Rafał Gawin: Dlaczego PiS ma poparcie? Bilans po nawałnicach
Według jednego z najnowszych sondaży Prawo i Sprawiedliwość osiągnęło rekordowe poparcie 40 procent. Mimo, wydawałoby się, coraz silniejszych wewnętrznych konfliktów. Mimo, wydawałoby się, sądnych dni protestów. Mimo, wydawałoby się, podejrzanej prawnie, etycznie, moralnie i ekologicznie wycinki Puszczy Białowieskiej. Ale czy mimo, czy właśnie dlatego że? Tak zwane elity III RP, tak zwane liberalne media oraz tak zwane autorytety różnej maści robią wszystko, by zakonserwować ten stan tudzież (według zwolenników radykalizacji dyskursu) zamach stanu. Nie zastanawialiście się, jak działają te mechanizmy?
Czytaj także: Liberté! Głos wolny, wolność ubezpieczający
A raczej pytanie powinno postawić się wprost: dlaczego PiS, wydawałoby się wbrew jakiejkolwiek logice, praktycznie nie traci poparcia, niezmiennie liderując w sondażach, na przestrzeni już dwóch lat? (Nie licząc dwóch sondaży z PO jako liderem, którym szybko i skutecznie zaprzeczyły następne).
Do tej pory spotykałem się z dość oczywistymi odpowiedziami i mało ciętymi ripostami. W duchu garstki światłych intelektualistów. Że 500+. Że szybsza emerytura. Że ludzie lubią populizm. Że ludzie nie myślą. Że opozycja jest słaba. Że opozycja nie ma nic do zaoferowania. Że Tusk wyjechał do Brukseli. Że Petru wyjechał na Maderę.
I to się w jakimś stopniu zgadza i potwierdza. Ale myślę, że możemy skończyć z tendencyjnością i tak zwanym zdrowym rozsądkiem, kiedy od niepamiętnych czasów wiadomo, że Polska jest nieprzewidywalna nie tylko politycznie. Poszukajmy szerzej i głębiej, wychodząc poza przepoławiający kraj spór o pryncypia, zero-jedynkowe reakcje w postaci peanów albo pretensji.
Myślę, że najwygodniej będzie ująć rzecz w punktach. Punktowanie to zresztą powinna być domena polityków. Wystarczy mieć nieco silniejszą scenę polityczną. Niemniej proszę nie traktować tych rozpoznań jako elementu poradnika do odsuwania od władzy lub obalania kogokolwiek. Autor, jako zwolennik w tym akurat przypadku rozwiązań racjonalnych (często utożsamianych z demokratycznymi), widzi taką opcję wyłącznie w wyniku wyborów powszechnych.
Ale do meritum. Tym razem trafiajmy w dziesiątkę, nie myląc jej z dziesięcioma przykazaniami, choćby i na tarczy.
1. Deprecjonowanie wyborców PiS
Powiedzmy to głośno: głosowanie na PiS nie było, nie jest i nie będzie obciachem. Kto lansuje inne podejście, szuka w tym elektoracie moherów, oszołomów i innych pseudowywrotowców – nabija poparcie partii rządzącej. Działa tu wiele mechanizmów socjologicznych i psychologicznych: wykluczana i piętnowana grupa jeszcze bardziej się konsoliduje i wzmacnia. Zwłaszcza w Polsce, o wielowiekowych tradycjach słabości i poniżania, które – w rozumieniu tego elektoratu – prowadzą do wielkości.
Szacunek do przeciwnika to podstawa jakiejkolwiek potencjalnie skutecznej rywalizacji. Inaczej przegrywa się w głowie, zwłaszcza, we własnym mniemaniu, tej najmądrzejszej. Niby banał, tylko dlaczego do nikogo po drugiej stronie sceny politycznej nie dociera?
Inna sprawa – wystarczy prześledzić odsetek głosujących na PiS w poszczególnych grupach wiekowych, wykształceniowych i miejsko-wiejskich, by przestać powielać tendencyjny stereotyp: na tę partię nie głosują już jedynie "starzy, niewykształceni z małych miast". Tu nie pomoże żaden stereotyp dyskryminacji i wykluczania, tak lubiany zwłaszcza przez elitę przeciwników politycznych.
