Repolonizacja gospodarki, ale lepiej nie w polskim stylu [OPINIA]
Gdy premier Donald Tusk mówi o "repolonizacji" gospodarki, to znaczy tyle, że znów coś obiecał i może szybko o tym zapomnieć. Acz sam problem jest na wagę przyszłości kraju. Musi bowiem powstać nowy model rozwojowy Polski, odporny na destrukcyjne cechy państwa i zachłanność partii politycznych - pisze dla Wirtualnej Polski Andrzej Krajewski.
Tekst powstał w ramach projektu WP Opinie. Przedstawiamy w nim zróżnicowane spojrzenia komentatorów i liderów opinii publicznej na kluczowe sprawy społeczne i polityczne.
"Czas na odbudowę narodowej gospodarki, repolonizację polskiej gospodarki, rynku, kapitału" – oświadczył podczas Europejskiego Forum Nowych Idei premier Donald Tusk. Zaskakując słuchaczy pamiętających czasy, kiedy kapitał nie miał narodowości, a jeśli ktoś uważał inaczej, to się z pewnością mylił. Jednak nie da się ukryć, iż szef polskiego rządu utrafił w sedno. Grona eksperckie właściwie już zgodnym chórem mówią, że silnikom, które po 1989 r. napędzały rozwój ekonomicznych III RP, kończy się resurs.
Polska dalej nie pojedzie na młodej, taniej, dobrze wyedukowanej sile roboczej, bo wzrost płac i fatalna dzietność zrobiły swoje. Deglobalizacja i wisząca nad światem wojna celna nakazują przestać liczyć na wielki napływ inwestycji zagranicznych oraz ciągły wzrost eksportu. Innowacyjność nigdy nie była mocną stroną III RP. Pozostaje konsumpcja wewnętrzna, ale i ona ma swoje granice wzrostu. Zwłaszcza w zderzeniu z cenami energii oraz perspektywą zmagań z bardzo kosztowną transformacją energetyczną, wymuszaną przez Europejski Zielony Ład. Suma tych czynników zapowiada nadciąganie gospodarczej stagnacji. A tej towarzyszy powolne ubożenie i rosnąca beznadziejność.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Wojna celna Trumpa. Zapytaliśmy w Sejmie, co czeka polskich przedsiębiorców
Jeśli o beznadziejności mowa, to zauważmy, iż państwo polskie z natury swej nie jest zdolne do wygenerowania skoku rozwojowego. Sprawność administracyjna oraz komplikacja obowiązujących przepisów sprawiają, że wszelkie inwestycje nieco bardziej złożone od budowy autostrady, okazują się wyzwaniem na miarę załogowej misji międzyplanetarnej. Dowodem rzeczowym niech będzie np. obietnica, jaką 9 listopada 2008 r. podczas konferencji prasowej na Akademii Medycznej w Gdańsku złożył premier Tusk. Obiecywał wówczas rychłe rozpoczęcie w Polsce budowy elektrowni jądrowej. "Nie mówimy o jednej elektrowni, ale przynajmniej - w pierwszym etapie - o dwóch" - dodał premier. Wedle pierwotnego planu prąd z polskiej elektrowni jądrowej miał popłynąć do sieci w 2020 r. Niestety pod drodze należało znaleźć środki na inwestycję, wybrać wykonawcę, przygotować infrastrukturę, dogadać całą rzecz z Komisją Europejską itd. Zatem niedługo będziemy obchodzili dwudziestolecie obietnicy.
"Wywalenie do kosza"
Acz po drodze była jeszcze wymiana obozu władzy. Na jej przykładzie łatwiej pokazać kolejną niezdolność państwa polskiego do generowania rozwoju. Ilekroć bowiem rządzący się zmieniają, następuje próba wywalenia do kosza, tego co zaplanowali poprzednicy i zaczęcia czegoś od nowa. Za rządów Zjednoczonej Prawicy elektrownie jądrowe na cztery lata powędrowały w kąt, a sztandarowym projektem stał się samochód elektryczny "Izera" i Centralny Port Komunikacyjny (poprzednia ekipa jedynie o nim rozmyślała). Przez co robiło się tylko zabawniej. Rząd Morawieckiego w 2019 r. dostrzegał, że elektrownie jądrowe są jednak potrzebne, za to opozycja obiecała wyborcom, że jeśli odzyska władzę, to zaorze CPK. Ta kotłowanina stała się jeszcze bardziej skomplikowana, gdy okazało się, że Polacy żądają rozwoju gospodarczego, nowoczesności i taniej energii. Po wygranych wyborach obecna koalicja zaczęła więc hurtowo przejmować hasła rozwojowe PiS-u. Co do ich realizacji, to na tysiąclecie koronacji Bolesława Chrobrego mamy wycięte 40 ha lasu w gminie Choczewo na plac budowy elektrowni jądrowej oraz wycięte 300 ha lasu w Jaworznie pod budowę fabryki "Izery" . Na szczęście w okolicach Baranowa były tylko łąki, dzięki czemu nie trzeba było mordować drzew.
