ŚwiatUratował świat, żyje za skromną emeryturę

Uratował świat, żyje za skromną emeryturę

We wrześniu 1983 rosyjski oficer Stanisław Pietrow, człowiek, od którego decyzji zależało użycie sowieckiego "guzika" atomowego, uratował świat przed wojną jądrową. Dziś Pietrow mieszka pod Moskwą i żyje za skromną emeryturę.

30.06.2004 | aktual.: 01.07.2004 06:26

Strzałka zegara zatrzymała się na godzinie 00:04. Był dzień 26 września 1983 roku. 44-letni Pietrow, podpułkownik armii ZSRR, od kilku minut dowodził dyżurem w ściśle tajnej centrali Systemu Ostrzegania przed Atakiem Rakietowym (SPRN) w zamkniętym mieście Sierpuchowo-15 pod Kaługą.

Atak jądrowy

Zapowiadał się kolejny nocny dyżur - walka ze snem i czekanie na dzienną zmianę - gdy nagle na nieruchomym do tej pory ekranie zapaliła się pierwsza lampa i napis "Start". Po sekundzie nie było wątpliwości - amerykańska rakieta zbliża się w kierunku ZSRR. Wkrótce następna, po kilku kolejnych sekundach komputer wskazywał już pięć rakiet - Stany Zjednoczone rozpoczynały atak jądrowy.

Losy globu znalazły się w rękach 44-letniego oficera: wada radzieckiej techniki komputerowej, czy początek "imperialistycznej agresji" USA, przed którą państwowa propaganda tak skutecznie straszyła radzieckiego człowieka? Pietrow był jedynym, który mógł wydać werdykt. Później Kreml miał tylko podjąć decyzję o uderzeniu na Amerykę.

Poczułem, że nogi mam jak z waty. Spojrzałem na swoich podwładnych - na początku cisza, widzę, jak ludzie się we mnie bezradnie wpatrują, a zaraz potem panika, krzyki, niemal nie zniszczą stanowisk. Zacząłem rzucać mięsem, kazałem im natychmiast wrócić do roboty, zaraz potem poczułem, że muszę podjąć chyba najważniejszą decyzję w życiu - mówi.

Na zachodniej półkuli nikt nie mógł mieć nawet pojęcia, co dzieje się w sierpuchowskim bunkrze, w centrum odbierającym dane od radzieckich satelitów. W Ameryce, pod rządami Ronalda Reagana, trwało spokojne niedzielne popołudnie 25 września 1983. Wciąż pobrzmiewały jednak echa skandalu sprzed ponad trzech tygodni - zestrzelenia przez ZSRR południowokoreańskiego samolotu z 269 pasażerami na pokładzie.

Śpiąca Europa

Europa powoli kładła się spać. W Belgii zmarł były król Leopold III i media jak przed trzydziestoma laty znów snuły rozważania, czy kolaborował z niemieckim okupantem, czy też nie. W Anglii media podały sensacyjną wiadomość o spektakularnej ucieczce z pilnie strzeżonego więzienia Maze 38 członków Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Wówczas był to problem, wydawałoby się, znacznie pilniejszy niż Sowieci i cały ich atomowy potencjał.

Pietrow czekał, upływały kolejne sekundy, w ciągu pół godziny pierwsze rosyjskie miasta mogły zostać starte z powierzchni ziemi. On - do niedawna zwykły radziecki służbista, który ostatnie dziewięć lat przepracował w systemie wczesnego ostrzegania - mógł spowodować, że to samo stanie się z Nowym Jorkiem, czy Los Angeles.

Nie było wątpliwości - komputer pokazywał atak, dziwny atak, bo kto rozpoczyna wojnę nuklearną pięcioma rakietami, ale dane nie pozostawiały wątpliwości. Między wielką mapą USA i wielką mapą ZSRR zapalały się kolejne światła. Minister obrony, sztab generalny i Kreml czekali na informację, a czas uciekał - wspomina Pietrow.

Decyzja zapadła po trzech minutach rozważań. To musi być bzdura, błąd komputera, nie wierzę w to, krzyknąłem w słuchawkę. Po drugiej stronie odpowiedział ściszony i nie mniej przerażony głos oficera operacyjnego: Zrozumiano, pracujcie dalej.

Spokojna noc

Powodów do spokoju nie było jednak nadal, tym razem dłużyły się kolejne minuty. Jeżeli Pietrow się pomylił, to amerykańskie pociski powinny spaść po około 25-30 minutach od momentu wystrzelenia. Nie było jednak żadnej informacji o potężnych eksplozjach. Kreml wciąż stał cały, wokół była spokojna noc z 25 na 26 września 1983 roku.