Jeszcze inna – a jak ma być odbierane głosowanie na PO po ośmiu latach nieudolnych rządów? A na Nowoczesną, po dwóch latach jeszcze bardziej nieudolnych działań opozycyjnych? Mniejsze zło? Jest w ogóle jakaś skala, która w tym kontekście pozwoli zapomnieć o modnym ostatnio, a jakże skutecznym poznawczo symetryzmie? Piłeczkę można odbijać w nieskończoność, biorąc pod uwagę jakość polskiej klasy politycznej, z każdej RP. Tylko dlaczego jest to ciągle gra o sumie zerowej?
2. Przecenianie inteligencji własnej, niedocenianie inteligencji przeciwnika
Niby oczywista oczywistość. W Polsce pookrągłostołowych elit pokutuje jednak przekonanie pewnych środowisk liberalno-demokratycznych o swojej nieomylności, elitarnie podkreślanej dysponowaniem ponadprzeciętnymi zasobami intelektualnymi. Ba, jakimś imperatywem, który pozwala oceniać, namaszczać i zrzucać z piedestałów. Dopóki nie pojawił się PiS, całkiem skutecznie funkcjonował ten mechanizm – koledzy z piaskownicy, i owszem, obrzucali się piaskiem, ale był to piasek, w którym budowali zamki (i kopali tunele) od lat.
A przecież gdyby Jarosław Kaczyński był idiotą i oszołomem, wyborów by nie wygrał. Ba, nie utrzymałby tak długo tak wysokiego poparcia. Nie zmienia to oceny, na ile może być dla kogoś lub czegoś (państwa, demokracji, sądów, VAT-u odzyskanego, grup trzymających władzę) niebezpieczny. Niemniej minęły dwa lata, a jego przeciwnicy, nie tylko ci tak zwani totalni, nie nauczyli się skutecznie funkcjonować w obliczu jego instynktów politycznych. Niezmiennie nabierają się na misiowatą powierzchowność chłopca w krótkich spodenkach, któremu ktoś zakopał brata. Gdy już dawno stawka jest większa niż to jedno życie, ba, niż 96 żyć. Przegrywają realnie i symbolicznie.
3. Wiara w kreacyjną moc mediów
Żyliśmy w kraju, w którym "Gazeta Wyborcza" i TVN dyktowały umiarkowane, liberalno-wolnościowe poglądy. Jednak nie wszystko szło po ich myśli, więc zaczęły się radykalizować i polaryzować swój przekaz. Ludzie tego nie kupili. Polacy nie cierpią, gdy chce im się coś narzucać. Nie muszą rozumieć wyższych czy szlachetniejszych celów takiego działania. Chodzi o zasadę. Dlatego gdy zobaczyłem okładki "Newsweeka", "Polityki" i "Gazety Wyborczej" przed drugą turą wyborów prezydenckich a.d. 2015 pod hasłem "wybór jest jeden", zrozumiałem, że wygrać może tylko Andrzej Duda. Na przekór.
Niby podobny mechanizm obronny stał za zwycięstwem wyborczym PO w 2007 roku. Wtedy media mogły jeszcze utwierdzić się w przekonaniu o swojej kreacyjnej nieomylności. Tylko że wtedy PO było drugorzędne, liczyło się odsunięcie PiS-u od władzy. Niezależnie od niezależnej prasy. Ale to wtedy media utraciły czujność, jakby "koniec historii" objął odchylenia od ich politycznych i światopoglądowych norm.
Tymczasem kolejni goście TVN24 czy Polsat News ex cathedra brną tendencyjnie i oskarżycielsko – nawet nie trzeba ich słuchać, by wiedzieć, co powiedzą. Praktycznie w każdym temacie politycznym okołopisowskim. Chciałbym tutaj napisać o chlubnych wyjątkach, ale poza Romanem Kurkiewiczem i Andrzejem Stankiewiczem nikogo takiego nie udało mi się zauważyć. Mam astygmatyzm, ale to chyba nie w tym rzecz.
