HistoriaUcieczka na Mount Kenya

Ucieczka na Mount Kenya

• W 1942 r. trójka włoskich jeńców uwięzionych w brytyjskim obozie postanowiła uciec
• Nie chcieli jednak uciekać na stałe - ich celem było zdobycie Mount Kenya
• Po wyprawie planowali... powrót do obozu

Ucieczka na Mount Kenya
Źródło zdjęć: © Wikimedia Commons

Los więźniów obozu nr 354 nie był zły. Brytyjczycy może i trzymali ich krótko, ale na pewno nie należeli do okrutników. Włoscy jeńcy mieli co jeść, co czytać, a nawet co palić. Nie musieli obawiać się też tortur ani tego, że ktoś ich przez przypadek zbombarduje. Jak na środek II wojny światowej - naprawdę mogło być gorzej.

Felice Benuzzi nie czuł się jednak szczęściarzem. Życie obiecywało mu wiele od samego początku. Urodził się w zamożnej włosko-austriackiej rodzinie, i chociaż na świat przyszedł w Wiedniu, młodość spędził w malowniczym Trieście. Przez ponad trzy dekady wszystko szło dobrze: był zdolnym uczniem, pieniądze rodziców pozwoliły mu odbyć studia prawnicze w Rzymie, a w 1938 roku ożenił się i zaczął pracę w prestiżowej Służbie Kolonialnej. Faszystowskie Włochy, które dwa lata wcześniej podbiły Etiopię, marzyły o potędze. Będąc imperialnym urzędnikiem, Benuzzi miał nie tylko służyć ojczyźnie, ale i zobaczyć kawał globu.

Mussolini wypowiedział Aliantom wojnę w czerwcu 1940 r. Dla otoczonej brytyjskimi koloniami Abisynii - tak Włosi nazywali Etiopię - równało się to pewnej zgubie. Zdobycie Addis Abeby zajęło alianckim dywizjom dziesięć miesięcy, a do niewoli trafiło 10 tys. włoskich obywateli. Brytyjczycy wysyłali ich do sześciu obozów dla jeńców wojennych w Kenii. Benuzzi wylądował tuż pod równikiem, w ośrodku nr 354 w Nanyuki.

31-letni Włoch od dziecka był bardzo aktywny i ambitny. Zawsze do czegoś dążył, stale szukał nowych bodźców, pragnął wyzwań i emocji. Obozowa przewidywalność, rutyna wyznaczona apelami, inspekcjami i pomniejszymi robótkami była dla niego nie do zniesienia. ''To wegetacja, karykatura życia'' - pisał później o egzystencji za drutem kolczastym. Był znudzony, śmiertelnie znudzony. Ale wtedy zobaczył coś, co miało dać mu nowe siły.

Już w trakcie transportu do Nanyuki Benuzzi dostrzegł, że na południowy wschód od obozu rozciąga się potężne pasmo gór. W centralnej Kenii trwała jednak pora deszczowa. Większość masywu była przez wiele tygodni zakryta przez chmury. Rankiem 13 maja 1942 r. - tę datę młody jeniec dokładnie zapamiętał - niebo na moment się rozpogodziło. Obudzony przez kolegę Benuzzi wyszedł z zatłoczonego baraku i poczuł, jak uginają się pod nim nogi. Mount Kenya, drugi szczyt Afryki, prezentował im cały swój ogrom. Choć Włoch spędził mnóstwo czasu na wspinaczkach po Alpach i Dolomitach, nigdy nie widział góry sięgającej ponad 5 tys. metrów - a tym bardziej takiej, który wyrastałby z morza równikowej zieleni. ''Po prostu się zakochałem'' - wspominał. Decyzja zapadła niemal natychmiast. Felice postanowił wydostać się z obozu i dotrzeć na sam wierzchołek. Ryzyko nie grało roli.

