genetycznym, neurologicznym, metabolicznym. Opieka paliatywna jest więc bardzo interdyscyplinarna. Pacjentom trzeba dostarczyć profesjonalnego sprzętu medycznego i rehabilitacyjnego, kontrolowanie objawów wymaga dużej gamy różnych leków, niekiedy bardzo kosztownych. To opieka, która trwa 24 godziny na dobę, przez 7 dni w tygodniu i nie ogranicza się wyłącznie do pomocy medycznej.
- Nasze pielęgniarki i lekarze regularnie odwiedzają pacjentów. Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia, minimum dla każdego pacjenta to 2 wizyty pielęgniarskie w tygodniu i 2 lekarskie w miesiącu. Ale to teoria, bo tak naprawdę zależy to od potrzeb danego dziecka. Niektóre musimy odwiedzać znacznie częściej. Szkolimy też rodziców, by podstawowe czynności mogli wykonywać samodzielnie. Nasz dyżur telefoniczny trwa na okrągło i jeśli jest taka potrzeba, w ciągu 1 godzin jesteśmy u pacjenta. Z naszego wsparcia korzysta zresztą cała rodzina. Nasi psycholodzy pomagają rodzicom i rodzeństwu mierzyć się z chorobą dziecka. Pracownicy socjalni wspierają w załatwianiu spraw urzędowych i bytowych. Jeśli rodzina sobie tego życzy, ma do dyspozycji naszego kapelana.
Epidemia koronawirusa postawiła hospicjum wobec wielu nowych wyzwań. Konieczne było wprowadzenie procedur minimalizujących ryzyko zarażenia, na przykład rotacyjna praca zespołów medycznych. Do tego hospicjum boryka się z problemami zaopatrzenia w środki ochrony i związanymi z tym coraz wyższymi kosztami. Ale samochody z charakterystyczny logo fundacji WHD nadal krążą między siedzibą fundacji a domami małych pacjentów.
- Lęk o własne zdrowie czy życie nie może nas paraliżować - mówi Artur Januszaniec - Nieuleczalnie chore dzieci cierpią niezależnie od tego, czy w kraju panuje epidemia. Oczywiście, musimy być bardzo ostrożni i postępować odpowiedzialnie, minimalizując ryzyko zarażenia siebie czy podopiecznych. Nikogo nie narażamy bez potrzeby, na przykład nasz personel niemedyczny pracuje zdalnie. Ale nie porzucimy pacjentów.
Informacja prasowa