Rex Tillerson zwolniony. Gorzej być nie może?
Rex Tillerson nazwał kiedyś Donalda Trumpa "pieprzonym debilem". Zwalniając go teraz, prezydent tylko potwierdził diagnozę byłego podwładnego. Ale dla Polski może to być dobra decyzja.
Trudno było wymyślić gorszy czas, aby zwolnić swojego sekretarza stanu. Niedługo po tym, jak z wielkimi fanfarami oznajmiono historyczne plany spotkania Trumpa z Kim Dzong Unem. Dzień po tym, jak Tillerson głośno - wbrew stanowisku Białego Domu - poparł brytyjską premier w oskarżeniu Rosji o atak chemiczny na Siergieja Skripala. Dla prezydenta, który walczy z oskarżeniami o bycie rosyjską marionetką i zarzutami o totalnym chaosie panującycm w administracji, zwolnienie Reksa Tillersona - dokonane nagle i bez wiedzy samego zwalnianego, poprzez tweeta prezydenta - zakrawa na polityczny idiotyzm.
Trwa ładowanie wpisu: twitter
Mimo to, po Tillersonie nikt nie będzie w Waszyngtonie płakał. Według niemal powszechnej opinii Rex Tillerson nie był dobrym sekretarzem stanu. Według niektórych, mógł być nawet najgorszym szefem w historii dyplomacji USA. Przychodził do resortu niemal wbrew sobie (był prezesem naftowego giganta Exxon Mobil), znając się jedynie na biznesie naftowym i całkowicie zdezorganizował pracę amerykańskiej dyplomacji. Przez pierwsze miesiące prezydentury Trumpa, partnerzy Ameryki - w tym Polska - chcąc porozmawiać z Waszyngtonem, często nie mieli do kogo zadzwonić. Departament Stanu został mocno przetrzebiony, zdemoralizowany i wyczyszczony.
Tillerson był jednym z bardziej niezależnych wobec Trumpa postaci w administracji (nazywał go publicznie "debilem"), ale przez to był izolowany, a jego pozycja publicznie podważana. Były nafciarz uważany był też za jednego z gołębi, powstrzymującego najbardziej wojownicze instynkty Trumpa, szczególnie jeśli chodzi o jego plany wobec Korei Północnej. Krążyła plotka, że wraz z innymi "dorosłymi" w administracji - szefem Pentagonu Jamesem Mattisem i sekretarzem skarbu Stevem Mnuchinem - stworzył "pakt samobójców": jeśli jeden z nich zostanie zwolniony, inni też zrezygnują.
Mimo to, jego resort operował w pewnej części jako osobne państwo. Mówiło się, że Tillerson mówił w swoim imieniu, ale nie Trumpa. W pewnych mniej znaczących sytuacjach, jak w przypadku ostatnich scysji z Polską, miał niemal wolną rękę. Dlatego kiedy prezydent Duda nie odebrał jego telefonu, konsekwencje okazały się znaczące.
Czy to oznacza, że jego dymisja to dla rządzących w Warszawie dobra wiadomość? Niekoniecznie. Jego następca, były Kongresman i szef CIA Mike Pompeo, ma w Waszyngtonie opinię "plasteliny". Jako szef CIA był ponoć lubiany przez podwładnych, bo znał swoje miejsce w szeregu: wiedział, że ma niewielką wiedzę, więc pozwalał iść im zgodnie z tym, czego chcieli. Nie żeby nie miał własnych poglądów. Jest uważany za jednego z największych jastrzębi, głównie wobec Iranu (co oznacza też silną proizraelskość) oraz Korei Północnej, ale także wobec Rosji.
Dlatego z perspektywy Polski w ostatecznym rozrachunku wszystko może rozbić się o to, na ile resortem dyplomacji będzie interesować się sam prezydent. Jeżeli z jakiegoś powodu Trump znajdzie w sobie chęć zajmowania się dyplomacją, może to wyjść na naszą korzyść, choćby ze względu na podobieństwa w sposobie postrzegania świata między nim a rządzącymi w Warszawie. Jeśli tak jak w CIA kontrolę przejmą zawodowi dyplomaci, wychowani w etosie poszanowania zachodnich wartości, Polsce może nie być tak łatwo. Choć w gruncie rzeczy dopóki nie zażegna się kryzysu z Izraelem - znaczącym dla USA, a szczególnie dla tej administracji nieporównanie więcej niż nasz kraj, nic nam nie pomoże.