Amerykańskie wydanie książki Benuzziego, 1953 r. fot. Wikimedia Commons

Zuchwałe przedsięwzięcie wymagało starannych przygotowań. W pierwszej kolejności Benuzzi musiał znaleźć odpowiednich towarzyszy - wspinaczka na taką wysokość wymagała zespołu. Uważając na ciekawskie uszy, Włoch zaczął opisywać swój zamiar najbardziej zaufanym współwięźniom. Jedni od razu pukali się w czoło, inni odmawiali nieco grzeczniej. Zebranie ochotników zajęło kilka tygodni. Pierwszym był mężczyzna o imieniu Mario - więcej o nim nie wiadomo. Drugim okazał się lekarz i doświadczony alpinista z Genui, Giovani Balletto.

Zgodnie z zasadami Konwencji Genewskiej, jeńcy mieli prawo do kontaktowania się z rodzinami i otrzymywania od nich paczek. W jednym z listów Benuzzi poprosił więc bliskich o wysłanie mu jego zimowej kurtki i ciężkich butów. Brytyjczycy nie przywiązali do niecodziennej przesyłki większej uwagi. W kolejnych miesiącach Felice ''zamawiał'' też suszone owoce, czekoladę oraz suchary - czyli wszystko, co mógł wykorzystać jako prowiant w trakcie wspinaczki.

Brytyjczycy rozdawali więźniom tygodniowo po 35 papierosów. Podły tytoń stanowił obozową walutę, więc Benuzzi i spółka rzucili palenie, by odkupywać od innych jeńców jedzenie i opłacać ich za drobne przysługi. Zaprzyjaźniony kowal przerobił im dwa wykradzione z brytyjskiego warsztatu młotki na czekany, ze starych gwoździ oraz zebranych tu i ówdzie kawałków metalu składali raki, a ze sznurków podtrzymujących moskitiery skręcili ponad dziesięciometrową linę. Samodzielnie uszyli także plecaki, namiot i prowizoryczne śpiwory. Perełką w zapasach była butelka nielegalnie pędzonej brandy. Wszystko stopniowo wynosili do szopy w przyobozowym ogrodzie, z którego Brytyjczycy pozwalali korzystać więźniom w trakcie dnia. Benuzzi miał do niego klucz - pewnego dnia wkradł się do pokoju nadzorcy i na bryłce schnącej smoły odbił jego kształt. To wystarczyło, by znajomy mechanik wykonał odpowiedni odlew.

Zastępstwo

Gdy wszystko wydawało się gotowe, na trójkę konspiratorów spadł nagły cios: pierwszego dnia 1943 r. Mario został przeniesiony do innego obozu. Wyprawa na Mount Kenya we dwójkę nie miała szans powodzenia - trzeci członek zespołu miał pomagać w czasie nocnych wart i zabezpieczyć obozowisko w trakcie finalnego ataku na szczyt. Zastępstwa, ku ich zaskoczeniu, nie musieli szukać długo. Vincenzo Barsotti nigdy nie wspinał się po górach, a do tego palił jak smok i miał fatalną kondycję, lecz jako były marynarz dusił się w obozie równo mocno jak prawnik z Triestu. Wyróżniało go coś jeszcze. ''Mówiono o nim, że jest całkowicie szalony. Kogoś takiego właśnie potrzebowaliśmy'' - pisał Benuzzi.

Przygoda zaczęła się 24 stycznia. Poszło gładko. Uciekinierzy bez kłopotów dostali się do ogrodu, do którego wprowadził ich przebrany w ręcznie zrobiony mundur brytyjskiego oficera przyjaciel. Wynudzeni strażnicy nie nabrali żadnych podejrzeń. Po paru godzinach pomocny Włoch wrócił do obozu, a pomysłowa trójka schowała się w szopie, zebrała swoje rzeczy i po zmroku ruszyła w drogę. Rankiem Brytyjczycy znaleźli list, w którym Benuzzi przeprosił komendanta obozu za zniknięcie i… obiecał, że wróci.

Wspinaczka

Nie spodziewali się zaciekłego pościgu, ale pierwsze ognisko rozpalili dopiero trzeciego dnia po ucieczce. Ciepły posiłek miał zbawienny wpływ na nastrój całej drużyny. Największy problem - obok marnego sprzętu, zagrożenia ze strony dzikich zwierząt i, jak się szybko okazało, zbyt małych zapasów - od początku stanowiła zupełna nieznajomość terenu. Będąc zbiegami, Włosi nie mogli ryzykować kontaktów z tubylcami, a jedyną ''mapą'', jaką posiadali, był malutki rysunek Mount Kenya z etykiety puszki konserwowej. Jak na ironię, ukazywał drugą stronę góry.

