Dramatyczna sytuacja zwierząt w warszawskim zoo!
Oszczędzanie na jedzeniu, brak odpowiedniej opieki lekarskiej. "Chodzą tam i z powrotem bez celu, kręcą się w kółko, patrzą w dal bez wyrazu. Cierpią".
28.09.2014 07:58
Przychodząc w odwiedziny do ogrodu zoologicznego najczęściej nie zastanawiamy się nad warunkami życia zwierząt. Są w zoo, więc są pod dobrą opieką - tak myślimy. Zoo spełnia przecież nie tylko funkcję rekreacyjną, ale ma być też bazą naukową potrzebną do badań nad hodowanymi lub ginącymi gatunkami.
Jak wygląda życie zwierząt w naszym, warszawskim zoo, zdradza przewodnicząca związku zawodowego Barbara Zalewska w rozmowie z Karoliną Skowron z radia Tok.fm .
Obraz jaki wyłania się z rozmowy jest przerażający. Na zewnątrz pięknie, w środku - horror. Barbara Zalewska podaje konkretne przykłady. Ogród otrzymał niedawno dwa młode niedźwiedzie polarne. Gdy przyjechały, były w świetnym stanie. Teraz maja nadżerki na wszystkich łapach z powodu złego podłoża na wybiegu. Jak twierdzi pracownica zoo, nikt się nimi nie zajmuje.
Wiele zwierząt w praskim zoo ma problemy psychiczne lub ciężkie zaburzenia. Zwiedzający Ogród mogą to zobaczyć sami - zwierzęta chodzą w wybiegach tam i z powrotem, patrząc w dal bez wyrazu. To oznaka cierpienia.
Kolejny przykład to żyrafka, o której niedawno pisaliśmy . Miał być to wielki sukces zoo. Jednak nie podano do wiadomości, że żyrafka zmarła już po kilku tygodniach. Jak słyszymy w wywiadzie, powodem śmierci była prawdopodobnie zła dieta. Barbara Zalewska dodaje, że być może udałoby się ją uratować, gdyby była dokarmiana przez jedną osobę w pierwszych dniach swojego życia. Chodzi o to, żeby żyrafka się przyzwyczaiła i chciała w ogóle przyjmować pokarm. W jej przypadku robiło to mnóstwo przypadkowych osób.
Inna, tragiczna historia to opowieść o szympansie Miki. Miła, kochająca ludzi małpa cyrkowa miała mieć w naszym ogrodzie lepsze życie. Miki utopił się na oczach zwiedzających. Doszło do tego, jak twierdzi pani Barbara, wyłącznie przez głupotę zarządu: Szympansy przetransportowano do nowego budynku, nie pokazując im wcześniej nowego otoczenia. Tymczasem małpy miały być pierwszy raz otoczone płotem elektrycznym, którego wcześniej nie znały. Już pierwszego dnia poraziły się prądem. Przerażone schowały się w kącie nie wychodząc przez kilka dni! Opiekunowie małp zwrócili się do szefostwa w tej sprawie, ale ich protesty na nic się nie zdały. Obecny dyrektor wymusił wypuszczenie małpek na wybieg dla publiczności. Miki wpadł do rowu z głęboką wodą. Na oczach zwiedzających. Mimo prób, nie udało się go uratować. W wodzie nie było żadnych zabezpieczeń przed utonięciem, zamontowano je dopiero po tym wydarzeniu.
Jak twierdzi pani Barbara, kierownictwo zoo oszczędza na jedzeniu dla zwierząt. Według jej słów, dyrektor zoo "ma stałą praktykę wykreślania różnych rzeczy z listy zakupów". Na przykład z siedmiu mango tygodniowo schodzi do dwóch lub trzech.
Młody hipopotam jest na diecie, choć widać mu już kość ogonową i kręgosłup! Żółwie miały taką awitaminozę i infekcje bakteryjne, że - jak twierdzi w wywiadzie pani Barbara - ich skorupy "zostawały w rękach". Świnkom morskim, u których zauważono podrapania na plecach, nie zapewniono leczenia, przez co owe zadrapania przeszły w grzybicę i egzemę. Następnie kazano pracownikowi zabić wszystkie szczury, myszy, króliczki i świnki morskie. Tak pozbyto się problemu. Dochodzi do tego brak zabezpieczeń. Zwierzęta często zarażają się od siebie nawzajem chorobami. W pokarmie podopiecznych brakuje wielu wartości odżywczych, które podopieczni warszawskiego zoo powinni mieć zapewnione.
Pani Barbara w rozmowie z dziennikarka tok.fm opisuje też inną, straszną historię. Pewnego dnia pracownicy zoo po przyjściu do pracy zobaczyli na wybiegu przy kaczym stawie morze krwi. Część kaczek była martwa, część ciężko poraniona. Po jakimś czasie były już dyrektor zoo przyznał, że to on "postrzelał sobie z dubeltówki". To były dzikie kaczki z podciętymi skrzydłami. Nie mogły nawet odlecieć. Jak twierdzi pracownica zoo, szef pozostał bezkarny. Obecny dyrektor także ma hobby - strzelanie z łuku. Podobno stara się o uprawnienia myśliwskie.
Nie lepiej traktuje się ludzi. Jak czytamy w wywiadzie, dyrektor nie rozmawia z pracownikami. Komunikuje się z nimi niemal wyłącznie poprzez pisma. Pracują ponad siły. Do tego ostatnio nie dostali właściwie wyliczonych nadgodzin. Próbują walczyć z tym stanem. Jak słyszymy, "zależy im na dobru zwierząt, którego nie są w stanie im zapewnić". W pracy panuje mobbing. Rozmówczyni, mimo wyższego wykształcenia, została „za karę” wysłana na trzy miesiące do kasy biletowej. To pracownica z wieloletnim doświadczeniem. Złożyła skargę. Natychmiast zlikwidowano jej wcześniejsze stanowisko pracy. Nie miała dokąd wracać.
"Ta instytucja funkcjonuje patologicznie". - pisze Barbara Skowron, która rozmawiała z pokrzywdzoną kobietą. Prosi wszystkich o jak najszersze rozprzestrzenienie tych informacji. Chce by było o tym głośno. "Pomóżmy ludziom kochającym zwierzęta godnie pracować, a ich podopiecznym godnie żyć" - kończy.
Jak nas poiformowano, oficjalne stanowisko Dyrekcji ZOO w sprawie zarzutów zostanie ogłoszone w poniedziałek.
Przeczytajcie też: Zdewastowali wystawę o tabu jeszcze przed jej otwarciem