Triumf wyborczy partii Macrona, jest jedno ale
Choć bezwzględna większość partii prezydenta Emmanuela Macrona La Republique en Marche jest nieco mniejsza od przewidywanej, wszyscy francuscy politycy przyznawali w niedzielę wieczorem, że wybory są triumfem szefa państwa, który ma całą władzę w swoich rękach. Ale 56,6 proc. wyborców nie poszło do urn.
18.06.2017 | aktual.: 19.06.2017 00:51
Wszyscy, łącznie z premierem Edouardem Philippe'em przyznawali, że nad większością La Republique en Marche (LREM) ciążyć będzie widmo wyborczej absencji. -To zmusza rząd do podołania zadaniu - powiedział Philippe.
Natomiast Jean-Luc Melenchon, lider populistycznej, skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej, uznał, że absencja jest symptomem "generalnego strajku obywatelskiego".
Jego partia może się poszczycić sukcesem, gdyż przekroczyła liczbę konieczną do utworzenia grupy parlamentarnej (15). Ta grupa "spójna, zdyscyplinowana, ofensywna", stanie na czele "socjalnego ruchu oporu" wobec "rozdętej większości", która "nie ma legitymacji do przeprowadzenia socjalnego zamachu stanu" - powiedział Melenchon, nawiązując do projektu zmiany prawa pracy, nad którym pracuje rząd.
Marine Le Pen, przywódczyni populistycznego, skrajnie prawicowego Frontu Narodowego (FN), wybrana w swym okręgu (58,8 proc.), na północy Francji, stwierdziła, że "słabość uczestnictwa (w wyborach parlamentarnych) świadczy o tym, że zwycięstwo Emmanuela Macrona pogrążyło kraj w obojętności".
Wyniki wyborów
- Partia LREM prezydenta Francji Emmanuela Macrona wraz z koalicyjną partią MoDem zdecydowanie zwyciężyły w niedzielę w II turze wyborów parlamentarnych we Francji, zdobywając co najmniej 301 miejsc w 577-osobowym Zgromadzeniu Narodowym - podało francuskie MSW po przeliczeniu 92 proc. głosów.
Według częściowych oficjalnych wyników opublikowanych przez ministerstwo partia La Republique en Marche (LREM) zdobyła 263 miejsca, a jej sojusznicze ugrupowanie MoDem 38. Większość bezwzględna w niższej izbie francuskiego parlamentu wynosi 289 mandatów.
Drugie miejsce w wyborach zajęli centroprawicowi Republikanie i ich sojusznicy, zdobywając zgodnie z dotychczasowymi danymi MSW 124 miejsca. Oznacza to, że będą w izbie największym klubem opozycyjnym.
Sukces wyborczy pozwala LREM i MoDem na sformowanie rządu, który będzie mógł wdrożyć reformy zapowiedziane w programie wyborczym Macrona, począwszy od reformy kodeksu pracy. Oznacza także odsunięcie od władzy tradycyjnych dużych partii na prawicy i lewicy, które do tej pory na przemian sprawowały władzę we Francji.
Komentarze polityków
Le Pen uznała, że Partia Socjalistyczna i centroprawicowi Republikanie stali się "satelitami" LREM i że "wobec bloku interesów oligarchii, FN jest jedyną siłą oporu przeciw rozmyciu Francji".
Przywódczyni FN "zapowiedziała", że teraz rząd będzie "realizować mapę drogową przysłaną z Brukseli" i prowadzić "politykę migracyjną w zgodzie z (kanclerz Niemiec Angelą) Merkel".
Na karb "antydemokratycznej", większościowej ordynacji wyborczej złożyła Marine Le Pen to, że FN mieć będzie tylko 7 do 8 deputowanych. Inni działacze tej partii, podkreślając, że dotychczas miała ona tylko dwoje reprezentantów w Zgromadzeniu Narodowym, wyrażali radość z powodu "rozbicia przez wyborców szklanego sufitu", który zagradzał im drogę do parlamentu.
Franois Baroin, odpowiedzialny za kampanię wyborczą prawicy i centrum przyznał, że "wyrok urn jest jasny" i życzył powodzenia prezydentowi, "gdyż najważniejsze jest powodzenie Francji".
Baroin ubolewał, że absencja wyborcza świadczy o tym, że "Francja jest podzielona jak nigdy" i zapowiedział "odbudowę naszej rodziny politycznej".
Inni przywódcy prawicy przewidywali, że ich grupa, silna ponad setką deputowanych, stanowić będzie w parlamencie "zdecydowaną, ale konstruktywną opozycję".
Jean-Christophe Cambadelis, sekretarz Partii Socjalistycznej (PS), pobity już w I turze wyborów, przyznał, że "niepodważalne fiasko PS" jest również jego winą i ogłosił, że odchodzi ze stanowiska na rzecz przyszłego "kolektywnego kierownictwa". "Triumf prezydenta" powoduje, że "ma on całą władzę w swych rękach", powiedział dotychczasowy przywódca niedawnej partii rządzącej.
- Ten triumf ma w sobie coś sztucznego, ponieważ wszystkie problemy naszego kraju nie dadzą się rozwiązać machnięciem czarodziejskiej pałeczki - ostrzegał Cambadelis i przyznał, że dla lewicy wybory okazały się "wielką przegraną bitwą, ale wojna z nierównością trwa".
Komentatorzy zastanawiają się czy po dymisji Cambadelisa w PS nie rozpocznie się raczej "wojna szefów". Sceptycyzm wywołują również zapowiedzi "konstruktywnej opozycji" ze strony prawicy. Obserwatorzy nie wykluczają jej rozłamu.