Czy nie dlatego pewne media tracą opiniotwórczą moc, wydawałoby się, daną im do końca świata i jeden dzień dłużej?
4. Cynizm opozycji
Nie słabość czy brak pomysłów na zbudowanie konkretnej alternatywy dla PiS-u. Właśnie cynizm. Oczywiście w połączeniu z charakterystyczną dla mieszkańców RP hipokryzją. Brylował w tym Donald Tusk, dlatego zniknął w Brukseli, na intratnym stanowisku. Próbuje brylować Grzegorz Schetyna, ale brakuje mu okrzesania medialnego, sprytu i wątpliwego, ale jednak bardzo pomocnego wdzięku przy politycznym lawirowaniu. Ofiarą lawirowania niedługo padnie Roman Giertych – ostatni medialny spór z Adrianem Zandbergiem, delikatnie mówiąc, wyraźnie przegrał. Podejrzana przeszłość zaczyna go doganiać, a przecież w kraju tak obciążonym historycznie to najcięższy wyrok skazujący.
Nie wiem jednak, co bardziej szkodzi opozycji poza- i parlamentarnej: cynizm, który się udaje, pod różnymi płaszczykami, czy ten udawany bądź nieumiejętnie stosowany. Przykłady mógłbym tutaj mnożyć, sięgając również po gwiazdy ostatnich protestów (ktoś słusznie powiedział, że "no logo" nie istnieje), choćby Borysa Budkę czy Kamilę Gasiuk-Pihowicz, których "skuteczność działania" została bardzo cynicznie wyreżyserowana. Najbardziej jaskrawym jest jednak lansowany hipokrytycznie projekt zjednoczonej opozycji, w ramach której rzekomo miałyby współdziałać PO, alternatywa dla PO i umiarkowana partia trzymająca KRUS i dopłaty dla rolników. Lansowany wbrew samym zainteresowanym, którzy lubią razem protestować – bo to się ładnie, solidarnościowo kojarzy – by potem w byle publicystycznym programiku walczyć zawzięcie o swoje indywidualne interesy – bo tego wymagają sondaże, żeby jednak nawet w ramach "zjednoczonej opozycji" "pięknie się różnić". Ostentacyjne kombinowanie i kombatanctwo, które w czasach pokoju dość szybko przestało się sprawdzać, gdy nawet najprostszy światopoglądowo odbiorca może od razu krzyknąć: "sprawdzam!". Zbyt często i zbyt łatwo dawał się zwodzić podobnym sztuczkom, choć wykonywanym przez sprawniejszych politycznych magików.
Dlatego też prawdopodobnie do największego odsetka wyborców przemawiają prostolinijni posłowie i senatorowie koalicji. Szczerzy, choćby kosztem wizerunku w oczach elit intelektualnych i byłych autorytetów (ale to przecież plankton z punktu widzenia wyborów, co dobrze odzwierciedlało poparcie Unii Wolności i Demokratów.pl, a teraz, uwzględniając akademicki zwrot w lewo, Razem). Niepozbawieni żenujących gaf i wypaczeń. Ale czyż najprzyjemniej nie głosuje się na siebie, w krainie marzeń po drugiej stronie lustra, a raczej krzywego zwierciadła?
5. Radykalizm opozycji
Reakcją na radykalizm rządzących ma być jeszcze większy radykalizm zjednoczony w opozycji? W kraju, w którym typowy wyborca jest konserwatywny i umiarkowany? Blokowanie mównicy, krzyki i nawoływanie do obalenia władzy? Szukanie pomocy w UE i nawoływanie do interwencji "obcych"? Czy to naprawdę ma być recepta na alternatywę wyborczą czy to raczej recepta na pigułkę gwałtu, którą nieopatrznie, w ferworze walki za wszelką cenę, aplikuje się do swojego nietaniego drinka?
Jeżeli ktoś mi mówi, że w kraju dzieje się źle, a jedynym jego pomysłem na zmianę sytuacji mają być ostre protesty, prowadzące do "odsunięcia PiS-u od władzy", to mam do tego kogoś bardzo ograniczone zaufanie. Nie jest wiarygodny ten, kto tak dosłownie odczytuje mocno już przeterminowany Stary Testament i kręci go i podnieca, w jego bezsilności albo wręcz głupocie, zasada "oko za oko".