Chociaż często się gubili i byli coraz bardziej zmęczeni, niedawni jeńcy nie mieli zamiaru rezygnować. Po tygodniu forsownej wspinaczki Benuzzi zaczynał wykazywać oznaki choroby wysokościowej, Baletto gorączkował, a Barsotti słaniał się na nogach. Gdy osiągnęli wysokość około 4 tys. metrów, zmarnowany marynarz na moment stracił przytomność. Nie było wątpliwości: Felice i Giovanni musieli iść dalej sami. Vincenzo został w improwizowanej bazie wypadowej. Przed pożegnaniem wręczył im własnoręcznie zszytą flagę Italii.

Oglądając Mount Kenya z obozu, włoscy śmiałkowie zakładali, że zdobędą jej najwyższy szczyt. Batian wznosił się na 5199 metrów. Nie mieli pojęcia, że dotarło do niego wcześniej zaledwie kilku zawodowych alpinistów, lecz żaden od północnej strony - i to jeszcze zimą. Nieświadomi, tuż po świcie 4 lutego Benuzzi i Baletto rozpoczęli wspinaczkę po pokrytych kruchym lodem skałach. Kilka godzin później górę otoczyły burzowe chmury.

Pomimo śnieżycy, Włosi parli do przodu. Niespełna 200 metrów poniżej wierzchołka musieli jednak skapitulować przed coraz mocniejszym wiatrem. ''Próba pójścia dalej byłaby niewybaczalną głupotą, a do tego szanse na bezpieczny powrót stawały się coraz bardziej wątpliwe'' - pisał Benuzzi. Przemarznięci, wycofali się do obozowiska.

Niepowodzenie było bolesne, ale po dwóch dniach odpoczynku uciekinierzy postanowili spróbować ponownie, tym razem wybierając nieco niższy grzbiet, Lenanę (4085 m n.p.m.). Choć zgubili drogę i musieli przeczekać noc na morenie obok jednego z lodowców, rankiem 7 lutego osiągnęli cel. ''To była definicja wolności'' - wspominał Benuzzi. Byli wycieńczeni, lecz bardzo szczęśliwi. Przed powrotem zatknęli na szczycie włoską flagę, a w śniegu zakopali butelkę po ananasowej brandy, w którą wcisnęli kartkę ze swoimi nazwiskami.

Kara i podziw

Podążali znanym już szlakiem, więc do obozu nr 354 doszli w zaledwie 3 dni. Ukryli się w jednym baraków, pożywili i umyli, a następnie, zgodnie z obietnicą, zgłosili się do komendanta. Osłupiały oficer wymierzył każdemu z nich karę 28 dni w izolacji. Po tygodniu pozwolił im wszakże dołączyć do reszty jeńców. ''W uznaniu za sportowe wysiłki'' - powiedział.

Benuzzi wrócił do Włoch w sierpniu 1946 r. Jeszcze w niewoli zaczął spisywać, po angielsku, wspomnienia z 18-dniowej ucieczki. Opublikował je wkrótce pod tytułem ''No Picnic on Mount Kenya''. Niedługo potem wrócił do pracy dla włoskiego MSZ. Przez dekady był dyplomatą we Francji, Australii, NRD, Pakistanie i Urugwaju, a także reprezentował Rzym na forum ONZ. Służąc jako ambasador w Montevideo, zainteresował się tematem ochrony Antarktydy, w co angażował się także po przejściu na emeryturę. Podróżując po świecie wielokrotnie zakładał raki i niemal do końca życia pisał artykuły do magazynów dla pasjonatów wysokogórskiej wspinaczki. Zmarł w 1988 r., tuż przed ukończeniem książki opisującej świat zimnowojennej dyplomacji.

Doktor Beletto pozostał w Afryce Wschodniej i założył skromną klinikę u podnóży Kilimandżaro. W latach 70. zapadł na głęboką depresję i odebrał sobie życie. Losy marynarza Barsottiego pozostają nieznane.

###Michał Staniul dla Wirtualnej Polski

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)