Udało się koncertowo zepsuć. To dlatego Polski nie ma w USA [OPINIA]
To, że Polski nie będzie w Waszyngtonie - gdzie decydują się kwestie kluczowe dla naszej części świata - to tylko jedna, wbrew pozorom mniejsza, część problemu. O wiele większą częścią jest to, dlaczego nas tam nie ma. A wiele wskazuje na to, że odpowiada za to nawet nie spór wewnętrzny, a urlopowa flauta, a może typowe polskie brakoróbstwo - pisze dla WP Tomasz P. Terlikowski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
Jestem wściekły. Tak, jestem wściekły na polską klasę polityczną. To, co było naszym powodem do chluby, znakiem rozpoznawczym, geopolitycznym wkładem (i to, co wcale nieczęsto w naszej, plemiennej rzeczywistości politycznej) w historię Europy, zostało na naszych oczach zmarnotrawione.
To, co Andrzej Duda, Mateusz Morawiecki, ale i po stronie ówczesnej opozycji Donald Tusk czy Radosław Sikorski, zbudowali w pierwszych dniach i tygodniach wojny, to, jak pokazali, że możemy i potrafimy uczestniczyć w globalnej polityce, nie tylko walcząc o własne interesy, ale i wpływając na bieg historii, to, co zrobiło setki tysiące Polaków przyjmując do swoich domów uciekinierów, a potem wspierając ukraińską wojnę, mogło pozostać nie tylko ważnym gestem symbolicznym, ale także zmienić nasze położenie w europejskiej polityce, uczynić nas graczem, a nie pionkiem.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Izolacja Putina. "Teraz już nie działała"
Minęły jednak niespełna cztery lata, a wszystko to udało się już koncertowo zepsuć, a może najmocniejszym symbolicznym sygnałem tego jest fakt, że w czasie rozmów w Waszyngtonie nie będzie Polski. I to nie będzie nie dlatego, że tak zdecydowaliśmy, nie dlatego, że nas z tych rozmów wykluczono, że nie chcemy uczestniczyć w nowej Jałcie, ale dlatego, że spartoliliśmy - i to wyjątkowo chyba nawet nie politycznie - swoją robotę. Urlopowa flauta sprawiła, że - a tak należy czytać komunikaty i MSZ, i Kancelarii Prezydenta - że nie ustalono, kto ma jechać, nie skontaktowano się ze sobą, nie porozmawiano na poważnie.
Przesadzam? To proponuję uważną lekturę oświadczeń rzeczników prasowych MSZ i Prezydenta. Obie strony próbują się teraz przerzucać odpowiedzialnością, ale… z treści tej nawalanki wynika jedynie to, że wszystko wskazuje na to, że panowie prezydent i premier (a po drodze i szef MSZ) nie skontaktowali się ze sobą, nie ustalili, kto ma jechać, a teraz próbują zrzucić na drugą stronę odpowiedzialność za to skandaliczne niedopatrzenie. Te tłumaczenia są zaś przynajmniej równie dramatyczne, jak fakt, że nikogo z Polski nie będzie w Waszyngtonie.
I jedna ze stron tłumaczy, że rzecznik prezydenta nie odebrał telefonu od rzecznika MSZ i dlatego nie udało się ustalić, kto leci. I zostawiając już na boku fakt, czy rzeczywiście od załatwiania takich spraw są rzecznicy prasowi (przy całym szacunku dla obu panów), to aż trudno nie zadać pytania, czy rzeczywiście nie istnieją inne modele komunikacji między prezydentem a MSZ, a także kancelarią prezydenta i premiera niż telefony rzeczników? I czy jeśli ktoś nie odbierał telefonów, to nie należało dzwonić do kogoś innego? Tu nie chodzi przecież o dobre samopoczucie, ale o żywotne interesy Polski?