6. Skłonność opozycji do interwencjonizmu zewnętrznego
Czy Niemcy, Francja, ba, Albania lub Azerbejdżan szukają pomocy w rozwiązywaniu wewnętrznych konfliktów u innych państw? Piszą ostre donosy?
Z czym taka wolta może się kojarzyć? Czwarty zabór? UE jak ZSRR? Jeżeli opozycja nie radzi sobie ze swoją rolą, musi się bawić w szlachtę i magnaterię z epok słusznie minionych?
Tutaj zresztą mamy bardziej malowniczą sytuację – powstają przecież teksty na łamy prasy zagranicznej, atakujące sytuację polityczną w Polsce, a co znamienne – często pisane są polskimi rękami. Czy naprawdę uczestnikom tych akcji zaczepnych wydaje się, że tego nie widać?
7. Rozmywanie wielkich pojęć
Drzewiej "faszyzm", "dyktatura" i "zamach stanu" brzmiały groźnie, bo znaczyły rzeczy straszne. Obecnie wystarczy, że PiS zajmie się jakimś z punktu widzenia pewnego ogółu kontrowersyjnym tematem, a porównania do Hitlera, Stalina tudzież innych demonów odmieniane są przez wszystkie przypadki potencjalnych nadużyć i wypaczeń. Przestało to już działać, ma zbyt wątłe odzwierciedlenie w rzeczywistości już na poziomie najprostszych politycznych wniosków i konstatacji.
Zobacz także: Jarosław Kaczyński: "To nie my chcemy dzielić Polaków"
Przy małych pojęciach jest analogicznie. W wyobraźni Polaków groźniej wizualizuje się "Policzmy głosy" Tuska niż "Zdradzieckie mordy" Kaczyńskiego. Polakom nie przeszkadza chamstwo, w którym żyją na co dzień, tylko cwaniactwo materialistyczne, które jest dane jedynie garstce, dlatego hipokrytycznie bywa aż tak piętnowane.
8. Elitaryzm i elitarność
Owszem, Jarosław Kaczyński mówi o Polsce solidarnej i liberalnej, różnych sortach Polaków, a Jarosław Marek Rymkiewicz buduje mit dla takich podziałów. Czyli Mały Brat rządząc, dzieli. Ale jak dzieli? Z punktu widzenia wyborczej większości opowiada się po stronie słabszych i wykluczonych przez poprzednie systemy, oczywiście wykluczając system sprzed 1989 roku. Uderza w uprzywilejowanych, w mniemaniu ogółu. Nie musi tego robić w praktyce, wystarczy kilka zdań sprzeciwu, sprytnie przemyconych do przemowy na tej czy innej miesięcznicy tudzież przyspieszonej debacie na temat kolejnej "wielkiej reformy".
A jak na to odpowiada opozycja? Stawia się na lepszych pozycjach wyjściowych. Nawet podczas różnego rodzaju protestów i uprawianego na nich politycznego lansu pojawia się w towarzystwie tych właśnie uprzywilejowanych w rozumieniu większości: sędziów, prawników, akademików, aktorów, Balcerowiczów i Mazgułów. Jakby nie zauważali, że to ich pogrąża. Że "no logo" i "zjednoczona opozycja" to puste hasła, na które coraz mniej ludzi się nabiera (vide sondaż pod hasłem "która partia najwięcej zyskała na protestach?").
"Jesteście zbyt bogaci, by reprezentować biednych" – ciśnie się na usta. Populistycznie, ale boli, czyż nie?
OK, Nowoczesna tonie, zwłaszcza w długach, ale pozostałe partie naprawdę stać na zatrudnienie porządnych strategów wyborczych.
9. Fetyszyzacja demokracji jako takiej
No właśnie, komu jeszcze zależy na demokracji? Tweetującym byłym politykom i mniej lub bardziej samozwańczym politycznym trendsetterom? Publicystom, którzy lubią od czasu do czasu komuś dopier...lić? Intelektualnym, naukowym i artystycznym elitom, które lubią się wychylać? Jaki to procent, a raczej promil? Czy jest w ogóle odczuwalny we krwi narodu? Jaki procent społeczeństwa interesuje udział w wyborach? Ba, fakt, ile partii rządzi bądź może być w parlamencie?
