Ręce, które słyszą
Nigdy nie usłyszy szczebiotania swoich dwóch synów, delikatną twarz swojej żony pamięta z czasów, gdy miał jeszcze resztkę wzroku. Nie jest w stanie zobaczyć, komu w niedzielę rozdaje Komunię św. Peter Hepp – człowiek, który tracąc wzrok, odnalazł wiarę.
Miał wtedy 23 lata, zawód wyplatacza koszyków (którego nie cierpiał) i poczucie strasznej samotności, której nie byli w stanie zapełnić inni głuchoniemi znajomi. Przy każdej okazji kłócił się z Bogiem, a w chwilach załamania krzyczał wniebogłosy. Na Tego, który od dzieciństwa kazał mu żyć w małej niemieckiej wiosce Griesingen, w świecie absolutnej ciszy, a teraz także odbierał mu wzrok. To wtedy po raz pierwszy pomyślał o tym, żeby zostać diakonem. Pole widzenia Petera zwężało się stopniowo, ale rzadkiej choroby genetycznej zatrzymać się nie dało. Zespół Ushera, dotykający zaledwie pięć na sto tysięcy osób, odebrał mu ostatnią przepustkę do świata.
Już jako niewidomy spotkał dziewczynę, która została jego żoną i osobistą przewodniczką. Przyjął święcenia diakonatu i jest dziś bodaj jedyną na świecie głuchoniewidomą osobą, która może chrzcić dzieci i rozdawać wiernym Komunię św.
Oto historia Petera Heppa – człowieka, który ujrzał Światło, kiedy jego oczy przestały widzieć.
Głuchota nie głupota
Od dziecka dziwiło go, że dorośli ciągle poruszają ustami. Aż do trzeciego roku życia, gdy pewna wizyta u lekarza uświadomiła rodzicom, że ich dziecko jest inne. Peter wspomina zatroskane wówczas spojrzenia otoczenia, jakby głuchota musiała chodzić w parze z głupotą. Rodzice czuli się winni chorobie syna. A ludzie przestali się cieszyć na jego widok.
Próby adaptacji w zwykłym przedszkolu nie przyniosły dobrych skutków. Dopiero jako sześciolatek Peter trafił do szkoły dla niesłyszących. Był przeszczęśliwy, gdy inni koledzy migali do niego. Wreszcie ktoś przestał patrzeć na niego tylko ze współczuciem!
Przez sześć lat po skończeniu szkoły zakonnej ani razu nie rozmawiał z Bogiem. Dopiero zawód miłosny sprawił, że młody chłopak sięgnął po Biblię. Chciał koniecznie wiedzieć, dlaczego dziewczyna, którą pokochał, chce iść do klasztoru. „Niech stanie się światłość” – przeczytał.
– Nagle pojąłem, co te słowa oznaczają: Bóg nie chce, aby jego dzieło – więc także i my, ludzie – żyło w mroku. Czytałem dalej i coraz bardziej ogarniała mnie urzekająca jasność – wspomina dziś.
Ślepy odzyskuje wiarę
Od dawna nie był już religijny. Jak miał być, skoro nigdy nie słyszał kazania? Nawet pierwsze ławki były tak daleko od księży, że nie dało się czytać z ruchu ust… Dla niesłyszących chodzenie do kościoła oznaczało godzinę milczącego siedzenia w ławce, bez rozumienia czegokolwiek. Nie było księdza, który by migał…Teraz jednak rozczytywał się w wypożyczonych z biblioteki żywotach świętych. Nowe życie Petera rozpoczęło się od spowiedzi generalnej, pierwszej po siedmiu latach. Poczuł się, jakby wrócił z długiej podróży. W tym stanie trwał jeszcze kilka lat, aż do kolejnej diagnozy lekarskiej. – To oznacza, że będę całkowicie ślepy?