Ale i tłumaczenie drugiej strony brzmi kuriozalnie. "Pan Prezydent priorytetowo traktuje przygotowania do tej wizyty, podczas której sprawy bezpieczeństwa Polski i całego regionu, w tym sytuacji na i wokół Ukrainy, będą kluczowym punktem agendy rozmów" - napisał na platformie X rzecznik prezydenta Rafał Leśkiewicz. To oczywiście bardzo cieszy, że prezydent będzie w Waszyngtonie, ale tak się składa, że kluczowe decyzje (nie wszystkie, ale liczne) będą podejmowane teraz, a teraz nie będzie tam nikogo od nas. I to jest istota problemu, której nie zmienia fakt, że prezydent będzie tam później.
Jeszcze gorzej wygląda przepychanie się w kwestii tego, kto powinien pojechać do Waszyngtonu. Adam Szłapka przekonuje, że rząd uznał, że strona amerykańska wolałaby, żeby w rozmowie uczestniczył prezydent Karol Nawrocki, i właśnie dlatego ani premier, ani żaden inny przedstawiciel polskiego rządu nie uda się na poniedziałkowe rozmowy do Białego Domu. Prezydent i jego otoczenie - ustami Rafała Leśkiewicza - dla odmiany przekonują, że spotkanie w Waszyngtonie "w ramach tzw. koalicji chętnych jest konsekwencją wcześniejszych ustaleń podjętych podczas rozmów, w których brali udział przedstawiciele polskiego rządu".
Oba tłumaczenia są spójne, ale jak poprzednio, trudno nie zadać prostego pytania, czy premier i prezydent porozmawiali ze sobą o tej kwestii? Czy zadzwonili do siebie i ustalili, kto i dlaczego ma lecieć? Czy skontaktowali się z prezydentem USA i jego otoczeniem, by ustalić, kto powinien się tam znajdować i na jakich warunkach? A może chociaż podjęli komunikację z prezydentem Francji czy premierem Wielkiej Brytanii? Jeśli takie działania nie zostały podjęte, to odpowiedzialność za to spada na wszystkich, którzy działań nie podjęli. To wspólne brakoróbstwo, brak zainteresowania, brak konsekwencji obu stron sceny politycznej.
Mnie jako obywatela Rzeczpospolitej nie obchodzi, kto nie odebrał jakiego telefonu, ja chcę wiedzieć, kto i dlaczego nie podjął odpowiednich działań dyplomatycznych? Z jakich powodów nie odbyto dziesiątek rozmów telefonicznych między sobą, a potem nie odbyto ich z przedstawicielami innych krajów. A interesuje mnie to tym bardziej, że obawiam się, że powodem wcale nie był spór polityczny, ale… wakacyjna flauta. Politycy właśnie udali się na wakacje, wielu z nich nie ma, i nie było komu podejmować decyzji.
I obawiam się, i to niestety jest bardzo bolesne, że za ten brak rozeznania, brak gotowości do wytrwałej, wspólnej pracy - płacić będzie Polska. Kapitał - ogromny - zgromadzony na początku tej wojny, a także wcześniej, gdy prezydentem był Lech Kaczyński, trwoniony jest teraz przez obie strony sporu politycznego i rozmieniany nawet nie na partyjne żetony (bo na tym, że nas tam nie ma, traci nie tylko Polska, ale i obie strony sporu), ale na lenistwo i brak konsekwencji. I to właśnie to jest największym zarzutem, jaki można postawić polskiej klasie politycznej. W całości, a nie tylko w jej części.
Dla Wirtualnej Polski Tomasz P. Terlikowski
Tomasz P. Terlikowski, doktor filozofii, publicysta RMF FM, felietonista "Plusa Minusa", autor podcastu "Wciąż tak myślę". Autor kilkudziesięciu książek, w tym "Wygasanie. Zmierzch mojego Kościoła", "To ja Judasz. Biografia Apostoła", "Arcybiskup. Kim jest Marek Jędraszewski".