Czy zabieranie sądów, trybunałów i niedopieszczanie niektórych zasłużonych w poprzednim systemie (dwuznaczność z premedytacją) opozycjonistów w ogóle interesuje jakieś szersze grono, odczuwalne w przypadku jakichś głosowań?
Może Polacy lubią rządy silnej ręki? Jak rządzą sobą, w domowym zaciszu, z braku innego wyżycia? Może podoba im się, że ktoś nie tylko "chce zrobić porządek", ale go robi? I nie chodzi tutaj o efekty czy skutki jakichkolwiek działań, tylko o sam fakt ich podjęcia. Czy ktoś się liczy z kosztami? Realnymi i symbolicznymi? A kogo one obchodzą?
Wygląda na to, że argumenty czterosylabowe, które tak zgrabnie da się skandować na demonstracjach – "demokracja" czy "konstytucja" – zwyczajnie tracą na znaczeniu. Czy nadużywanie ich w dyskusjach i okrzykach wszelakich również ich nie rozmiękcza i nie rozmywa, co było do okazania w punkcie numer 7.
10. Bezsilność i ataki histerii
Polityka, co do zasady, polega na tym, że się gra, że się nie gra. W przypadku obecnej opozycji i innych ruchów obrony demokracji – widać brak szwów. PO i Nowoczesna postawiły na improwizację, która jednym i drugim, delikatnie mówiąc, wychodzi w sposób nieprzekonujący. A jeśli jakieś akcje wyglądają na zaplanowane, to widać szwy aż za bardzo, o czym w punkcie numer 4 na przykładzie Budki i Gasiuk-Pihowicz.
Czym innym, jeśli nie wyrazem wspomnianej bezsilności, jest blokowanie miesięcznic smoleńskich? Zwłaszcza w świetle obowiązującego prawa (naprawdę nieistotne, z jaką premedytacją i w jakim kontekście uchwalonego) skazane na zgodną z nim porażkę?
Kolejna sprawa to wielkie głosy jeszcze większego oburzenia autorstwa takich choćby Jacków Poniedziałków, Magdalen Śród i Tomaszów Piątków. Codziennie i niezmiennie. W tonach coraz bardziej histerycznych i oderwanych od tłamszonej rzeczywistości. Czy takie postawienie sprawy może do czegoś zachęcać? Kto wychodzi na nie do końca zrównoważonego mąciciela?
Paradoksalnie w PiS-ie dominuje dużo spokojniejszy ton. Incydentów, głównie z udziałem Krystyny Pawłowicz, a ostatnio Jarosława Kaczyńskiego, jest jak na lekarstwo (czytajcie ze zrozumieniem, zanim spalicie mnie na stosie za to zdanie). Nawet podczas słynnych obrad komisji sejmowej z głosowaniem ustawy o Sądzie Najwyższym to opozycja sprawiała wrażenie populistycznych krzykaczy i zwolenników blokad na miarę świętej pamięci Samoobrony.
A to wszystko mimo teorii spiskowych na temat katastrofy smoleńskiej. (Mam nawet teorię, że pewna część wyborców PiS sobie je racjonalizuje w kontekście nieprawidłowości w łączeniu i dzieleniu ciał ofiar, a ofiary zawsze na Polaków działały najmocniej; o tym może kiedyś szerzej). Mimo comiesięcznych spektakli polityczno-religijnych na Krakowskim Przedmieściu. Mimo splendorów i nobilitacji dla najszerzej rozumianego imperium Ojca Dyrektora. Mimo hegemonii Szyszki i Macierewicza. Mimo lawirowania Gowina w iście wałęsowskim stylu: nie chcem, ale muszem. Jakby te utrudnienia w pozytywnym postrzeganiu dobrej zmiany miały być traktowane jako zło konieczne do jej przeprowadzenia. Taki margines człowieczeństwa: chcą dobrze, dajemy im szanse (liczba mnoga, tak). Taki kompromis niczym ten aborcyjny. Z udziałem Kościoła i mimo jego udziału.