Reasumując - jeśli idzie o kluczowe inwestycje rozwojowe, to w ciągu pierwszej dekady ich realizacji państwo polskie potrafi wyrąbać las. Tak nawiązując do polityki piastowskiej, gdy za pierwszych władców rozwój Polski ściśle wiązał się z wyrębem puszczy.
Tymczasem obok słabości organizacyjnej i niechęci do kontynuacji mamy jeszcze partiokrację. Kiedy na jednej szali leży interes partii, jej przywódcy i działaczy, a na drugiej interes kraju i obywateli, o tym co przeważy, nie trzeba pisać, widzimy to na co dzień. Przekładanie się tej prawidłowości na rozwój kraju można zaprezentować na przykładzie ministra nauki Dariusza Wieczorka. Oto za czasów premiera Morawieckiego wymyślono, że polską innowacyjność napędzi Sieć Badawcza Łukasiewicz. Zmieniła się władza i naukę w swe ręce dostał minister Wieczorek. Nic nie wskazuje na to, by ów naukę nienawidził. On tylko musiał dać posady zasłużonym działaczom macierzystej partii. Tymczasem najlepsze w instytutach Sieci Badawczej Łukasiewicz zajmowali światowej sławy naukowcy. Realia partiokracji wymuszały, by popędzić ich precz. Przy okazji niszcząc m.in. Centrum GovTech i IDEAS NCBR oraz prace nad polską sztuczną inteligencją.
Podobne przykłady można mnożyć. System polityczno-partyjny III RP sprawia, że skok rozwojowy w oparciu o państwo jest niemożliwy. Niezależnie, ile pieniędzy zostanie wpompowane w najbardziej modernizacyjne inwestycje, czy badania naukowe, na koniec otrzymamy wycięty las i puste pole. A jeśli coś na nim powstanie, to w strasznych konwulsjach i z pięćdziesięcioletnim opóźnieniem. Opór materii, który gwarantuje partiokracyjno-biurokratyczna III RP zdusi najbardziej pożądane państwowe przedsięwzięcie, nawet gdy z entuzjazmem wspiera je przytłaczająca większość Polaków.
Szkoda, bo po rewolucji AI, zaczęło się zapowiadać na inne rewolucje, wręcz skrojone na polskie potrzeby. Daje się je wyczuć, obserwując w jakim kierunku płyną ogromne pieniądze. Teraz zaczęły trafiać do branży modułowych rektorów atomowych, zwłaszcza po tym, jak w październiku 2024 r. Amazon ogłosił, że zakupi do 2039 r. na swe potrzeby od firmy X-energy SMR-y o łącznej mocy 5 gigawatów (moc elektrowni Bełchatów). W ostatnich miesiącach w USA trwa wysyp projektów, zapowiadających wdrożenie do użycia w ciągu 3-4 lat całej gamy SMR-ów.
Za to w Szwajcarii rozpędu nabiera projekt: "niskobudżetowej metody przekształcania zwykłej skały w magazyny dwutlenku węgla". Pobrany z elektrowni, fabryk, ciepłowni a nawet domów CO2 jest wpompowywany w skały i po upływie krótkiego czasu przekształca się w minerał. W Zurychu trwa właśnie program pilotażowy. Wskaże on, czy dla Szwajcarii najtańszym sposobem na uzyskanie neutralności klimatycznej okaże się wpompowywanie dwutlenku węgla pod ziemię. Opisujący przedsięwzięcie portal swissinfo.ch podaje rządowe szacunki, iż zbudowanie ogólnokrajowego systemu wychwytywania, przesyłania i magazynowania CO2 kosztowałoby zaledwie 16,3 mld franków szwajcarskich. Notabene w całej Europie obecnie ponad 200 instytutów badawczych, firm i start-upów zajmuje się podobnymi projektami.
