Cork jest jak Kraków: wszędzie dojdziesz na piechotę, wszyscy się znają i przynajmniej raz dziennie mijają się w centrum. Oba miasta łączy też inna smutna prawidłowość: jeśli się nie chce zostać na miejscu i być głodującym poetą, trzeba wyjechać do Warszawy za pieniędzmi, które czasami nie śmierdzą, a czasami owszem bynajmniej. Jako Warszawiak, który wyjechał do Dublina, zawsze podziwiałem i Kraków, i Cork, w myśl zasady, że wszędzie dobrze, gdzie nas nie ma - pisze Piotr Czerwiński w felietonie dla Wirtualnej Polski.