Równie paradoksalnie konflikt prezydenta z rządem i większością sejmową jeszcze bardziej tę władzę legitymizuje. Wbrew opiniom o dyktatorskim charakterze obozu PiS z przystawkami – pokazuje jego wewnętrzne zróżnicowanie, ze szczególnym uwzględnieniem tak pożądanych w kontekście jeszcze lepszego wyniku wyborczego skrzydeł racjonalnych i umiarkowanych.
Jeszcze lepszego, ponieważ 40 procent to może być poparcie niedoszacowane. Dlaczego śmiem stawiać tak nieodpowiedzialne tezy? Jak się okazuje, zastrzyk 500+ dotyczy w znaczącej części ludzi, którzy w wyborach nie biorą udziału. Pozostaje pytanie, czy żeby zachować swój nowy status quo, postanowią poprzeć PiS, czy też uznają, że nic więcej nie ugrają, więc tradycyjnie sobie odpuszczą?
Tymczasem już chodzą plotki na temat 500+ dla seniorów, już się czai (niesprawiedliwe z punktu widzenia ogółu kredytobiorców, ale nośne medialnie) wsparcie dla frankowiczów. Bezrobocie rekordowo spadło, gospodarka działa jak nigdy, poprzedni taki okres przypadał na lata 2005–2007. Przypadek? Oczywiście. Tylko jakoś żadna siła opozycyjna nie potrafi tego racjonalnie wyłożyć nie swojemu elektoratowi.
A jeszcze dochodzi dostępność mediów. Jaka by nie była TVP, jest ogólnodostępna, ma największy zasięg. I żadna groźna ustawa dekoncentracyjna nie przypieczętuje tego układu, bo już dawno się to stało. Możliwa sprzedaż TVN24 tudzież zmiękczenie lub zneutralizowanie jego stanowiska w obecnym sporze politycznym także niczego tu nie zmieni.
Wystarczy o przewagach i niedowagach. Żeby nie było – niczego nie reklamuję ani nikim nie straszę. Stwierdzam fakty i mity.
Nie ma już czasu na przerwy i zbieranie sił. W polskiej polityce skończyły się sezony ogórkowe, a z powodu eskalacji i multiplikacji – noce długich i krótkich noży przestały robić wrażenie. Opozycja zwyczajnie tego nie potrafi zrozumieć. Wykorzystuje archaiczne metody i hasła, tendencyjnie odwołuje się do coraz mniej szanowanych i akceptowanych kompromisów i wartości, nie wspominając o autorytetach z lewa i prawa. Mieszaniu porządków. Szukania jedności w różnicach nie do pogodzenia. Działa totalnie, bezmyślnie i ad hoc, jednocześnie improwizując i kombinując z premedytacją, przez co skraca sobie pole nawet na godną porażkę.
Czy jeszcze się podniesie? Zdobędzie się na odwagę opuszczenia utartych schematów i zmierzenia się z sytuacją godnie i świadomie? Obawiam się, że jest to mało możliwe pod starymi szyldami tudzież nadużywanym bezproduktywnie szyldem "zjednoczenia". O nową siłę polityczną i nową krew w polityce, byle nie przelewaną na ulicach tudzież w domowym zaciszu, nawet nie muszę apelować. Już zepsuła mi zaskoczenie w puencie. Tylko czy interesują nas zaskoczenia czy racjonalny rozwój sytuacji w kierunku jakiegoś konstruktywnego porozumienia ponad podziałami i zgody w ciszy nad trumnami i wrakami?
Wiem, co mówię. Komentowałem kiedyś wyścigi wraków – w Łasku, nomen omen, Parszywa Wrak Race. Czuję się teraz bardzo podobnie – jakbym krzyczał na poligonie doświadczalnym (na puszczy?) przez uszkodzony megafon, gdy wpływ na środowisko miały już jedynie silne wiatry i inne nieludzkie żywioły. Niech środowisko się podniesie – w ramach terapii szokowej więcej nawałnic nie przewidziano.
Rafał Gawin, Liberté!