Dorzućmy jeszcze trzecią rewolucję po tym, gdy od roku w USA dziesiątki start-upów zabrało się za dopracowywanie technologii odzyskiwania pierwiastków ziem rzadkich z popiołów węglowych. Po dwustu latach rewolucji przemysłowej wszędzie tam, gdzie spalano węgiel, powstały gigantyczne składowiska bogatego w rzadkie pierwiastki popiołu. W momencie, gdy Chiny zmonopolizowały wydobycie i rafinację ziem rzadkich, bez których nie da się produkować: smartfonów, laptopów, serwerów, radarów, baterii, silników elektrycznych, paneli słonecznych, turbin wiatrowych, etc., dla USA pozyskanie 17. kluczowych pierwiastków to być albo nie być. Dla Europy też.
Bolesny powrót do rzeczywistości
Jak w tym wszystkim może odnaleźć się Polska cierpiąca na niedobory energii, nie radząca sobie z obowiązkiem redukcji emisji CO2, podobnie jak z innowacyjnością? Gdyby pozwolić sobie na szaleńczą fantazję, to wyobraźmy sobie, iż wskakuje na fale trzech wymienionych rewolucji. Po czym dzięki własnej wytwórni SMR-ów zapewnia sobie tani prąd i sprzedaje go niemieckiemu sąsiadowi, by mógł nadal zajmować się doskonaleniem idee fix w postaci energetyki opartej na wodorze i OZE. Jednocześnie wpompowując CO2 w skaliste grunty uwalnia swój przemysł i obywateli od systemu podatków węglowych (ETS). A korzystając z tego, że na swym terytorium posiada niezliczone składowiska popiołów, staje się jednym z kluczowych eksporterów pierwiastków ziem rzadkich.
A teraz wróćmy do rzeczywistości, bo jak zostało powiedziane, państwo polskie nie jest zdolne do przeprowadzenia nawet namiastek takich rewolucji. Co gorsza, potrafi skutecznie je blokować. Jako, że trudno żywić złudzenia, iż możliwe jest jego usprawnienie i odpartyjnienie, pozostaje iskierka nadziei na przeformatowanie III RP. Nie można tego nazwać "repolonizacją", bo to musiałoby nastąpić wbrew polskim realiom. Na inwestora i zarządcę tak kulawe państwo się nie nadaje. Jednak da radę udźwignąć rolę opiekuna i mentora. Może bowiem oferować polskim firmom wsparcie na różnych polach od dostępu do funduszy i tanich kredytów, po ochronę przed nieuczciwą konkurencją. Ma zasoby, by gromadzić wiedzę, co ważnego dzieje się na niwie politycznej i ekonomicznej w Europie i świecie. Po czym dzielić się nią z sektorem prywatnym. Tak aby wskazywać, w co warto inwestować, ostrzegając jednocześnie przed zagrożeniami. Może wreszcie zacząć tworzyć takie prawo i system podatkowy, które będą promowały inwestowanie w rzeczy napędzające rozwój gospodarczy. Zniechęcając jednocześnie do zamrażania kapitału w inwestycjach służących jedynie jego pomnażaniu, z nieruchomościami na czele. Tą drogą dałoby się zredukować destrukcyjne cechy polskiego państwa. A wówczas wieczny w tym tysiącleciu wybór między Kaczyńskim a Tuskiem nie musiałby oznaczać wskazywania, gdzie teraz wyrąbią las z powodu inwestycji, której państwo polskie i tak nigdy nie doprowadzi do finału.
Dla Wirtualnej Polski Andrzej Krajewski
Andrzej Krajewski jest historykiem i publicystą. Publikował m.in. w "Newsweeku", "Polityce", "Forbesie". Obecnie jest stałym współpracownikiem "Dziennika Gazety Prawnej", tworzy treści merytoryczne dla kanału "Good Times Bad Times" na YouTubie. Autor kilku książek, m.in.: "Ropa. Krew cywilizacji" (2023), "Dekada cudów 1988-98. Tak się rodził polski kapitalizm" (2021) oraz "Rzemieślnicy, badylarze, cinkciarze. Jak przedsiębiorczy Polacy przechytrzyli komunę" (2019).