Nie obeszło się jednak od paniki na wyższych szczeblach. Nazajutrz w centrum pojawiła się specjalna komisja mająca wyjaśnić, dlaczego radziecka technika, która przecież "niczym nie ustępuje amerykańskiej, a nawet pod pewnymi względami ją przewyższa" tym razem postawiła świat na skraju wojny. Komisja nic nie wyjaśniła, na trop pomyłki pół roku później wpadł jeden z młodych oficerów.

Zdolny chłopak

Zdolny chłopak - wspomina Pietrow - zauważył, że istnieje pozycja, w której w bardzo niewielu przypadkach Ziemia może dać odbicie i wywołać właśnie taką reakcję systemu. System naprawiono, nigdy przedtem, ani nigdy później nie doszło do podobnego błędu. Przynajmniej ja o nim nic nie wiem.

Pietrow był jedynym w całym kraju człowiekiem zdolnym wydać werdykt - atak czy fałsz. Sowiecki lider Jurij Andropow mógł kierować się jedynie jego orzeczeniem, gdyby nakazał wystrzelenie przygotowanych do startu rakiet. Później taki sam podpułkownik, po drugiej stronie Atlantyku, zobaczyłby podobny alarm i zapewne nie miałby żadnych podstaw, żeby się zawahać. Czy zawahałby się Ronald Reagan, zanim sięgałby po teczkę atomową? Czy po pierwszej odwetowej serii, Związek Radziecki zaprzestałby wojny? Tak czy inaczej, dziesiątkom milionów mieszkańców północnej półkuli pozostawałyby minuty, godziny życia.

Bohater

Pietrowa okrzyknięto bohaterem w 1993 roku. Sam już dawno wyrzucił z pamięci wrześniową noc, gdy jego były dowódca, płk Jurij Wotincew przyznał w wywiadzie dla "Prawdy", że kompromitująca Związek Radziecki pomyłka miała miejsce i że jego podwładny zapobiegł wówczas najgorszemu.

Nagle znalazłem się w centrum zainteresowania. Moja żona, której przez lata nie powiedziałem ani słowa, była przerażona - "to naprawdę o tobie piszą, no co ty, nie wygłupiaj się". Do domu zjeżdżali się dziennikarze, próbowali mi wmówić, że jestem jakimś wielkim człowiekiem, a ja po prostu wykonywałem swój obowiązek i akurat właśnie wtedy się znalazłem w pracy - mówi.

Gdy Amerykanie dowiedzieli się o najdłuższej nocy zimnej wojny, okrzyknęli Pietrowa bohaterem. Jego imię znalazło się w encyklopediach, anglojęzyczna prasa na całym świecie co jakiś czas od nowa wraca do historii sprzed lat. "Wszyscy jesteśmy dłużnikami Stanisława Pietrowa, bohatera naszych czasów" - napisała organizacja Obywatele Świata, gdy w maju tego roku przyznała mu swoje wyróżnienie i nagrodę... 1000 dolarów.

Suma ta wywołała uśmieszki amerykańskich internautów, a o Pietrowie znów się zrobiło głośno. Ten facet zasługuje na p... Pokojową Nagrodę Nobla, a nie na jakieś śmieszne tysiąc baksów - napisał jeden z nich.

Podpułkownik pieniędzmi jednak nie pogardził. 65-letni Pietrow od lat mieszka w zdewastowanym mieszkaniu w podmoskiewskim Friazinie. Jego emerytura to - przy rosyjskich cenach, wyższych niż w Polsce - równowartość około 650 złotych. I tak nie jest źle - uśmiecha się. Podwyżkę mi dali parę lat temu, wcześniej były zupełnie głodowe stawki - powiedział.

O krok od nagany

Po wrześniowej nocy 1983 roku nie doczekał się żadnej nagrody. "Mołodiec" - powiedział mu jeden z badających sprawę generałów i tyle było pochwał. Gdy okazało się, że nagradzając Pietrowa wypadałoby jednocześnie kogoś innego ukarać, sprawę wyciszono, a samemu podpułkownikowi omal nie wręczono nagany za... nieodpowiednie wypełnienie dziennika dyżuru.

Odszedł z armii w 1984 roku. Skończyłem 45 lat i mogłem odejść. Gdy pytali, czy chcę zostać, odpowiedziałem, że jedyną rzeczą, jakiej od nich oczekuję, to żeby się ode mnie odczepili. Wolałem poświęcić się rodzinie, mieć więcej czasu dla siebie. Pracowałem w biurze konstrukcyjnym, potem w 1992 roku przestano nam płacić - poszedłem na emeryturę - mówi.

Po chwili spogląda na odrapane ściany swojego mrocznego mieszkania. Remont tu kiedyś można by zrobić, bo wstyd ludzi przyjmować. Eee, to kiedyś. Na razie - pokazuje z dumą - zaoszczędziłem i kupiłem sobie prawdziwy odkurzacz".

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)