– Niezupełnie, resztki wzroku pozostaną, ale nie wiadomo, jak duże – usłyszał w gabinecie w Heildelbergu.
Pomyślał, że lepiej umrzeć, niż usychać samotnie jako głuchoniewidomy. – Dlaczego odbierasz mi wzrok? – krzyczał na Boga. W rozpaczy chwycił siekierę. Chciał się poranić i wykrwawić gdzieś w lesie. Wciąż dręczyła go jednak myśl, że musi żyć. Nie wiedział tylko, po co. * Chcę migać Ewangelię*
Miotał się, czekając na odpowiedź Boga. Czy po to głuchy od urodzenia starał się upodobnić do ludzi słyszących? Po to czytał książki i trudne teologiczne dzieła? Lata kryzysu stały się otchłanią, krawędzią, nad którą nieustannie balansował.
– Ogarnęła mnie głęboka depresja, czułem, jak kawałek po kawałku umieram – wspomina.
Kupił telewizor, chłonął wszystko, co go otaczało, chcąc „napatrzeć się” na zapas. Jednocześnie czuł, że musi się otworzyć na innych. Więcej: że jest na nich skazany.
W świecie ciszy i mroku
W 1990 r. został uznany za całkowicie niewidomego, choć dziś wciąż widzi mgliste zarysy kształtów. Jakby patrzył przez długą rurę. Cztery lata później zrozumiał, po co żyje. Chciał tłumaczyć niewidomym i głuchym Ewangelię. Mniej więcej w tym samym czasie spotkał Maitę, uroczą dziewczynę włoskiego pochodzenia – dziś żonę i matkę ich 4-letniego Tobiasza oraz 2,5-letniego Sebastiana. Pokochała go, chociaż miał mniej niż nic. Ani pracy, ani pieniędzy, jedynie „ofertę” opieki do końca życia.
Dziś mieszkają w Rotweil, w Szwarcwaldzie. Peter Hepp prowadzi duszpasterstwo głuchoniewidomych w diecezji Rottenburg-Stuttgart. Jak żyje? Normalnie. W domu robi to, czego nie lubi robić jego żona: sortuje śmieci, robi pranie, wiesza je na suszarce, podlewa kwiaty i turla się po podłodze ze swoimi synami, których uczą z Maitą podstawowych gestów języka migowego i alfabetu Lorma – jedynego sposobu komunikowania się z osobami głuchoniewidomymi. Małymi paluszkami Tobiasz dotyka dłoni ojca, składając proste zdania w rodzaju: „mama cię woła”. Albo bierze go z Sebastianem za rękę i pokazuje, o co chodzi. Dla osób postronnych Peter ma wzór dłoni, na której rozplanowane są poszczególne litery alfabetu Lorma i najpotrzebniejsze zwroty, jak potwierdzenie, czy zaprzeczenie. Tego samego alfabetu, a wcześniej także języka migowego, musiała uczyć się od Petera Maita.
Światło
Pięć i pół roku temu Peter przyjął święcenia diakonatu. Od kiedy biskup Gebhard wziął jego dłoń między swoje i odebrał słowa przyrzeczenia, Peter może udzielać chrztów, rozdawać Komunię św. i błogosławić małżeństwa. Za każdym razem potrzebuje jednak pomocy asystenta, którym najczęściej jest Maita. To ona trzyma wówczas puszkę z komunikantami, które Peter z namaszczeniem kładzie na dłonie podchodzących do ołtarza osób.
7 czerwca 2003 r., leżąc na posadzce katedry, Peter pomyślał, że nie jest już sam dla siebie na świecie, ale dla innych, którzy go od tej pory potrzebują. Po wyjściu ktoś wcisnął mu w dłoń dużą świecę. Na jej powierzchni było wiele małych woskowych dłoni. Peter czuł, że ta gromnica symbolizuje jego życie: światło, którego szukał, i ludzi, których pragnął znaleźć.
Tomasz Gołąb